Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Widocznie o czemś głęboko się zamyślił.W jakiś czas potemwstał i, zawoławszy mię, kazał podać sobie dwa konie.Wskoczywszy na jednego, skinął na 107mnie.Pojechaliśmy.Była ciemna noc.Jechaliśmy po naszemu, po kozacku, tak jak niegdyś,gdy skradaliśmy się do Niemców, jak wilki lub cienie.Podkowa nie szczęknie, strzemię niezadzwoni.Zobaczyłem przed sobą światełka.Powiadam:  Ekscelencjo, to już Majmaczen!On burknął:  Wiem!  Znów mówię:  Ekscelencja bez broni! On zaś wyrżnął mnie przezgrzbiet  taszurem 8 i zaśmiał się. Ażesz!  powiedział  mam broń.Jechaliśmy jeszcze dośćdługo głębokim wąwozem lub brzegiem rzeki.Gdzieś na prawo od siebie usłyszeliśmy głosyżołnierzy chińskich.Lecz jazda trwała dalej, i po jakimś czasie znalezliśmy się na tyłachpozycji chińskiej.Co zamierza uczynić baron?  myślałem, patrząc na niego.Zaczęły sięwkrótce płoty Majmaczenu.Wjechaliśmy w wąską uliczkę.Baron, zapaliwszy papierosa,spokojnie jechał dalej.Przejechaliśmy ulicę jedną i drugą.Wreszcie baron zatrzymał koniaokoło jakiegoś płotu i, stanąwszy na strzemionach, długo się czemuś przyglądał i coś obliczał.Gdy skończył, zawrócił konia i burknął do siebie:  Tych dział nie zdążą wywiezć na pozycję!Jeżeli zdobędziemy miasto prędko, działa przejdą do mnie.Nagle z zakrętu ulicy wyjechałpatrol chiński, złożony z oficera i żołnierza.Zerwałem karabin z ramienia, lecz baron głosemspokojnym rozkazał:  Nie strzelaj! Zrzuć żołnierza z siodła taszurem! Zrobiłem, co kazał.Baron osobiście rozwalił oficerowi głowę taszurem, ja zatłukłem żołnierza.Powróciliśmy doswoich i baron odrazu dał sygnał do ataku.Nad rankiem byliśmy już w Majmaczenie i wUrdze.Działa, które stały na podwórzu za płotem, przeszły do barona.Stało się tak, jakmówił.Na takich opowieściach dzień przemknął niepostrzeżenie.Wielbłądy szły zamaszystymkłusem, robiąc do 80 kilometrów dziennie.Wyjątkowo szybki w biegu był mój wielbłąd,olbrzymie, prawie zupełnie białe zwierzę o wspaniałej grzywie i o wysokich, twardychgarbach, podarowane baronowi przez książąt Mongolji Wewnętrznej wraz z dwiemaskórkami czarnych soboli, zawieszonemi przy uzdzie wielbłąda.O 120 kilometrów na wschód od Ochrona spostrzegliśmy pierwszego trupa żołnierzachińskiego.Leżał wpoprzek drogi w ciepłym, szarym płaszczu futrzanym z czarną twarzą owydziobanych przez ptaki oczach i wyszczerzonych żółtych zębach.Na czole widniałastraszliwa rana od cięcia ciężkiej szabli tybetańskiej.Obuwie było zdarte i z watowanychspodni sterczały czarne stopy bez palców.Trochę dalej pośród kamieni leżało kilka trupów chińskich.Byli to gamini z oddziału,posłanego z Kiachty na pomoc generałowi chińskiemu w Urdze Czen-Y.Po utarczce zwojskami Ungera rozproszyli się i skierowali na zachód, lecz tu dogonili ich i wytępili Tybe-tańczycy i Burjaci barona.Posuwając się dalej, przeszliśmy przez grzbiet Burgucki; zapuściliśmy się w równinę,przeciętą rzeką Toła, na brzegu której, nieco dalej na wschód, leżała stolica mongolska, Urga.Wkrótce trafiliśmy na szeroki gościniec, zasypany porzuconemi przez uciekającychChińczyków kożuchami, czapkami, koszulami, butami, kociołkami i innym dobytkiemżołnierskim.O kilka kilometrów dalej, na błocie, spostrzegliśmy dużo nagromadzonych w różnychmiejscach trupów ludzkich, końskich i wielbłądzich, połamanych wozów, żelaznychpiecyków, kotłów i blaszanek od galetek i benzyny, kożuchów, czapek i nawet porwanychworeczków chińskich do tytuniu, oraz fajek.W tem miejscu zatrzymano i zdobyto uciekająceobozy oddziału chińskiego.Straszny był ten obraz śmierci i zniszczenia obok wrzącego dokoła, budzącego się pozimie, życia!W każdej kałuży pluskały się dzikie kaczki i szkarłatne  ptaki lamowie ; w wysokiejtrawie żurawie wyprawiały dziwne skoki; na jeziorach pływały olbrzymie stada dzikich gęsi iłabędzi; na miejscach suchych szukały pożywienia, biły się i biegały dropie; gwiżdżąc,8Taszur-kij bambusowy, z krótkim rzemykiem dla pogania konia. 108fruwały stadka kuropatw-salg; na spadku gór wylegiwały się na słońcu wilki, rozmarzoneciepłem i wiosną.Natura zna i kocha życie! Nie znosi śmierci i ślady jej stara się ukryć pod białą powłokąśniegu lub bogactwem zieloności i kwiatów barwnych.Co naturze do tego, że gdzieś tam koło Czifu, czy w wiosce na Yan-Tze staruszka-matkadaremnie ofiarowuje bogom ryż i świece, modląc się o życie syna, którego powrotu oczekujez dnia na dzień, nie wiedząc, że leży on tu, w dolinie Toły, zabity, sczerniały, rozszarpany inikomu nieznany.Natura wie, że trup ten wkrótce zniknie bez śladu pod promieniami słońca,pod tchnieniem wiatru stepowego.Wspaniała jest ta zupełna obojętność przyrody dla śmiercii to umiłowanie przez nią życia we wszystkich jego przejawach!Czwartego dnia pod wieczór dotarliśmy do brzegu Toły.Długo szukaliśmy brodu, leczbezskutecznie; wreszcie znudzony bezowocnem poszukiwaniem, zmusiłem swego olbrzyma wielbłąda do wejścia do wody, chcąc spróbować przebyć rzekę wpław.Na szczęście, trafiłemo a mieliznę i wkrótce byliśmy już na przeciwległym brzegu, gdzie rozbiliśmy namiot ispędziliśmy noc.O świcie ruszyliśmy dalej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript