Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Jeszcze raz podszedł do okna.- Nie możesz nocować w koszarach.Przyjdź jutro o świcie.Jeszcze dziś wyznaczę ludzi.Rozdział IIIBył wczesny ranek, pochmurny i zimny, jak zwykle w Ciężkich Górach.Podkowy ostro szczękały na bruku głównej ulicy.Konie dyszały parą.Kilkunastoosobowy oddział w milczeniu zdążał ku bramie miasta.Wzniesiona przed wiekami warownia, z której później wyrosło miasto, było prawdziwym orlim gniazdem, dostępnym z jednej tylko strony - od południa.Od bramy szedł szlak, wiodący aż do Armektu i Dartanu.Jedyna bita droga przez góry.Oddział przejechał przez bramę i niemal natychmiast skręcił na wschód.Wąska ścieżka wiodła ostrymi zakosami na szczyt masywnego grzbietu, wznoszącego się zaraz za miastem.Jechano gęsiego.Prowadził oddział Argon, mając tuż za sobą łuczniczkę.Siedziała w siodle po męsku, na sposób armektański: skrócone strzemiona uniosły jej kolana wysoko na boki końskie.Żołnierze pokpiwali nieco z tej dość niestabilnej pozycji, ale rychło okazało się, że dziewczyna powoduje koniem równie sprawnie, jak każdy z nich, i strawy dla żartów zabrakło.Minionego dnia wieczorem Argon wyznaczył ludzi, mających wziąć udział w wyprawie.Najpierw pytał o chętnych i okazało się, że jest ich dużo, o wiele więcej, niż potrzebował.Wśród żołnierzy rozeszły się już słuchy o niezwykłej bójce przed bramą garnizonu, ponadto nazwisko Łowczyni było doskonale wszystkim znane.Zresztą - monotonia ulicznych patroli, bezustanna szarpanina z drobnymi opryszkami i łapserdakami, zawsze dawały się żołnierzom we znaki.Niemal każdy wolał patrolować góry, niż ulice miasta.Ta wyprawa, co prawda, niewiele miała przypominać zwykły patrol.Kojarzyła się raczej z karną ekspedycją, jakie czasem podejmowano przeciwko rozbójniczym bandom.Fakt, że tym razem przeciwnikiem miały być sępy, sprawiał że szczególnie palono się do wymarszu.Rozbójnicy byli ludźmi.Sępy - sępami.Trudno pojąć, dlaczego tak ogromną nienawiść żywiono do sępów, trzeciego z rozumnych gatunków, najmniej licznego, nie konkurującego z człowiekiem na żadnym polu, prócz władzy nad niektórymi, szczególnie dzikimi, partiami Ciężkich Gór.Być może właśnie ta „obcość” była źródłem nienawiści, dość że oba gatunki zwalczały się z ogromną zawziętością, a przedstawiciele każdego widzieli we wrogu istoty niższe.Przyznać należy, że człowiek stanowił w tej wojnie stronę bardziej agresywną; nie wynikało to jednak z pokojowej natury sępów, a - po prostu - z ich słabości.Liczba sępów w górach zawsze była niewielka, nawet wtedy, gdy były jeszcze tylko ptakami.Odkąd jednak Szerń darowała im rozum, gatunek zaczął wymierać, i to nie z powodu wrogości człowieka.Przedziwne obyczaje, wierzenia, obrzędy i prawa sępów, które znało niewielu, a już nikt nie potrafił zrozumieć, powodowały powolną agonię gatunku.Dziesiątki i setki praw mówiły o łączeniu się w pary, o zakładaniu gniazd.Długowieczność nie mogła tu pomóc.Grzbiet osiągnęli koło południa.Ścieżka, która nań prowadziła, biegła teraz dalej, niczym gigantyczny kręgosłup, na północ.Mieli nią podążać do wieczora.To była najłatwiejsza część drogi.Posilano się w siodłach.Niezbyt silny, jednostajny wiatr, oddech gór, jak go tu nazywano, wiał w twarze.Armektanka jechała pogrążona we własnych myślach, co jakiś czas tylko obrzucała spojrzeniem, wiodącego oddział, Argona.Znała doskonale partie gór, przez które podążali i wolałaby sama prowadzić.Ale wkrótce przekonała się, że Argon przewodzi pewnie, ścieżka, od pewnego czasu będąca nią tylko z nazwy, obchodziła go niewiele.Znał góry świetnie, ani przez chwilę nie wahał się przy wyborze drogi.Nurtowało ją pytanie, czemu zawdzięcza ta niewielka wyprawa, osobiste dowództwo samego komendanta stołecznej Legii