[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Zrobił następny krok.Uśmiechnęła się.- Teraz nikt cię nie oskarża.Oto ironia losu! Twoje ofiary nie chcą uwierzyć, że to ty jesteś przyczyną ich nieszczęść! - Cofnęła się.Stanął i oparł ręce na biodrach.- Nie mam zamiaru udawać bohatera.Powiedziano mi kiedyś, że jeśli ktoś uratuje damę od śmierci, może liczyć na jej łaskę.- Jego ton spoważniał.- Pragnę cię, Glory.- Nie możesz mnie mieć, kapitanie Quire.Jestem Królową Albionu.Nie należę do rasy śmiertelników.Poza tym nauczyłeś mnie nienawiści.Aż dotąd nie znałam tej emocji.Quire tracił z wolna panowanie nad sobą.- Czekałem na ciebie.Byłem cierpliwy.Nauczyłem cię być silną.Dzięki tobie zaś poznałem, co to miłość.Powiedz, jakie są twoje warunki.Przyjmę je.Kocham cię, Glory.- Cierpliwość nie niesie żadnej nagrody, prócz samej siebie - powiedziała wciąż pełna lęku.- Zwykłam oddawać się każdemu, komu dokuczał ogień lędźwi, bo wiedziałam, co to za ból.Sama tak cierpiałam, Quire.Potem ty go ukoiłeś i zgubiłam się.Teraz znów cierpię, ale nie współczuję już nikomu, bowiem zaspokajając cudzą żądzę zostawałam zawsze obolała i nienasycona.- Romans zawsze sprzęga się z winą - powiedział tonem wyroczni, po czym wyciągnął szpadę.Oczy jego nabierały blasku.- Chodź do mnie, Glory!- Znów mi grozisz.Tą samą śmiercią, od której mnie uratowałeś.Czynisz to z taką samą butą.Dobrze, kapitanie Quire.Dla ciebie wrócę na kamień.- Zaczęła schodzić.Warknął i wziął ją na ręce porzucając szpadę.- Gloriano!- Kapitanie Quire! - Spoczywała biernie w jego ramionach.Opuścił ją.Minęła go, by zimnymi, widmowymi korytarzami wyjść do ogrodu.Wciąż pachniało tu ciepłą jesienią.Przeszła ogrody, przekroczyła prywatną bramę podwórca.Minęła labirynt, ciche fontanny i umierające kwiaty.Weszła do własnej sypialni.Nie poszedł za nią.Wspominając swoje obawy pomyślała o córce.Tajnymi drzwiami wemknęła się do seraju.Po pokrytym rdzawymi plamami dywanie przeszła w ciemność.Teraz już nikt tu nie mieszkał.Przypomniała sobie, że wysłała córkę do Sussex.Chciała już wracać, ale przystanęła.Nagle wróciły do niej wszystkie krwawe wizje.- Och!W absolutnym mroku seraju upadła na poduszki i rozpłakała się.- Quire!- Glory - dobiegł ją skądś głos Quire’a.Złudzenie.Podniosła oczy.Pod hakiem wejścia do głębszych podziemi płonęła świeczka.Światło przybliżało się, ujawniając umęczoną twarz kapitana.Wstała, znów zimna jak głaz.Westchnął ł wsunął świeczkę w uchwyt w jednej z przypór.- Kocham cię.I będę cię miał.To moje prawo, Glory.- Nie masz żadnych praw.Jesteś mordercą, szpiegiem, zdrajcą.- Nienawidzisz mnie?- Znam cię dobrze.Jesteś samolubny.Nie masz serca.- Dość - powiedział.- Wcale tego nie pragnąłem.Sprzeniewierzyłem się wszystkiemu, co uważałem za cenne.Ale w zamian nauczyłaś mnie wierzyć w miłość.Nauczyłaś mnie przyjmować miłość.Czy przyjmiesz moją?- Kocham jedynie Albion.A Gloriana to Albion.- Czy Gloriana nigdy nie bywa tylko kobietą?Przez chwilę doszły w niej do głosu instynkty i podświadoma pamięć, ale zaraz potrząsnęła ognistą głową.Odezwała się monarsza krew.- To jedno i to samo.Gloriana i Albion to jedno.Takie jest nasze przeznaczenie, kapitanie Quire.- Przeznaczeniem twoim, pani, jest śmierć.- Przez chwilę obudziła się w nim bestia, która zaraz została okiełznana.W jego głosie brzmiało rozbawienie i echa wszystkich insynuacji, które oczarowały ją kiedyś i wciąż hipnotyzowały.- Czy zatem mam zgwałcić Albion? - Wyciągnął szpadę i przytknął czubek ostrza do jej gardła.Ona przysunęła się bliżej, jakby prowokując do pchnięcia.Uśmiechnęła się władczo.W tym szczerym grymasie dojrzał odbicie swej własnej twarzy.- Albionem nie można rządzić za pomocą brutalnej siły, kapitanie Quire.- Jak kotka otarła szyję o rapier.Jej figlarność była imitacją jego beztroski.Głos Gloriany brzmiał jak mruczenie, był nastrojony niczym głos śpiewaka.- Albionu nie można zgwałcić.Oczy Quire’a zalśniły jak ślepia dzikiej bestii.Drżącymi pakami zebrał w garść fałdy jej koszuli i szarpnął materię.Oddychał chrapliwie jak zwierzę, ona zaś stała nieruchomo, gdy rwał i strzępił na niej odzienie, aż naga spojrzała z pogardliwym obrzydzeniem w jego oblicze.Była jak lwica stojąca na drodze grzywiastego lwa.Quire upuścił szpadę, objął dłońmi jej piersi i biodra, musnął łono i usta.Nie poruszała się, kołysząc się jedynie, gdy jego gwałtowniejszy ruch groził jej upadkiem.Obejmując udo, Quire wspiął się wyżej i ściągnął ją na poduszki.Rozwarł jej nogi i zrzucił spodnie ukazując to, co tylekroć widziała już przedtem.W tejże chwili opanowała ją zimna determinacja.Postanowiła nie błagać o ocalenie miłości, którą Quire zamierzał właśnie zniszczyć, nie błagać go, by nie sprowadzał i siebie i jej aż tak nisko.Wypełniło ją wszechwładne poczucie krzywdy.Wzbierał gniew.To nie powinno się zdarzyć.Quire nie miał prawa niszczyć jedynej cennej rzeczy, którą kiedykolwiek wielbił, prócz samego siebie.Miała wrażenie, że oto budzi się wreszcie z długiego transu, w którym niewiele różniła się od matki; stanu, który również spowodowany był po części strachem, po części świadomością posiadania boskiej niemal władzy.Ciężarem trudnej do ogarnięcia odpowiedzialności.Zrozumiała, że istnieje tylko jeden sposób powstrzymania Quire’a przed okrutnym zaspokojeniem żądzy.Nie mogła jednak uczynić tego w imię Albionu, ni w imię pokoju ani dla zemsty, ani pod żadnym innym pozorem, który fikcyjną rycerskość i fałszywy romantyzm sprowadziłby do brutalnej natury zamierzonej przezeń zbrodni.Wściekłość i zdecydowanie pozwoliły jej okiełznać emocje.Przyjrzała się spokojnie jego pośladkom, które właśnie unosiły się, szykując lędźwia do ciosu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|