[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pamiętaj o małym trójkącie nawierzchołku dużego.Strzeż się człowieka o głowie w kształcie siodła.Ten będzie szukałtwojej śmierci.Przez krzyż, znak śmierci, widzę szczelinę w kości.Zmierć może odejść.Zbierz siły i odwagę!Pijąc herbatę, długo siedzieliśmy jeszcze po wróżbiarskich praktykach dozorcy, lecz staryMongoł patrzył na mnie z zabobonnym strachem.Przypomniałem sobie stare dzieje, gdy, siedząc w więzieniu, jako przestępca polityczny, ztakim właśnie nieokreślonym strachem spoglądałem w oczy skazanym na śmierć, bojąc sięspotkać z ich wzrokiem.Lecz prędko otrząsnąłem się od tych wspomnień i wrażeń i zasnąłembardzo spokojnie i mocno.Do Wan-Kure pozostało jakieś 25 kilometrów.Tam przecież są Europejczycy, z którymimożna rozmówić się po ludzku! Wobec niebezpieczeństw miałem już wyrobionąstanowczość, pomysłowość i sztukę przekonywania ludzi, w ostatecznym zaś razie Mauzerlub.cyjanek potasu.Nazajutrz wyjechawszy z urtonu około 11-ej ujrzałem pałac Dajczyn-Wana, potemzabudowania klasztoru, świątynie chińskiej architektury i nieco na prawo osadę handlową,gdzie się mieścił sztab Kazagrandiego.Nad wrotami powiewał sztandar brygady pułkownika.Wszedłem do długiej, niskiej szopyi oznajmiłem oficerowi dyżurnemu o swoim przyjezdzie; wkrótce byłem otoczony7Urzędnik, naczelnik powiatu.102zbiegającymi się ze wszystkich stron oficerami, którzy dobrze znali moje nazwisko jeszcze zarządów adm.Kołczaka.Przyszedł pułkownik Kazagrandi, bardzo dobrze wychowany iwykształcony człowiek lat czterdziestu, znany w kołach wojskowych z powodu bohaterskiejobrony wyspy Moon w zatoce ryskiej podczas wojny z Niemcami.Spotkał mię niemal radośnie i bardzo serdecznie, zaprowadził do przygotowanego jużpokoju i dał mi możność wymycia się w dobrej łazni rosyjskiej.Złożyłem wizytę miejscowemu staroście, i tam właśnie nadbiegł pułk.Filipów, witając mięhałaśliwie i z radością demonstracyjną.Po nim zaraz wszedł wysoki oficer o rudej czuprynie,o zadziwiająco białej, nieruchomej twarzy i szeroko rozwartych, zimnych, niebieskichoczach, które zupełnie nie pasowały do jego dziecięcych ust.W oczach oficera była taka jakaśzawziętość, nienawiść i okrucieństwo, że wprost nie mogłem patrzeć na jego przystojną,dziwną twarz.Załatwiwszy ze starostą jakiś interes, wyszedł on, nie zapoznawszy się z nami.Dowiedziałem się, że był to kapitan Wesełowskij, adjutant gen.Riezuchina, przyjaciel baronaUngerna i dowódcy odrębnej brygady, która już biła się na pograniczu zabajkalskiem zwojskami sowieckiemi.Riezuchin i Wesełowskij przybyli tu tego ranka dla widzenia się zbaronem.Na obiedzie byłem u Kazagrandiego, który wyjaśnił mi przyczynę zaproszenia mię doWanu.Sprawa tak się przedstawiała.Baron z powodu wewnętrznej niezgody pośród oficeróww Uliasutaju, oraz zhańbienia rabunkiem honoru oficerskiego i pogwałcenia umowymongolsko-chińskiej, rozkazał rozstrzelać wszystkich oficerów i saita.Przedtem jednakKazagrandi chciał otrzymać informacje ode mnie, aby wyratować niewinnych.Broniłemwięc, jak mogłem, pułk.Michajłowa i saita Czułtun-Bejle, nie mogąc jednak i nie chcąccharakteryzować działalności grupy Poletiki i Filipowych, tembardziej, że sam Filipów był wWanie i mógł udzielić wyjaśnień najbardziej przekonywających.Dowiedziałem się teraz, iż przyczyną zapraszających listów Kazagrandiego był głównierozkaz bar.Ungerna, który koniecznie chciał mię widzieć.Dowiedziałem się też, iż Geja wrazz rodziną, t.j.z żoną, teściową i trojgiem dzieci wywieziono w dniu mego przybycia doWanu również z rozkazu barona. Wywieziono ich do sztabu generała Riezuchina mówił Kazagrandi lecz nie dojadą. Dlaczego? Będą straceni w drodze.Taki rozkaz barona. Trzeba ich ratować! zawołałem. Przecież i pan, i ja zawdzięczamy dużo Gejowi! Tak! tak! odparł pułkownik. Bardzo mi przykro, lecz nie wiem, co czynić.Niechpan spróbuje pomówić z Riezuchinem.Dowiedziawszy się, gdzie mieszka generał Riezuchin, zacząłem się właśnie do niegowybierać, gdy nadszedł Filipów i z wielkim zapałem zaczął dzielić się z nami swemispostrzeżeniami nad ćwiczeniami wojskowemi Mongołów, które odbywały się za klasztorem.Podczas opowiadania Filipowa drzwi się powoli uchyliły, i wszedł oficer małego wzrostu,szczupły, w starym kożuchu mongolskim i w kozackiej czapce z daszkiem.Prawą, zranionąrękę trzymał na temblaku
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|