Grombelardzkiej.Czemuż to uznał, że potrzebny jest koniecznie jego w niej udział? W miastach prowincji, komendanci wojskowi byli osobami postawionymi niezwykle wysoko; w Grombie Argon podlegał tylko Księciu Przedstawicielowi Cesarza, liczyć się zaś musiał - może jeszcze tylko z urzędnikami Trybunału Imperialnego.Dowódcy legii prawie nigdy nie wyruszali w góry ze swoimi oddziałami.Nie ufał jej.Uśmiechnęła się nieznacznie, trochę gniewnie.Gdy ujrzała go rano, w narzuconej na kolczugę prostej tunice dziesiętnika, z kuszą na plecach i krótkim, gwardyjskim mieczem u boku, spojrzała niemal jak na przebierańca.Ten szpakowaty, starzejący się powoli, od lat zakopany w raportach i regulaminach mężczyzna wyruszał w góry.Nigdy nie widziała go z bronią.Nigdy też, nawet w czasach, gdy służyła w Legii Grombelardzkiej, nie zdarzyło się, by prowadził jakiś patrol czy wyprawę.Dlatego teraz nie bardzo chciała wierzyć, by w razie potrzeby umiał zrobić użytek z broni, którą dźwigał.Chociaż, dość dobrze urodzony, nie miał przecież Argon nazwiska, które ułatwiłoby mu objęcie tak poważnego stanowiska.Mało tego - był Grombelardczykiem.Armekt niechętnie widział nie-Armektańczyków, piastujących odpowiedzialne funkcje.Cóż więc sprawiło, że przed laty powierzono mu komendanturę, i to nie byle gdzie - bo w stolicy prowincji? Nigdy ją to nie obchodziło, ale teraz pomyślała, że był może Argon jednym z owych nielicznych dowódców wysokiego szczebla, którzy zaczynali karierę z mieczem w ręku, w patrolu, a doszli do wysokich godności dzięki swym umiejętnościom i zasługom.Prowadzić oddział w górach potrafił Argon z całą pewnością.To kazało przypuszczać, że nie całe życie spędził nad pergaminami z piórem w dłoni.Na wieczornym biwaku łatwo dostrzegła, że po komendancie nie bardziej znać trudy całodziennego pobytu w siodle, niż po którymkolwiek z jego żołnierzy.Tyłek bolał każdego; ona też nie stanowiła wyjątku.Wiążąc naderwany rzemień kołczanu patrzyła, jak żołnierze sprawnie krzątają się przy koniach, inni rozpalają ogień (drewno musieli wieźć aż z Grombu).Dziesiętnik i jeden legionista rozpakowywali juki.Dziesiętnik miał twarz przewiązaną w poprzek czarną chustą.Zgadywała, że stracił nos w walce, pewnie dokonał tego miecz rozbójnika.Dziesiętnik rzucał na nią częste spojrzenia.Pozostawił juki i podszedł do głazu, na którym siedziała.- Nie poznajesz mnie, pani?Zmarszczyła brwi.- Zapewne dlatego.- dotknął ręką materiału na twarzy.- Zresztą, minęło już sporo lat.Byłem kiedyś pod twoją komendą.Razem z Bargiem.Mignęło jej przed oczami przerażająco wyraźne wspomnienie: martwy, leżący na ziemi człowiek z pustymi oczodołami i skrwawionymi dłońmi, zaciśniętymi na tkwiącym w brzuchu mieczu; trzymający jego głowę na kolanach żołnierz.W oczach żołnierza była groza, żal i wyrzut.Teraz, znad niesamowitej przepaski, patrzyły na nią te same oczy.- To twój upór, pani, sprawił, że dosięgło nas nieszczęście.Gdybyś wtedy posłuchała rad.Urwał.- Gdy usłyszałem, że idziemy ratować naszych, zgłosiłem się.Myślę.- przez chwilę szukał słów - to bardzo piękne, pani, że przyniosłaś wiadomość o nich, i że teraz idziesz z nami.Chcę powiedzieć, pani, że nikt nigdy nie winił cię za to, co się wtedy stało.Odwrócił nagle głowę i chciał odejść.- Poczekaj.Podeszła.- Nie jestem już tą dziewczyną, która wtedy prowadziła was w góry, nic o nich nie wiedząc - powiedziała.- Wiem o tym, pani.- To dobrze.Niewielkie ognisko wygaszono, gdy tylko posiłek był gotów.Obozowisko utonęło w ciemności.Niespiesznie popijano gorący wywar z drewnianych kubków.Ktoś poszedł z kociołkiem do wartowników.Noce w górach byty bardzo zimne, ponadto zanosiło się na deszcz.Dlatego tak dużą wagę przywiązywano do ciepłej strawy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript