[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Teraz skradali się wzdłuż frontowej ściany domu.Widząc, że strażnik znika za rogiem budynku, Marler dał znak do rozpoczęciaakcji.Mieli dziesięć minut na dostanie się do środka, zanim zjawi się następny.Okna, które mijali, wychodziły z salonu.Newman zapamiętał ten szczegółpodczas lutowej wizyty w dworku.Powiadomił o tym szeptem swych towarzyszy. Sprawdzę, czy ktoś tam jest odpowiedział również szeptem Higgins.Wyjął z kieszeni przyrząd przypominający stetoskop i przyłożywszy jeden jegokoniec do szyby, umieszczoną na drugim końcu słuchawkę przytknął do ucha.Newman spojrzał na zegarek.Byli bardzo spóznieni.Tak długo trwało, zanimMarler wrócił do mercedesa, a teraz ten facet nasłuchiwał bez końca.Higgins pociągnął delikatnie za gumową przyssawkę i zdjął ją z szyby. Nikogo tam nie ma. Skąd ta pewność? zapytał Newman. To bardzo czuły przyrząd.Wyłapuje odgłos przewracanych kartek albo ruchczłowieka poprawiającego się w fotelu.Gwarantowana sprawa.Nikogo tam niema.Niech pan otworzy frontowe drzwi powiedział do Marlera ale bezpośpiechu.Newman zaklął w duchu na tę uwagę.Zanim jeszcze wysiedli z mercedesa,doszło do sprzeczki.Higgins przekonywał ich, że nikt się nie spodziewawłamania przez frontowe drzwi.Teraz obejrzał solidną drewnianą płytę iframugi z pomocą kieszonkowej latarki. %7ładnych urządzeń alarmowych.Do roboty.Marler stanął przed drzwiami, dopasował klucz do najniższego z trzech zamków,wsunął go powoli do środka i przechylił głowę, uważnie nasłuchując.Zamekpuścił.Dwa pozostałe otworzył szybciej, niż się spodziewał.Higgins wręczyłNewmanowi przypominający latarkę niewielki przyrząd, mówiąc ostrzegawczymszeptem: To ta zabawka, o której mówiłem panu w samochodzie.Wykrywaczpromieni fotokomórki.Kiedy go pan włączy, załatwia wiązkę światła natrzydzieści sekund i alarm nie działa. Wchodzi pan z nami. zaczął Marler.Spóznił się.Higgins popędził obok zaciemnionych zasłonami okien, zdejmując wbiegu marynarkę.Zapewne po to, by mieć miękki podkład, gdy będzieprzechodził przez parkan z drucianej siatki i wspinał się z powrotem na drzewo. Zostaw to mnie powiedział Newman. Znam rozkład domu.Trzymał przy prawym boku smith and wessona, mając w Bogu nadzieję, że niebędzie zmuszony naciskać na spust.Ciche wykorzystanie broni jako tępegonarzędzia to osobna sprawa.Obróciwszy powoli klamkę uchylił drzwi.Byłydobrze naoliwione i nie wydały żadnego dzwięku.Otworzył je szerzej.Zobaczyłduży hall, biegnące na górę kręte schody i długi korytarz, prowadzący do innegopomieszczenia na tyłach domu.Drzwi do niego były otwarte, a wewnątrz paliłosię światło.Sprawdził czas.Dziewięć minut.Wkrótce przy frontowych drzwiach pojawi sięstrażnik.Skinąwszy głową na Marlera obszedł wycieraczkę na wypadek, gdybybyło pod nią urządzenie reagujące na nacisk i zamknął bardzo ostrożniedrzwi.Marler stał pod ścianą, w lewej ręce ukrywał niewielki cylindrycznypojemnik.Obaj mieli buty na gumowych podeszwach.Newman przeszedł przezhall i zajrzał do salonu.Higgins miał rację nikogo tam nie było.Zostawiwszy drzwi otwarte wszedł do środka.W pokoju nie zainstalowanożadnych fotokomórek.Zwrócił już na to uwagę w czasie poprzedniej wizyty.Wskazał na drzwi w jednej ze ścian.Marler przyjrzał się zamkowi, próbującdopasować do niego klucz.Bez rezultatu.Wybrawszy inny pokręcił nim, aleznów niczego nie usłyszał.Trzeci klucz okazał się za duży.Newman sięgnął muprzez ramię, obrócił powoli klamkę i pchnął drzwi.Otworzyły się, ukazującprowadzące w dół, do podziemi, kamienne schody. Zrobię szybki rekonesans szepnął Marler.Newman czekał w cieniu u szczytu schodów, gdy Marler ostrożnie schodził wdół.Długi kamienny korytarz oświetlały umieszczone pod sufitem jarzeniówki.Trzymając przed sobą latarkę Marler posuwał się wzdłuż niego.Minął podrodze kilka wnęk i pogrążonych w mroku bocznych przejść.Nagle tuż przed nim otworzyły się jakieś drzwi i pojawił się w nich strażnik.Byłto olbrzym, mierzący dobrze ponad metr osiemdziesiąt i zbudowany jakzapaśnik.Liczył sobie trzydzieści parę lat i miał włosy przystrzyżone na jeża. Były komandos pomyślał Marler.Wsunął do kieszeni latarkę.Strażnik, ubrany w podkoszulek bez rękawów i luzne spodnie, spojrzał zuśmiechem na niewysokiego, drobnego Marlera. Zjem cię żywcem, chłoptasiu pomyślał.Zaczął się do niego zbliżać, zaciskając wielkie pięści.Na lewymbiodrze miał w kaburze broń.Przypuszczał, że chłoptaś się cofnie, jednakMarler wybiegł naprzód i zamachnąwszy się uzbrojoną w kastet prawą rękągrzmotnął olbrzyma w potężną szczękę.Ogłuszony strażnik zachwiał się, schyliłgłowę.Marler uskoczył na bok i usztywnioną lewą ręką rąbnął go z całej siły wkark.Strażnik runął twarzą do ziemi i uderzył szczęką o kamienną posadzkę.Padł i leżał bez ruchu.Marler sprawdził leżącemu mężczyznie tętno na szyi i podniósł wzrok naNewmana, który właśnie zbiegł po schodach. Trup na miejscu powiedział. Uderzył o posadzkę, jakby zawalił sięEmpire State Building.Pomóż mi zaciągnąć go w jakiś boczny korytarz.Gdy ukryli strażnika w ciemnościach, Marler sięgnął do marynarki iwyciągnąwszy niewielki pakunek wetknął mu go do kieszeni spodni. Co to jest? spytał Newman. Kokaina.Kupiłem kilka paczek tego świństwa w nocnym klubie.Gdyby goznalezli, kiedy będziemy jeszcze w podziemiach, dojdą do wniosku, żeprzedawkował prochy, upadł i rozwalił sobie czaszkę o kamienną płytę. Rozejrzyjmy się powiedział Newman.Zaszli dalej w głąb korytarza.Wtem usłyszeli za sobą odgłos otwieranych drzwi.Marler pospieszył za Newmanem do mrocznego korytarzyka.Rozległy się jakieśgłosy, oddalające się powoli kroki.Newman wyjrzał
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|