[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Kilka rzeczy pominął.Na przykład nie wspomniał o nieżyjącym sierżancie Hudsonie.Nie wspomniał też, że za przykładem „Łyska" Dhoma sam krył przez jakiś tydzień Prewitta w porannym raporcie.Nie wspomniał także o Lorene z „New Congress".- Ano - powiedział porucznik Ross, kiedy skończył - ten chłopak też miał nieliche wyniki.Udało mu się pogwałcić właściwie wszystkie Artykuły Wojenne.Udało mu się bez mała popsuć opinię mojego oddziału, a nawet nie pamiętam, czy kiedy go widziałem, i nie wiem, czybym go poznał.- Panie poruczniku - odezwał się Pete od wyjścia.- Jeżeli dowódca kompanii zezwoli, to teraz odmaszeruje.Nie mogę na nic się przydać dowódcy kompanii i sierżantowi-szefowi w tej sprawie.- Jasne.Niech pan idzie - odrzekł porucznik Ross.- I niech pan się prześpi.Nam obu tego potrzeba.- Tak jest - powiedział Pete.- Dziękuję, panie poruczniku.Znów stanął powoli na baczność, zarazem pięknie salutując, i zrobił w tyłzwrot niespiesznie i doskonale.Wychodząc pod płachtą zaciemnieniową szepnął do Wardena:- Kupiłem dzisiaj w Schofield parę butelek, Milt.Ekstra gatunek.Przyjdź później do namiotu.- Co z nim jest, do diaska? - zapytał porucznik Ross, kiedy Pete wyszedł.- Ze mną nie musi zachowywać tych form.Przecież robiłem dla niego, co mogłem, psiakrew.- Pan go nie rozumie - rzekł Warden.- Pewnie, że nie, do licha.- On jest żołnierzem - powiedział Warden.- I udowadnia, że dalej jest żołnierzem.To nie ma nic wspólnego z panem.- Czasami się zastanawiam, czy kiedykolwiek zrozumiem któregoś z was - powiedział porucznik Ross.- Albo wojsko.- Niech pan się nie spieszy - odparł Warden.- Zanadto panu pilno.Ma pan jeszcze masę czasu.Odchylił się w krześle i zaczął mu opowiadać o podpułkowniku Hobbsie z komendy żandarmerii i o tym, jak wszystko załatwił w ten sposób, że Rossowi nie zostało nic do roboty poza milczeniem i dobrą miną.- Ale zdawało mi się, że Prewitt nie miał żadnej rodziny? - zapytał Ross.- Nie miał.I właśnie dlatego będzie o wiele łatwiej.A poza tym - podkreśli! - nie będzie pan miał w aktach wzmianki o zabitym dezerterze.- Rozumiem - powiedział porucznik Ross.- Może pan na mnie liczyć.- Znowu potarł twarz dłonią.- To rzeczywiście będzie morowy raport dla pułkownika Delberta ten dzisiejszy dzień.Ale myślę, że chyba lepiej, żeśmy się nareszcie pozbyli tego Prewitta.- Chyba lepiej - powiedział Warden.- Pewnie pan uważa, że to gruboskórność z mojej strony - powiedział szybko porucznik Ross.- Nie.- Przede wszystkim jestem odpowiedzialny za kompanię jako całość.Nie za poszczególne jednostki.I jeżeli jakaś jednostka zagraża bezpieczeństwu całości, to zagraża i tej mojej odpowiedzialności.Nadal powtarzam, że moim zdaniem, dobrze się stało, żeśmy się nareszcie pozbyli tego człowieka.- Pan porucznik nie musi usprawiedliwiać się przede mną - powiedział Warden.- Nie, ale muszę usprawiedliwiać się przed samym sobą - odparł Ross.- W takim razie niech pan mnie nie używa jako worka do boksowania.- Pan miał wysokie mniemanie o tym Prewitcie, co, sierżancie?- Nie.Uważałem go za dobrego żołnierza.- No tak.Nie ma dwóch zdań, że wszystko na to wskazuje - powiedział ironicznie porucznik Ross.- Myślę, że był stuknięty.Kochał wojsko.Każdy, kto kocha wojsko, jest stuknięty.Moim zdaniem, był dostatecznym wariatem, żeby móc zostać dobrym spadochroniarzem albo komandosem, gdyby nie był taki drobny.Kochał wojsko tak, jak mężczyźni kochają swoje żony.Każdy, kto kocha wojsko tak bardzo, musi być stuknięty.- Z pewnością - powiedział porucznik Ross.- Podczas wojny kraj potrzebuje tylu dobrych żołnierzy, ilu zdoła zebrać.Nie może ich być za wielu.- Jeden żołnierz mniej czy więcej nie ma takiego znaczenia - powiedział ze znużeniem porucznik Ross.- Tak pan uważa?- Wojnę wygrywa produkcja - rzekł Ross.- Dlatego człowiek, który kocha wojsko, jest stuknięty - powiedział Warden.- Chyba to racja - odparł porucznik Ross.- Ano, pan przynajmniej niedługo się z tego wyrwie.W każdym razie stąd.- Znów potarł brudną dłonią już teraz umazaną twarz, po czym wstał i wziął swój hełm oraz karabin.- Muszę jeszcze pojechać i rzucić okiem na Makapuu, zanim się położę, sierżancie.Cribbage'owi ciężko będzie bez sierżanta Karelsena.Przez jakiś czas nie będą mogli dać sobie rady.Jakby coś było, wie pan, gdzie mnie szukać.Na dworze, w świeżym morskim powietrzu pośród gaju drzew kiawe, późno wstający księżyc wynurzał się zza gór w stronę przylądka Koko, a jego srebrzyste światło czyniło z gaju jedną mroczną pieczarę.W tym miejscu teren opadał stromo w nakrapianych plamami światła ciemnościach gaju aż do jasnego, równego parkingu u skraju skarpy, gdzie wtedy Warden zatrzymał się z Karen i gdzie przyglądali się dzieciom ze szkoły, urządzającym sobie piknik.Warden wyszedł czując się jakiś bardzo daleki od tego wszystkiego, z ciężkim karabinem zarzuconym na ramię, i wybrał na chybił trafił jedną z nowych drożyn na piaszczystym gruncie, które co dzień od czasu Pearl Harbor stawały się coraz gładsze i bardziej ubite, tworząc gęstą sieć między drzewami gaju, świeżo rozstawionymi namiotami, starym wozem sprzedawcy kukurydzy i dwiema latrynami, które tam stały już dawniej.Powietrze orzeźwiająco wpadało mu do płuc i owiewało głowę.Szedł przez nakrapiany księżycem cień czując, jak w piersi rozpala mu się coś twardego i złego.Ruszył inną ścieżką ku rozrzuconym namiotom obozowiska.W namiocie dowództwa było ciemno, a „Piętaszek" i Rosenberry spali na pryczach; skręcił więc w inną dróżkę, wiodącą do namiotu magazynowego.W namiocie magazynowym Pete i Maylon Stark siedzieli z butelkami przywiezionymi przez Pete'a ze Schofield, przy świetle osłoniętej kocem latarni colemanowskiej.Na stole zaimprowizowanym z kozłów i desek i ustawionym w głębi pod ścianką namiotu przenośne radio Pete'a, które ten starannie zapakował i przywiózł tu siódmego, grało muzykę taneczną.- To już całkiem nie ten sam oddział - mówił przepitym, ponurym głosem Stark.- Wejdź, Milt - powiedział serdecznie Pete, który siedział na pryczy.Posunął się trochę
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|