[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Przez chwilę myślę, że zamierza mnie uderzyć.I mam nadzieję, że to zrobi.Jednakże nie.Po paru sekundach obleka twarz w welon absolutnego spokoju.Siada i wpatruje się w punkt na ścianie ponad moją głową.Szkoda.– Stosunki między naszymi krajami nie mogą już być gorsze, Peabody – mówię.– No i co: w Stanach Zjednoczonych nastąpi wybuch słusznego gniewu.Co z tego wynika? Nic.Stany Zjednoczone gniewają się na nas przez cały czas.A poza tym: nikt mnie tu nie widział i mój rząd kategorycznie wszystkiemu zaprzeczy.Wracajmy lepiej do operacji KOBRA.Pogardliwie odpowiada: – Jeśli ci się zdaje, Calderon, że masz jakiekolwiek prawo przesłuchiwać mnie, to się mylisz.Jedyną rzecz, którą mogę wam powiedzieć, jako oficjalnemu przedstawicielowi kubańskiego rządu, to kategorycznie zaprotestować przeciwko waszej obecności na tym terenie.I kontynuuje obserwowanie ściany powyżej mojej głowy.Usta ma zaciśnięte w linijkę, jakby zaklejone przezroczystą taśmą.Wprost doskonale! Przesłuchanie dobrze się rozpoczyna.Zwrócił się do mnie po nazwisku, a więc wstąpił na pierwszy szczebel drabiny.I myśli, że dalej nie pójdzie.Najwyższy czas popchnąć go na następny szczebel.I najwyższy czas wypróbować mój pomysł.Wstaję więc i podchodzę do drzwi sąsiedniego pokoju.Otwieram drzwi.W pomieszczeniu są wysokie, okratowane okna.Najprawdopodobniej miał to być w razie potrzeby tymczasowy areszt.Odwracam się.On mi się intensywnie przygląda.Mówię mu: – Już nie będzie pan musiał chodzić w tej kamizelce.Będzie pan odseparowany od pozostałych.I tu będzie pan mieszkał.Wskazuję na pokój.– Czyżbym w jego oczach dostrzegł uczucie ulgi? A jeśli nawet, to nie chodziło o kamizelkę i materiał wybuchowy.Pozostali zakładnicy przebywają w dwu wielkich pokojach w budynku biurowym.Kobiety w jednym pomieszczeniu, mężczyźni w drugim.Peabody jest samotnikiem.Miła jest mu myśl, że będzie mieszkał osobno.Wkrótce przestanie mu być miło.– Wrócę do pana za parę dni, Peabody.A teraz wydam polecenia Fombonie.Z pokoju wyniesione będą łóżka, na ziemi położy się siennik.Drzwi do prysznica i ubikacji będą zamknięte.Dostanie pan kubeł do załatwiania potrzeb osobistych.I drugi kubeł z wodą do picia i do mycia.ale żadnego mydła.Jeden posiłek dziennie.I nie to, do czego jest pan przyzwyczajony.Wodnista zupa, ryż, groch, kapusta i tym podobne.Od czasu do czasu gotowane mięso albo ryba.– Jego twarz wyraża teraz nie obojętność, lecz niedowierzanie.Ciągnę dalej: – Rozbierze się pan i ułoży ubranie na biurko.Może pan zatrzymać spodenki.Jest zresztą zbyt gorąco na garnitur.Proponuję, żeby pan zrobił, co powiedziałem, natychmiast po moim wyjściu.Fombona otrzyma rozkaz zdjęcia go siłą, jeśli je na panu zobaczy.Byłoby to bardzo upokarzające doświadczenie.Nic nie sprawiłoby mu większej radości.Stoi teraz typek przede mną wyraźnie roztrzęsiony i wściekły.Otwiera i zamyka usta, wreszcie pyta lodowatym tonem: – Mam tak żyć? Ja!?– Zgadza się.Dzięki ludziom takim, jak pan, którzy dali władzę różnym Vargasom i podpierali ich, miliony chłopów w tym kraju i w innych krajach Ameryki Łacińskiej właśnie tak żyją.Śpią na glinianej polepie, wypróżniają się do wiader, piją tylko wodę i jedzą dokładnie to, co pan będzie jadł.Campesinos, którzy jak niewolnicy pracowali na plantacjach Vargasa, zbierali tysiące ton kawy, a nie stać ich było na jedną filiżankę.Niech pan sobie o tym porozmyśla.A kiedy wrócę, porozmawiamy o operacji KOBRA i zdrajcach w moim kraju.– Nigdy!Idę do wyjścia, otwieram drzwi, obracam się w jego stronę i mówię: – Porozmawiamy, porozmawiamy.I pan mi wszystko powie.Może pan być tego pewien.Tak czy inaczej, powie pan.Peabody robi krok do tyłu, napotyka na biurko.Staje.Lekko ochrypłym, zdumionym głosem pyta: – Chcesz mnie poddać torturom.? Mnie, amerykańskiego ambasadora?Zaprzeczam ruchem głowy.– Nie, Peabody.Ja nigdy nie stosuję tortur.W rzeczywistości one bardzo mało dają.Często nawet szkodzą.I nie używam chemii.Może pan bez obaw pić wodę i jeść, co panu podadzą.Dramatycznym gestem wskazuje pomieszczenie z okratowanymi oknami, twarz ma rozedrganą oburzeniem.– Zmuszenie mnie do życia w takich warunkach już jest torturą.torturą psychiczną.Wybucham śmiechem.– Peabody, Peabody, nawet miłość jest torturą psychiczną.doskonale pan to wie.6PeabodySan Carlo – dzień czwartyMinął dzień i noc, nim się uspokoiłem.Gniew wygasał bardzo powoli, ale na tyle szybko, bym mógł znowu racjonalnie myśleć.W tym samym czasie głucha nienawiść ukształtowała się w jeden rozpalony do białości punkt w głębi mojej świadomości.I przynosi to jakąś zupełnie perwersyjną błogość.Wreszcie, po tylu latach, mój amorficzny wróg przybrał kształt konkretnego człowieka.Po raz ostatni podobnie głęboką nienawiść odczuwałem przed dwudziestu pięciu laty.Wówczas nienawiści towarzyszyła pasja.Była to obsesyjna nienawiść.Ślepa, zżerająca i w efekcie bezskuteczna.Obecna nienawiść ma formę wyrafinowaną, jest logiczna i ma cel.Przepala mi umysł, chce się wydostać, zrealizować.Ponieważ wściekła furia nie może z nią konkurować, wygasa.Furia jest uczuciem bezsensownym, nienawiść zjawiskiem logicznym.Przeniknąłem tego typa.Nie jest niedokształconym reakcjonistą ani głupawym agentem, którego łatwo na czymś przyłapać.Wpadłem w pułapkę z powodu splotu okoliczności, na które nie miałem żadnego wpływu, mam natomiast wpływ na własny rozum i umysł.Nie pozwolę mu do nich się dobrać.On spodziewa się odebrać mi godność i szacunek do samego siebie.Przebiegły szatan
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|