[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jedynym sportem, w którym się spotykali się reprezentanci niemieckich kapów z więźniami-Polakami były mecze bokserskie.Tak w piłce nożnej, jak również i w boksie, pomimo różnicy w pożywieniu i pracy, Polacy prali zawsze kapów-Niemców.W boksie była to jedyna okazja bić kapa w mordę, co też więzień-Polak czynił z całą satysfakcją, ku ogólnym okrzykom radości widzów.Było u nas kilku bokserów wcale dobrych.Znałem bliżej z pracy w organizacji tylko 21, który zawsze zwycięsko wychodził ze spotkania i sprał po gębie niejednego drania.Złapanych na nieudanej ucieczce więźniów wieszano publicznie i ostentacyjnie.Była to również zmiana na lepsze; nie zabijano drągiem, nie przebijano deską.Tylko po odsiedzeniu pewnego czasu w bunkrze wieszano na szubienicy, wtaczanej na kółkach w pobliże kuchni, w czasie wieczorowego apelu, gdy wszyscy więźniowie stali na placu.Przy tym wieszali ci, co sami w następnej turze mieli być powieszeni przez swoich następców.Robiono to dla ich większego udręczenia.Raz, w trakcie takiego wieszania kolegów, czytano nam rozkaz, w którym uroczyście komendant obozu obwieszczał, że za dobre prowadzenie się i wydajną pracę więzień może nawet zostać zwolniony.Nie należy więc czynić niemądrych prób ucieczek, gdyż to prowadzi, jak widać w tej chwili, do haniebnej śmierci przez powieszenie.Rozkaz jakoś nas nie “wziął”.Nikt w zwolnienia nie wierzył.Zbyt wiele morderstw widziały nasze oczy, by ich właścicieli miano wypuścić.Zresztą, czytany w takiej przykrej chwili mógł jedynie trafić do psychiki Niemca.Z całą falą humanitarnych sposobów zabijania, które miały świadczyć o kulturze naszych katów, przyszło do nas również jawne wywożenie do gazu więźniów z bloków szpitalnych.Gdy do szpitala przez szereg dni z rzędu przyjęto ich tylu, że nie mogli się zmieścić, leżąc nawet po trzech na jednym łóżku, a apetyt Klehra na wbijanie szpil był zaspokojony i jeszcze wciąż był tłok w szpitalu, wtedy wywożono chorych autami do komór gazowych w Brzezince.Początkowo robiono to niejako ze wstydem, wywożąc w nocy, późnym wieczorem lub wczesnym rankiem, by nikt ich nie widział.Potem powoli, gdy obóz już cały wiedział o tym zwyczaju i “chorych turystach”, przestano się wstydzić i w biały dzień “chorzy turyści” jechali do gazu.Nieraz robiono to w czasie apelu, gdy wzmocniona warta i lufy broni z wieżyczek spozierały na nas zimno.Niejeden więzień, jadąc autem do gazu, wołał poznawszy w szeregu przyjaciela: “Serwus Jasiu, trzymaj się!” Machał czapką, kiwał ręką, jechał na wesoło.Wszyscy w obozie wiedzieli, dokąd jadą.Dlaczego więc tamten się cieszył? Przypuszczać należy, że już tak miał dosyć tego, co tutaj widział i przecierpiał, że niczego gorszego nie mógł spodziewać się ujrzeć po śmierci.Pewnego dnia w obozie przybiegł do mnie kolega 41 z wiadomością, że w szeregach przyprowadzonych z Birkenau, tu na rozstrzelanie, poznał (dokładnie widział) pułkownika 62.Pułkownik 62, dzielny oficer, zginął.Dałem do przeczytania tych kilkadziesiąt stron, na których nakreśliłem sceny z Oświęcimia, kolegom.Orzekli, że w opisach czasami się powtarzam.Możliwe - trochę z braku czasu, żeby to przejrzeć wszystko raz jeszcze, lecz i dlatego, że ten wielki młyn przetwarzający ludzi na proszek, lub - jeśli kto woli - walec rozgniatający na miazgę transporty ludzkie, obracał się wciąż wokół jednej i tej samej osi, której na imię było: zagłada.A fragmenty poszczególnych scen lagru, codziennie od nowa, ponad trzysta razy w roku, w innym dniu lecz w podobny sposób ukazywały - sporadycznie lub regularnie co pewien czas - tę samą stronę walca ze wszystkimi jej szczegółami.I jeśli tak się patrzyło przez prawie tysiąc dni, to.Jeżeli ludzie żyjący wygodnie na ziemi włożą minimum wysiłku przy czytaniu tych kartek, parę razy myśl swą zajmą jednym obrazkiem, lecz oświetlonym z innej strony
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|