Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.MacDonnellowie nie tracili czasu na litość.- Kto tu kogo morduje dziewczyno? W pewnym sensie to twojakuzynka ma tu przewagę!Szkocki sztylet sunął nagle po podłodze.- Masz tu mój sztylet Ranald.Ratuj się, zanim będzie za pózno.Ejże!Ale czy chłopak nie wygląda naturalnie! Przynajmniejumrze z uśmiechem na ustach!Po komnacie przeszedł huragan rechoczącego śmiechu.Enidzeskoczyła z Ranalda i okryła kołdrą swoje rozpalone piersi.Jejzawstydzony wzrok spotkał się ze wzrokiem Sabriny.Morganobserwował, jak z twarzy jego żony schodzi rumieniec, a jego nozdrzarozszerzyły się w gniewie.Pokonał komnatę dwoma długimi krokami.Enid zajęczała cicho, gdy jego wielki cień rzucił się n;i łóżko.Zmiechzmienił się w ciche i nerwowe rżenie.Pochwycił Kanalda za kark i uniósłnad łożem.140 - Miałeś się nią zaopiekować młokosie! Nie mogłeś utrzymać swoichnapalonych rąk przy sobie nawet przez jeden dzień?Ranald uniósł ręce na znak zażenowanej obrony.- Morgan, mężczyzna nie jest w stanie oprzeć się takiej pokusie.Naprawdę bardzo się starałem.Z tłumu wystrzelił nagle chytry głos.- Ej! I widać było całkiem niezle, jeśli całe to jęczenie byłoprawdziwe!Morgan z obrzydzeniem puścił Ranalda.- Wybacz mi - wyszeptała cichutko Sabrina, lecz jej słowa przedarłysię przez salwy głośnego śmiechu prosto do jego serca.Zdumiony wzrokSabriny przeniósł się ze zbolałej twarzy Enid na Morgana.- Wybacz mi - powtórzyła i odwróciła się.Jej krucha powaga i godność zawstydziły tłum, który natychmiastzamilkł.Członkowie klanu rozsuwali się, by mogła przejść.RęceMorgana zacisnęły się w bezsilne pięści.Sabrina stała w oknie, a wiatr chłodził jej rozpalone czoło i łagodziłwstyd.Nie obchodziło ją to, że zrobiono z niej błazna.Bóg jeden wie, żedla Morgana była tylko błaznem odkąd wylądowała u jego stóp zespódnicą na głowie.Teraz nie dawała jej spokoju mina Enid, którąujrzała, gdy ich oczy spotkały się.Współczucie.Nawet w prostej, płochliwej Enid było więcej kobiety niż w niejsamej.Nie była niczym więcej niż wojennym trofeum.Potarła sweramiona, broniąc się przed bezwzględnym dreszczem.Morgan stał w drzwiach i obserwował swoja żonę.W otoczeniusurowych kamieni, zanurzona w nieustępliwą ciemność nocy wyglądałana bardzo drobną osóbkę.Powiew wiatru poruszył kosmykami jejupiętych w warkocz włosów.Każda inna kobieta po doświadczeniutakiego upokorzenia padłaby z płaczem na łóżko.Gdyby Sabrina takzrobiła, może Morgan wiedziałby jak ją pocieszyć.Lecz w tej sytuacjijego ręce wisiały tylko bezużytecznie po jego bokach.Ku jego ogromnemu zaskoczeniu odezwała się pierwsza.Jego141 umiejętność skradania się była przecież prawie tak legendarna, jak|i-go rozmiary.Mówiło się, że potrafi poderżnąć wrogowi gardło i być wpołowie drogi do zamku MacDonnellów, zanim ciało padnie na ziemię.lej głos zaszumiał, muskając jego zmysły niczym aksamitne skrzydła.- Przykro mi, jeśli wprawiałam cię w zakłopotanie przy twoichludziach.To nie jest dla mnie dobry dzień.Nie jestem przyzwyczajona dotego, że ktoś mnie nie lubi.Każdy zawsze mnie ubóstwiał - spojrzała naniego przez ramię.- Każdy prócz ciebie.Sztylet wstydu wbił się w serce Morgana, gdy ujrzał jej cierpkiuśmiech, lecz jego twarz pozostała obojętna.Sabrina odwróciła się wciemność i powiedziała zadumanym głosem:Tak naprawdę nigdy nie musiałam nic robić, by zasłużyć na ichsympatię.Uśmiechałam się tylko i chichotałam, a gdy to nie działało natych bardziej gwałtownych członkach klanu, wtedy śpiewałam jedną zezmyślnych rymowanek, których nauczył mnie Hrian albo wślizgiwałamsię im na kolana i szarpałam ich brody.Morgan złożył ręce na piersi.- Nie polecam wślizgiwania się na kolana komukolwiek z mojegoklanu.- Och, nie wiem - Sabrina przetarła palcami parapet.- Jak widać, Enidwyszło to na dobre.Zdmuchnęła kurz z palców i odwróciła się do niego.- Jeśli moje zachowanie wydaje ci się dziwne, to na pewno dlatego, żenie nabrałam jeszcze wprawy w obchodzeniu się z ludzmi, którzy gardząmną, tylko za to, kim jestem.- Nie zajmie ci to wiele czasu.Dobrze wiedziała, że nie oczekiwał od niej współczucia.Ich oczyspotkały się.Patrzyli na siebie w blasku migoczących świec.Blask świec.Morgan usłyszał nagle trzask i syczenie łoju i zapachtopiącego się zwierzęcego tłuszczu.Nieporęczne świece zostałyzastąpione świeczkami smukłymi i pełnymi wdzięku jak ich pani.Płomienie paliły się jasno i niezłomnie jak gdyby gotowe były pokonaćnawet lodowaty, zimowy deszcz.Ich światło rzucało lśniące plamy na brukselską koronkę udrapo-142 waną na odwróconym do góry nogami kufrze [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript