[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ostrożnie wyłuskuję się z pościeli.Tato leży na boku, skulony w pozycji embrionalnej.Naciągam mu koc aż pod brodę.Niech śpi, ile zechce.Nawet i trzydzieści sześć godzin z rzędu - ja nie mam nic przeciwko temu.Mierzę mu puls: jest wolny, regularny.Idę do łazienki, a tam w wannie wciąż moczą się zafajdane ubrania.Może czekałem, żeby je krasnoludki wyprały.Nalewam gorącej wody, trę i płuczę, aż woda jest całkiem czysta, bez śladu żółci.Rozwieszam na sznurze za domem.Szoruję ajaxem wannę i napełniam ją prawie po brzegi.Cały czas zerkam, co z Tatą - przestał istnieć dla tego świata.Zanurzam się w wodzie i próbuję rozluźnić ciało.Moczę się tak z dziesięć minut, jeszcze raz sprawdzam Tatę, ubieram się.Robię śniadanie po swojemu: trzy jajka z plasterkami sera na wierzchu i odrobiną kanadyjskiego bekonu.Przygotowuję dla Taty zestaw leków - i robi się prawie wpół do jedenastej.Co chwila sprawdzam, czy się nie obudził, ale on dalej śpi.Zmywam, z grubsza sprzątam cały dom, zamiatam w salonie, w kuchni, w łazience i w hallu.Omiatam patio.Jest prawie południe.Zaczynam się denerwować.Może miał wylew.Może jest w stanie agonalnym.Może dawałem mu za mało jedzenia albo za mało płynów, i dlatego umiera.Obliczam, że śpi od dwunastu godzin.Nie licząc tego, co przedrzemał udrapowany na grzejniku w schowku.Po cichu wchodzę do sypialni, rozsuwam zasłony, otwieram rolety.Zawsze są szczelnie zamknięte, nawet za dnia pali się tu światło.Resztki mentalności biedoty: w sypialni ma być zawsze ciemno.Może ma to jakiś związek z pracą zmianową w fabrykach? Tato kiedyś sporo pracował systemem zmianowym, zdaje mi się, że przez cały czas, który przemieszkaliśmy w Kalifornii.A może zaciemnianie sypialni to obyczaj irlandzki albo francuski?A jednak muszę wpuścić do tego pokoju trochę światła i powietrza.Inaczej nigdy nie pozbędę się smrodu.Chcę też wygnać ciemne, podłe duchy, a wpuścić dobre wróżki i słońce.Siadam w otwartym oknie.Żar leje się z nieba, więc rozpinam koszulę i zapadam w drzemkę, siedząc na krześle z głową opartą o ścianę.Budzę się, jest druga po południu.Tato już nie śpi, nie wiem od jak dawna.Leży na plecach.Nie drży, nie trzęsie się, oczy ma spokojniejsze.Nagle widzę, że cała jego twarz jest mokra od łez.Leży i płacze.Łzy spływają mu po policzkach.Przysuwam się bliżej.Poduszka przemokła na wylot.Płacze cicho, to nie jest szloch, tylko długi, ciągły, niekontrolowany płacz.Głaszczę go po głowie, kładę dłoń na jego dłoni.Po raz pierwszy łapie mnie za rękę i przytrzymuje.- Co się stało, Tato? Przecież wszystko jest dobrze.Zaczyna płakać jeszcze bardziej.Zanosi się płaczem, szlocha.Nie chce na mnie spojrzeć.Oczy ma rozwarte, wpatrzone w sufit, szlocha spazmatycznie.Cały czas mówię do niego, pocieram dłonią jego dłoń, jego druga ręka zaciska się na mojej.O co tu może chodzić? Co jest przyczyną? Unoszę go ostrożnie, przesuwam do krawędzi łóżka, tak żebym mógł go ubrać, a on przez cały czas płacze.Rzadko się widzi, żeby mężczyzna tak płakał, tak przejmująco, bez histerii.Opatulam go i wyprowadzam na patio.Kładzie głowę na oparciu leżaka i płacze.Patrzę na niego przez chwilę, potem wchodzę do domu, żeby zrobić coś do jedzenia.Czuję się kompletnie bezradny.Naprędce przyrządzam kanapkę z serem, nalewam piwa do szklanki.Kiedy wracam, widzę, że nawet się nie ruszył.I wciąż płacze.Odwodni się przez sam ten płacz.Nie udaje mi się nakłonić go do jedzenia.Nie chce otwierać ust, a kiedy siłą wpycham mu kęs kanapki, nie chce żuć.Nie stawia oporu, tylko po prostu nie zwraca uwagi na jedzenie, nie dostrzega go.Próbuję wlać mu trochę piwa między zęby -krztusi się.Poszło do tchawicy.Jeszcze go wpędzę w chorobę płuc! Siedzę tak z pół godziny, trzymając go za ręce, w nadziei, że to w końcu ustanie, że Tato się wypłacze.Płacz jednak trwa i trwa.Wskakuję do domu, łapię przenośny telefon, tak żebym mógł rozmawiać siedząc na schodkach i nie spuszczać Taty z oka.Dwonię do Joan.Telepatia czy co - jeszcze nie zdążyłem otworzyć ust, Joan jeszcze nie może być pewna, że to ja, a już woła:- Co się stało, Jack? Co się dzieje?- Nie wiem, co się stało, Joan.Tato płacze i nie może przestać.Obudził się z płaczem i cały czas płacze.- Matko Boska! Co mogę zrobić?- Może byś tu wpadła, Joan? Ja już wysiadam.- Oczywiście.Zaraz będę.John i Maryellen powinni lada chwila wrócić, przypilnują Mamy.Dzwoniłeś do doktora Ethridge'a?Słucham Joan, a patrzę na Tatę.Nie zwraca uwagi ani na mnie, ani na to, co robię.- Dobra myśl, Joan.Zadzwonię do Ethridge'a.Strasznie mi przykro, że ci zawracam głowę, ale wyraźnie widzę, że nie nadaję się na pielęgniarkę.Dzięki Bogu, że nigdy nie poszedłem pracować do szpitala psychiatrycznego: myślę, że po miesiącu byłbym największym świrusem na świecie.- Pamiętaj, Jack, że to jest twój ojciec.Żaden lekarz nie leczy własnej rodziny.Jak dobrze słyszeć jej spokojny, zrównoważony głos.Nie chce mi się odkładać słuchawki.- Dobra, Joan.Dzwonię do Ethridge'a i czekam na ciebie.Jak przyjdziesz, zrobię może jakieś zakupy albo przepierkę.Nie mam już czystej bielizny ani skarpetek.- Przyniosę to, co już wyprałam, jest też trochę twoich rzeczy.Będę koło czwartej, w ten sposób uniknę jazdy w godzinach szczytu.- Dobra, ale uważaj.Nie potrzeba nam kolejnych ofiar.Oddział nagłych wypadków pęka w szwach.- Dobra, dobra, ty kwoko.Będę uważać.Śmieje się cicho, jak wspólnik.W takim łagodnym, pełnym zadowolenia śmiechu jest coś kojącego, dobroczynnego, nawet jeżeli wszystko stoi na głowie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|