[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Założył go pewien prawnik w 1892 roku jako miejsce spotkań panów interesujących się morderstwami; później zapisał klubowi w testamencie swój przyjemny dom na Tavi-stock Crescent.Klub ten jest przeznaczony wyłącznie dla mężczyzn; kobiet nie przyjmuje się na członków, nie wolno też ich zapraszać.Oprócz sporej grupki autorów powieści kryminalnych - wybieranych ze względu na prestiż wydawców raczej niż ilość sprzedanych książek - należy doń kilku oficerów policji, dziesiątek adwokatów, trzech emerytowanych sędziów, większość bardziej znanych kryminologów-amatorów, reporterzy sądowi oraz drobnica, której jedyną zaletę stanowią opłacane punktualnie składki i umiejętność dyskutowania o subtelnościach obrony Madeline Smith.Wykluczenie kobiet oznacza, wprawdzie brak kilku najlepszych autorek kryminałów, ale nikt się tym nie przejmuje; Komitet jest zdania, że ich obecność nie zrównoważyłaby kosztów instalacji drugiej toalety.W istocie, kanalizacja w klubie przetrwała, w prawie nie zmienionym stanie, od roku 1900, gdy klub przeniósł się na Tavistock Crescent.Nie tylko zresztą rury są w klubie staroświeckie; nawet jego eks-luzywność tłumaczy się założeniem, że w obecności kobiet nie wypada dyskutować o morderstwach.Morderstwo zaś jawi się tu jako cywilizowany archaizm, który dzięki upływowi czasu lub ochronnemu pancerzowi prawa przestał mieć cokolwiek wspólnego z rzeczywistością, z plugawymi i żałosnymi zbrodniami, którymi na co dzień zajmował się Dalgliesh.Tutaj morderstwo kojarzy się z wiktoriańską panną służącą w czepku i fartuszku, zerkającą przez drzwi sypialni, jak Adelaide Bartlett odmierza mężowi truciznę; ze smukłą dłonią, która w edynburskiej suterenie podaje komuś filiżankę kakao, być może z dodatkiem arszeniku; z doktorem Lamsonem, który częstuje gości ciastem na ostatnim podwieczorku swego bogatego szwagra; wreszcie z Lizzie Borden, skradającą się z siekierą pewnego gorącego lata przez zastygły w upale dom w Fali River, Massachusetts.Każdy klub ma swój atut; w Klubie Cadaver są to Planto-wie.Członkowie pytają czasem: „Cóż byśmy poczęli bez Plantów?”, zupełnie jakby pytali: „Cóż poczniemy, jeśli zrzucą Bombę?” Oba pytania są zasadne, lecz rozpatrują je tylko chorobliwi ponuracy.Pan Plant spłodził - można by sądzić, że ku chwale klubu - pięć hożych i sprawnych dziewcząt, z których trzy najstarsze: Rosę, Marigold i Violet, są już zamężne i przychodzą czasami do pomocy.Dwie najmłodsze, Heather i Primrose, zatrudnione są w jadalni jako kelnerki.Sam Plant pełni funkcję zarządcy i człowieka do wszystkiego, zaś jego żona uważana jest za jedną z najlepszych kucharek w Londynie.To Plantom właśnie Klub Cadaver zawdzięcza atmosferę prywatnej, miejskiej rezydencji, gdzie komfort rodziny powierzony został w ręce oddanych, kompetentnych i dyskretnych służących.Ci z członków, którzy w młodości mieli okazję cieszyć się podobnymi przywilejami, ulegają miłemu złudzeniu, że znaleźli się w krainie młodości, inni zaczynają rozumieć, ile stracili.Nawet dziwactwa Plantów, nie ujmując w niczym ich sprawności, są na tyle niezwykłe, by stali się interesujący, a niewielu jest służących w klubie, o których można powiedzieć to samo.Aczkolwiek Dalgliesh nie był członkiem klubu, jednak jadał tam od czasu do czasu i Plant go znał; tak się również szczęśliwie złożyło, iż dzięki działającej w takich przypadkach szczególnej alchemii został przezeń zaaprobowany.Toteż Plant bez trudu dał się przekonać, aby go oprowadzić i odpowiedzieć na jego pytania; Dalgliesh nie musiał też podkreślać, że tym razem występuje w charakterze nieoficjalnym.Mówili niewiele, ale rozumieli się doskonale.Plant poszedł przodem do leżącego na pierwszym piętrze małego pokoju od frontu, z którego zawsze korzystał Seton, i czekał przy drzwiach, podczas gdy Dalgliesh dokonywał oględzin; na szczęście Dalgliesha, przywykłego do pracy pod obserwacją, nie speszyła jego nieruchoma czujność.Plant przykuwał do siebie uwagę.Miał ponad metr dziewięćdziesiąt wzrostu, szerokie ramiona oraz bladą, plastyczną niczym glinka twarz z cienką, ukośną blizną na lewym policzku.Ten ślad, skutek niezręcznego upadku z roweru na spiczaste ogrodzenie, tak dalece przypominał pamiątkę z pojedynku, że Plant nie oparł się pokusie wzmocnienia efektu i nosił pince-nez oraz fryzurę „na jeża”, niczym złowieszczy komandor z antynazistowskiego filmu.Ubrany był, bardzo właściwie, w uniform z ciemnoniebieskiej wełny z maleńkimi czaszkami na obu klapach; ten wulgarny koncept, wprowadzony w 1896 roku przez założyciela klubu, został już dawno, jak sam Plant, uświęcony przez czas i obyczaj.W rzeczy samej, gdy goście komentowali czasami niezwykły wygląd Planta, członkowie byli na ogół nieco zdziwieni.W pokoju niewiele było do oglądania
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|