Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.- Tak jest - wybębnił służbiście Heini.- Chciałbym jednak wiedzieć, mój Heini, jak przebiega pra­ca, gdzie robota rozwija się pomyślnie, a gdzie utyka.Potrzebuję więc obserwatorów, sprawozdawców, niech będzie - wywiadow­ców.Krótko mówiąc, potrzebni mi są ludzie, na których mógł­bym polegać.- To znaczy my - zawołał Heini z entuzjazmem.- Zgadłeś - rzekł Schulz i otworzył trzecią butelkę.Po chwi­li zaczął wraz z nic nie przeczuwającym Heinim omawiać system dozoru.Na razie żaden z nich nie uświadamiał sobie, że chodzi tu o najzwyczajniejszy system szpiclowski.Kolumna dostała się, jak się zdawało, w ślepy zaułek.Składała się z najrozmaitszych elementów oblepionych brudem i bło­tem, wznosiła gęste kłęby pyłu.Nie miała ani początku, ani końca, nie miała też ani dowódcy, ani marszruty.Prawie każdy, kto się razem z nią posuwał, wystawił sobie sam rozkaz marszu.A brzmiał on: "Człowieku, szukaj bezpiecznego schronienia."Wydawało się, że ta ruchoma taśma strachu zatrzyma się za chwilę.Kierowcy pojazdów, jadący automatycznie jeden za dru­gim, nacisnęli hamulce i pojazdy zatrzymały się.Niektórzy z nich zaczęli kląć straszliwie, ale żaden nie miał na razie zamiaru co­kolwiek przedsięwziąć.Również podporucznik Asch zgasił swój silnik i osadził na miejscu motocykl z przyczepą.Zsunąwszy czapkę na kark otarł swą zabrudzoną twarz.- Jeżeli tak pójdzie dalej – powiedział - będziemy musieli stracić na pozostałe pięć kilometrów dobre pięć godzin.- Co się teraz znowu stało? - zapytała Barbara nerwowo.- Utknęliśmy w miejscu.- Czy nie możesz wyminąć kolumny?- Nie mogę.Przy całej mojej zręczności dałem się zamknąć.Podporucznik Asch wysiadł, rozprostował nieco zesztywniałe nogi i rzucił okiem na kolumnę.Wyglądała jak robak o gigan­tycznych rozmiarach, który stara się z trudem i męką przedrzeć przez szosę.- Wędrówka narodów - mruknął Asch - musiała być w porówaniu z tym niewinną imprezą.- Jeżeli zostaniemy tutaj jeszcze trochę - powiedziała Bar­bara - dogonią nas Amerykanie.- Ucieszą się twoim widokiem.Bądź wielkoduszna, nie żałuj im tej przyjemności.Barbara podniosła się z niechęcią.Była opatulona w stary, za­brudzony płaszcz wojskowy, którego zbyt długie rękawy musiała zawinąć.Mała jej głowa ginęła niemal pod olbrzymim hełmem stalowym.Zaczęła szukać lusterka, ale go nie znalazła; nie zna­lazła również swej torebki, którą położyła obok siebie.Nerwo­wość jej wzrastała.- Tylko spokojnie - powiedział Asch i skinął jej głową.- Wkrótce wyswobodzimy się z tego grzęzawiska.- Czy naprawdę będę mogła u was pozostać? - zapytała.- Gdy cię mój ojciec zobaczy, wywiesi napis: "Serdecznie wi­tamy!"- A twoja żona?- Prawdopodobnie otoczy ten napis własnoręcznie splecioną girlandą z kwiatów - powiedział Asch ze złośliwym uśmiechem, po czym zostawił ją samą i ruszył wzdłuż kolumny.Miał wraże­nie, że natknął się na tabor cygański.Prawie nie widać było wozów amunicyjnych ani transportów broni, wszędzie piętrzyły się skrzynie i worki.Wyglądało tak, jak gdyby wojna pragnęła zakończyć się gigantycznymi ćwiczeniami w przeładunku.Udział wojskowych sił kobiecych w tym przedsięwzięciu, które można by nazwać "zmierzchem bogów", był znaczny.Na skrzyżowaniu Asch wykrył przyczynę powstałego korka; olbrzymia ciężarówka zablokowała całą szosę.Obok niej stały z bezradnymi minami dwie dziewczyny z wojskowej służby po­mocniczej i płakały.Jakiś żołnierz stał obok chłodnicy, odlewał się bez żenady i klął na czym świat stoi.- Wyjcie, płaczcie, małpy zielone! - wymyślał.- Póki wam benzyna nie zacznie spływać z oczu, na nic się to wszystko nie zda.Podporucznik Asch momentalnie zorientował się w sytuacji.Olbrzymiej ciężarówce właśnie na skrzyżowaniu zabrakło benzy­ny.Stała teraz nieruchomo na podobieństwo dobrze funkcjonu­jącej zapory.Asch podszedł do następnego pojazdu i zapytał: - Możecie dać trochę benzyny?- Ani kropli - odrzekł zapytany kierowca bez namysłu i w dalszym ciągu żuł swe salami metrowej długości.- W takim razie skiśniecie tutaj.- Wcale nie - odparł kierowca.- Jeżeli ta bania przede mną w ciągu trzech minut nie ruszy się z miejsca, wpakuję ją do przydrożnego rowu.- Po tych słowach dalej gryzł z rozko­szą swe salami.Zanim Asch zdecydował się na to, aby siłą zdobyć potrzebną benzynę, przez obojętnie stojącą masę przedarł się jakiś oficer; Asch poznał po głosie podporucznika Bracka.Brack wlał prawie pełny kanister, który wlókł ze sobą, do zbiornika benzynowego ciężarówki.Żołnierz stojący obok ciężarówki zbliżył się ze zdu­mioną miną i przestał kląć.Asch stanął obok bardzo zajętego Bracka i zapytał: - Czy umie pan latać, Brack, bo przecież chyba inaczej nie wydobył się pan z kotła.Brack spojrzał ze zdumieniem.- A pan - powiedział po chwili - jest w dalszym ciągu zwolennikiem żółwiego tempa Przypuszczałem, że już dawno jest pan w domu.- I chciał mnie pan odwiedzić?- Chcę dotrzeć do generała Luschkego.- Mogę pana zabrać.Tam w tyle mam motocykl z przy­czepą.- Przyjmuję z podziękowaniem.Do tej pory wiozła mnie ciężarówka, ale, jak się zdaje, całą jej ambicją jest jazda wy­łącznie na pierwszym biegu.- Z pewnością nie wie, dokąd i po co jedzie, porusza się tyl­ko siłą dawnego przyzwyczajenia.Trafione w samo sedno - powiedział Brack.W tym potwierdzeniu usłyszeć można było ton pożałowania, goryczy i nie­mal pogardy.- Wojna przedłuża się automatycznie tylko siłą przyzwyczajenia.- A z jakiego powodu pan ją sobie przedłuża, Brack, przecież chyba panu jest to najmniej potrzebne.Beczące dziewczyny z Wehrmachtu zbliżyły się.Były nie upudrowane, widać było, że ręka fryzjera dawno już nie tknęła ich włosów [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript