Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Przypominała mu Vannie.Wiele spośród nich było do niej podobnych.Może dlatego zaczynała drażnić go próżność Victorii.– Chcesz jeszcze raz.jak wy to mówicie, zaliczyć gola? – dziewczyna podążała za jego wzrokiem przesuwającym się po jej ciele.Uwielbiała tę władzę, jaką miała nad rzekomo silnymi i twardymi mężczyznami.Ale ten był inny.Znacznie sprytniejszy niż pierwotnie sądziła.– Nie wydaje mi się.Może ten twój „strumień” wreszcie wysechł – odparł, odpowiadając na jej uśmiech.– Co jest? Zabrakło ci już strzał w kołczanie? Wycisnąłeś z siebie cały sok miłości?Will zdusił w sobie wściekłość i zmusił się do głośnego śmiechu.– Mam jutro mecz, i to raczej ważny.Może o nim słyszałaś? Podobno przeglądałaś prasę, Vic.– I co, mój cukiereczek myśli tylko o tym? A ja już dla niego nie istnieję?– Przestań – warknął Will.– Przestań co? Kusić cię? – Zwilżyła palec w ustach i wsunęła go między uda.Jeśli ty nie możesz, zrobię to sama.Rewelacyjny obrazek na pierwsze strony gazet.Victoria sama się zaspokaja! Will już nie może!Will wydał z siebie nieartykułowane warknięcie i rzucił się na nią.Dziewczyna zaskoczona głośno jęknęła.– Och – krzyknęła.– Boże, to boli.Naprawdę boli.– Victoria Lansdowne próbowała go odepchnąć, ale bez trudu ją obezwładnił.– Proszę, Jezu, przestań! Proszę! Błagam, Will! Przestań! Mówię poważnie!Ale nic na świecie nie było w stanie powstrzymać Blond Strzały.ROZDZIAŁ 35Podczas popołudnia poprzedzającego finał mistrzostw świata upał lał się z góry i temperatura na białych plażach Copacabana i Ipanema przekraczała trzydzieści stopni.Cała Brazylia sposobiła się do obchodów narodowego święta – finału.Bogaci i biedni odpoczywali w domowych zaciszach, oszczędzając siły na wydarzenie sportowe.Nagle dzień przemienił się w gwarną, parną noc.Całe Rio de Janeiro wyległo na ulice, by być świadkiem narodowej gry nazywanej tu futebol.Zapanował karnawałowy nastrój.W rytm samochodowych klaksonów skandowano: „Bra-sil! Bra-sil!” Po Avenida Brasil i Castello Branco krążyły grupy młodych ludzi owiniętych narodowymi flagami.Wszystkie taksówki i autobusy zostały udekorowane barwnymi serpentynami.Niemal nagie kobiety tańczyły na ulicach.O dziewiętnastej tłum wrzał i kłębił się pod legendarnym stadionem Maracana.Pomimo dokładnej kontroli biletów, setki gapowiczów wdarły się do środka, szukając jakiegokolwiek miejsca, z którego da się obserwować wieczorny spektakl.Na stadionie szalało sto tysięcy cariocas, wymachując wielobarwnymi flagami i plakatami zawczasu głoszącymi zasłużone zwycięstwo, oraz śpiewając w rytm setek bębnów.Przy wyjściu z tunelu, w towarzystwie całego zespołu, pośród ogłuszającego hałasu, Will stał i słuchał.Czul, jak serce wali mu w piersiach.– Numero nueve.De America.Will.Shepherd! – zabrzmiało z głośników.W odpowiedzi dały się słyszeć gwizdy i obraźliwe krzyki palhaco.Większość kibiców potrafiła docenić umiejętności i kunszt przeciwników.Na murawę wybiegło czterech mężczyzn bez koszulek, z wymalowanym na piersiach numerem dziewięć.Wrzawa wzmogła się, gdy Will ruszył na boisko, z ręką wzniesioną ponad rozwianymi blond włosami.W jego głowie kłębiły się dźwięki, obrazy i marzenia.Aż trudno mu było oddychać.Czuł dreszcz emocji rozlewający się po całym ciele.Dziś nikt go nie powstrzyma.Stanie się częścią historii sportu na oczach połowy świata.Po tym wyjątkowym wieczorze w Rio, nikt go już nie zapomni.ROZDZIAŁ 36O 8:32 kolumbijski sędzia ustawił piłkę na środku boiska.Brazylia kontra Stany Zjednoczone! Niewyobrażalne, niemożliwe, a jednak to prawda.Rozpoczął się mecz finałowy mistrzostw świata w piłce nożnej!Arturo Ribeiro – dziewiętnastoletnia gwiazda Brazylii – przejął piłkę, pewnie przekazał ją koledze i pognał przed siebie ile sił w nogach.Zgodnie ze schematem ćwiczonym długie miesiące zajął dogodną pozycję na polu karnym.Gdy piłka zmierzała w jego stronę, złożył się do strzału z woleja i posłał ją z ogromną szybkością ku amerykańskiej bramce.Stadion eksplodował radością.– Gooool de Bra-sil! – wykrzyknął komentator.– Gooool de Arturo Ribeiro!Upłynęły trzydzieści dwie sekundy gry.Niecałe sześć minut później Brazylia zdobyła drugą bramkę.Zdawało się, że bez najmniejszego wysiłku.Cariocas tańczyli z radości i z ukrytych plecionek wyciągali czarne węże i oskubane z piór kurczaki.Nad stadionem niebo rozjaśniły flary, rozległy się strzały z broni palnej, a syreny policyjne wyły jak oszalałe, jakby właśnie wybuchła rewolucja.Można by pomyśleć, że już bardziej intensywnie nie da się okazać radości.Ale wszelkie jej objawy były niczym przy tym, co nastąpiło, gdy w trzydziestej trzeciej minucie Ribeiro strzelił kolejną bramkę.Brazylia do przerwy prowadziła 3-0!Wynik zdawał się być już przesądzony.właściwie to była masakra Amerykanów.Posłuchaj tych żałosnych dupków, myślał Will siedząc ze zwieszoną głową w szatni.– Grasz, jakbyś był naćpany! – powiedział Wolf Obermeier.Zrugał już pozostałych zawodników, a teraz mówił cicho do Willa, którego odciągnął na bok.– Coś cię gryzie? A może naprawdę się naćpałeś?– Może – odparł Will i uśmiechnął się, widząc przesadną, iście niemiecką konsternację.Sam nie wiedział, co się z nim dzieje.Po ostatniej nocy był odprężony, coś go jednak hamowało.Wzruszył ramionami.Cokolwiek to było, zwykła zadziorność opuściła go i nie potrafił znów jej przywołać.Czuł się otępiały i słaby.– Musisz zamienić się w szaleńca – ciągnął Obermeier.– Trzy gole.Na pozór niemożliwe.Ale widziałem, że potrafisz dokonać niemożliwego.Nie czas rozgrywać najgorszy mecz w życiu.Musisz być bohaterem, a nie kozłem ofiarnym.– Pogładził Willa po głowie, jak ojciec syna.– Udowodnij, że jesteś mężczyzną.Mężczyzną.Will wyszedł na boisko zupełnie otumaniony.Grasz w mistrzostwach świata, a zachowujesz się, jakbyś dalej był w Fulham.To Brazylijczycy.Są najlepsi na kuli ziemskiej.Jeśli ich pobijesz, będziesz sławny już na wieki.Obermeier ma rację.Bądź mężczyzną.Odetchnął głęboko i podbiegł do ławki.Rozległ się ogłuszający hałas, ale to nie był aplauz dla niego, lecz dla brazylijskiej drużyny, właśnie opuszczającej szatnię.Podniósł wzrok na trybuny – ocean ciemnych twarzy, nie darzących go raczej sympatią [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript