Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale dwadzieścia lat małżeństwa z lady Felmet nauczyło go pa­nować nie tylko nad emocjami, ale też nad instynktami.Nawet drgnienie mięśnia nie zdradzało stanu jego umysłu.Poza tym z mrocznych głębi myśli wynurzało się uczucie, któremu jak do­tąd nie poświęcał zbyt wiele czasu: to ciekawość błysnęła płetwą na powierzchni.Od pięćdziesięciu lat książę doskonale sobie bez niej radził.Ciekawość nie jest cechą pożądaną u arystokratów.Przekonał się wielokrotnie, że lepiej postawić na pewność.A jednak przyszło mu do głowy, że przynajmniej raz ciekawość może się przydać.Sierżant stał na środku komnaty z obojętną miną człowieka oczekującego rozkazów, który gotów jest stać tak i czekać, dopóki nie zepchnie go dryf kontynentalny.Od wielu lat wiernie służył królom Lancre i było to widoczne: jego ciało stało na baczność, ale brzuch - mimo wysiłków - przyjął postawę „spocznij".Wzrok księcia padł na Błazna, siedzącego na stołku obok tro­nu.Zgarbiony trefniś uniósł głowę i bez przekonania potrząsnął dzwoneczkami.Książę podjął decyzję.Droga postępu, jak się przekonał, po­lega na znajdowaniu słabych punktów.Starał się nie myśleć, że za­liczają się do nich takie obiekty jak królewskie nerki na szczycie schodów nocą.Skupił się na sprawach będących pod ręką.ręka.Szorował i szorował, ale bez skutku.W końcu zszedł do lochów i pożyczył od kata drucianą szczotkę.Też nie pomogła.Było jeszcze gorzej.Im dłużej drapał, tym więcej pojawiało się krwi.Bał się, że w końcu oszaleje.Wypchnął tę myśl w zakamarki umysłu.Słabe punkty.To jest to.Błazen wyglądał jak idealny słaby punkt.- Możecie odejść, sierżancie.- Tak jest.- Żołnierz odmaszerował.- Błaźnie.- Radujmy się, sir.- odpowiedział nerwowo Błazen i trącił struny swej znienawidzonej mandoliny.- Właśnie rady mi trzeba, mój Błaźnie.- Dufam, wujaszku.- Nie jestem twoim wujem.Z pewnością bym o tym pamiętał.- Lord Felmet pochylił się, aż bukszpryt jego nosa znalazł się o kil­ka cali od przerażonej twarzy Błazna.-Jeśli swoją kolejną wypo­wiedź zaczniesz od „wujaszku", „dufam" albo „radujmy się", gorz­ko tego pożałujesz.Błazen bezgłośnie poruszył wargami.- A co sądzisz o „łaskawco"? - zapytał.Książę wiedział, kiedy może ustąpić.- Z łaskawcą jakoś przeżyję - rzekł.- I ty również.Ale żad­nych podskoków.- Uśmiechnął się zachęcająco.-Jak długo je­steś Błaznem, mój chłopcze?- Łaskawco złociutki.- Złociutki.- Książę uniósł dłoń.- Ogólnie rzecz biorąc, ra­czej nie.- Łaskawco zło.łaskawy panie.- Błazen nerwowo przełknął ślinę.- Przez całe życie, sir.Siedemnaście lat przy bębenku, od małego.A przede mną mój ojciec.I wujaszek, w tym samym czasie.I mój dziad przed nimi.I jego.- Wszyscy twoi krewni byli Błaznami?- Rodzinna tradycja, sir.To znaczy łaskawco.Książę znów się uśmiechnął, a Błazen był zbyt przerażony, by zauważyć, ile zębów odsłaniał ten uśmiech.- Pochodzisz z tych okolic, prawda?- Ra.Tak, sir.- Zatem wiesz wszystko o miejscowych wierzeniach i tak da-lej?- Chyba tak, sir.Łaskawco.- Dobrze.A gdzie sypiasz, mój Błaźnie?- W stajni, sir.- Od tej chwili wolno ci spać w korytarzu przed moją kom­natą - zezwolił łaskawie książę.- A niech to!- A teraz.- głos księcia ściekał na błazna niczym melasa na budyń - opowiedz mi o czarownicach.***Tej nocy Błazen, zamiast na ciepłym, miękkim sianie w stajni, spał na solidnej, królewskiej posadzce w wietrz­nym korytarzu nad głównym holem.- To błazeństwo - mruknął do siebie.- Radujmy się.Ale czy dostateczne błazeństwo?Zdrzemnął się niespokojnie.Zapadł w rodzaj snu, gdzie jakaś mglista postać próbowała zwrócić na siebie jego uwagę.Niewyraź­nie słyszał zza drzwi głosy lorda i lady Felmet.- Przynajmniej nie ma przeciągów - stwierdziła niechętnie księżna.Książę usiadł w fotelu i uśmiechnął się do żony.- I co? - zapytała.- Gdzie są czarownice?- Szambelan miał chyba rację, ukochana.Czarownice, jak się zdaje, rzuciły urok na miejscową ludność.Sierżant gwardii wrócił z pustymi rękami.Ręce.Zdusił tę irytującą myśl.- Musisz go skazać na śmierć - odparła natychmiast.-Jako przykład dla pozostałych.- Takie działania, moja droga, doprowadzą w końcu do sytua­cji, kiedy rozkażemy ostatniemu z żołnierzy poderżnąć sobie gar­dło jako przykład dla niego samego.Przy okazji.- dodał łagod­nie - ostatnio wydaje mi się, że widuję mniej służby.Wiesz, że nie chciałbym się wtrącać.- Więc się nie wtrącaj - warknęła.-Ja rządzę gospodarstwem.I nie znoszę niedbałości.- Z pewnością najlepiej wiesz, co robić.Ale.- Co z tymi czarownicami? Czy będziesz czekał bezczynnie i po­zwolisz, by ziarno kłopotów wzeszło w przyszłości? Co z koroną? Książę wzruszył ramionami.- Sądzę, że trafiła na dno rzeki.- A dziecko? Oddano je czarownicom? Czy składają ofiary z ludzi?- Nie, jak się zdaje.Księżna wydawała się nieco rozczarowana.- Te czarownice - oznajmił książę - najwyraźniej rzucają uroki.- To chyba.- Nie takie, jak zaklęcia magiczne.Cieszą się raczej szacunkiem.Zajmują się leczeniem i tak dalej.To dosyć dziwne.Miej­scowi górale boją się ich i są z nich dumni równocześnie.Podjęcie akcji przeciw nim może się okazać dość trudne.- Mogłabym niemal uwierzyć - odparta księżna - że na cie­bie też rzuciły urok.Książę istotnie był zaintrygowany.Moc zawsze budzi mrocz­ną fascynację.To był główny powód, dla którego poślubił księżnę.Nieruchomo wpatrywał się w ogień.- Doprawdy - rzekła księżna, rozpoznając jadowity uśmiech męża - tobie to się chyba podoba, co? Myśl o niebezpieczeństwie.Pamiętam, kiedy braliśmy ślub; ta lina z węzłami.Pstryknęła palcami przed zaszklonymi oczami księcia.Wypro­stował się.- Wcale nie! - krzyknął.- A więc co zamierzasz zrobić?- Czekać.- Czekać?- Czekać i myśleć.Cierpliwość jest cnotą.Książę oparł się wygodnie [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript