[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Powiedziałem wam już, kogo macie wypatrywać.O’Bryan zszedł na sztywnych nogach z wydm, podrapał się w pośladek i pierdnął.Z kieszeni futra wyciągnął dwa bandolety i podsunął je sobie pod nos, by sprawdzić zaniki.- Ostrożnie z tym, O’Bryan.- Quire poklepał Irlandczyka po przedramieniu.- Jeśli wypalisz za wcześnie, ci ze statku mogą uznać, że atakuje ich regularne wojsko i oddać salwę burtową, a wtedy z wysepki zostałby tylko przemielony piasek.O’Bryan uznał, że kapitan wygłosił komplement pod adresem jego broni, więc roześmiał się głośno.Quire zauważył, że w szum przyboju wkradł się jakiś obcy dźwięk i odwrócił się szybko.Światła Mikołaja Kopernika tańczyły jak szalone, podczas gdy kil grzązł coraz głębiej w piasku, a wiosła trzaskały jedno po drugim.Wiatr huczał wokół wielkiego statku niczym organy, a krzyki i jęki dochodzące z pokładu przypominały z tej odległości zawodzenie mew.Quire i Tinkler ruszyli z kopyta w kierunku galeonu.Kadłub statku pochylony był wyraźnie na prawą burtę, wsparty zapewne na połamanych wiosłach niczym cielsko monstrualnej, rannej langusty.Wiatr wypełniał żagle poruszając okrętem, który tym bardziej przypominał wyrzuconego na brzeg, bezradnego potwora morskiego.Z pokładu dobiegały odgłosy przerażenia, bólu i niepokoju.Najbardziej poszkodowani byli bez wątpienia wioślarze; ich jęki i krzyki wplatały się w ponurą melodię wiatru.Gdy Polacy byli już blisko, Tinkler wzdrygnął się.- Uff! Zupełnie jak przybycie anioła śmierci.Pewien jesteś, kapitanie, że nie pomyliliśmy oczekiwanego galeonu z jakimś statkiem-widmem? Te wody pochłonęły wiele jednostek.Quire zignorował go i wskazał na ozdobne schody wbudowane w burtę statku.- Tędy wejdziemy.Pospiesz się, Tinkler, musimy skorzystać z zamieszania.Przy samym kadłubie, gdzie woda sięgała im do kolan, pochyliwszy głowy przeszli pod połamanymi kikutami potężnych wioseł.Pokład znajdował się wyżej, niż z daleka im się-wydawało.Woda kotłowała się wirami wkoło butów Quire’a, jakby chciała powyginać mu ostrogi.Skrzypiący i pojękujący statek przechylił się nagle jeszcze bardziej i przez chwilę Quire sądził, że zaraz zostaną zgnieceni.Na szczęście kadłub znieruchomiał, a schody znalazły się trochę niżej.- Wskakuj mi na ramiona, Tink.- Quire pochylił się i uniósł łapiącego równowagę kompana.Tinkler sięgnął do relingu schodni, chybił, wyciągnął ręce jeszcze wyżej i tym razem dłonie znalazły oparcie.Wciągnął się na najniższy stopień i zwiesił się zaraz, by Quire mógł, podskoczywszy, uchwycić jego ręce i wdrapać się na górę.Wielki statek znów się poruszył.Z góry dolatywały rozkazy wypowiadane w zupełnie dla Quire’a obcym języku i wiele wskazywało na to, że wkrótce uda się oficerom zaprowadzić niepożądaną dla napastników dyscyplinę.Szczęśliwie w tej właśnie chwili O’Bryan i Hogge rozpoczęli kanonadę i kto żyw rzucił się na dziób sprawdzić, co się dzieje.Przycisnąwszy plecy do burty, Quire i Tinkler weszli po pochyłych stopniach na górę.Dopiero tam mogli stanąć pewniej i rozejrzeć się wkoło - pokład zasłany był ciałami ludzi, których wstrząs zrzucił z rej; marynarze z połamanymi rękami, nogami i żebrami znaleźli już opiekę współtowarzyszy.W blasku przenoszonych z miejsca na miejsce latarni Quire dostrzegł kapitana pogrążonego w rozmowie z pilotem, który potrząsał głową udając zapewne zaskoczenie lub zarzekając się, że działał w dobrej wierze (Quire nie wiedział, na ile Montfallcon wtajemniczył pilota w cały plan).Usiłował dojrzeć, czy król znajduje się nadal na pokładzie rufowym, ale było zbyt ciemno.Z Tinklerem za plecami pokonał kilka ostatnich stopni i postawił nogę na pokładzie.Zaraz też, niczym dwa czarne cienie, ruszyli w kierunku rufy.Nad nimi łopotały żagle wybielone blaskiem księżyca wyglądającego z wolna zza cieńszych teraz chmur; spośród wielu mijających ich marynarzy tylko kilku spojrzało ze zdziwieniem.Zatrzymani zostali dopiero przez zdecydowany głos, tuż przed samą rufową nadbudówką
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|