[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Widać było stamtąd przełęcz Isig, odległe pasmo podgórza oraz nagie szczyty Góry Isig i Erlenstar.Podjął kolejną desperacką próbę uwolnienia się od nich.Skoczył w rwący nurt Cwill i dał mu się nieść to pod postacią ryby, to uschniętej gałęzi, przez wiry, katarakty, grzmiące wodospady, dopóki nie stracił całkowicie poczucia czasu, kierunku, światła.W końcu wpłynął wraz z rzeką do zielonego stawu.Kołysał się tam przez chwilę pod postacią nasiąkniętego wodą kawałka drewna, świadomy jedynie włóknistej ciemności.Potem łagodny prąd zniósł go do brzegu między zeschłe liście i gałęzie.Wygramolił się pod postacią zmokniętego piżmoszczura na ląd.Tam, w cieniu drzew, zmienił znowu postać.Nie posunął się tak daleko na wschód, jak myślał.W oddali widział wciąż olbrzymią Górę Erlenstar obłożoną wieczornymi cieniami.Ale bliżej miał do Góry Isig.Gdyby udało mu się dotrzeć do niej bezpiecznie, mógłby się ukrywać przez dowolnie długi czas w labiryncie jej podziemnych korytarzy.Zaczekał do zmierzchu.Kiedy się ściemniło, przyjął postać niedźwiedzia i ruszył w drogę, kierując się na konstelację gwiazd nad Górą Isig.Szedł tak, dopóki gwiazdy nie zblakły o świcie, a potem, nie zdając sobie z tego sprawy, zaczął stopniowo zbaczać z obranego kierunku.Las zgęstniał i przesłonił widok na górę; bujne zarośla i paprocie zmuszały go co i rusz do szukania okrężnej drogi.Teren opadał stromo; podążał przez jar korytem wyschniętego strumienia, pewien, że idzie na północ, jednak, wynurzywszy się z jaru, stwierdził, że na wprost ma Górę Erlenstar.Skręcił znowu na wschód.Las szumiał na wietrze, gęste zarośla utrudniały marsz, często musiał je obchodzić i czyniąc to, za każdym razem niezauważalnie zbaczał z obranego kierunku, aż w końcu, przeprawiając się przez płytką rzeczkę, w prześwicie między drzewami znowu zobaczył przed sobą Górę Erlenstar.Zatrzymał się pośrodku rzeki.Chylące się ku zachodowi słońce płonęło na niebie jak pochodnia.Było mu duszno pod zmierzwionym niedźwiedzim futrem, odzywał się głód.Usłyszał brzęczenie pszczół i powęszył za aromatem miodu.W płytkiej wodzie mignęła ryba; pacnął łapą, ale nie trafił.I naraz bełkot w niedźwiedzim mózgu wyostrzył się w zrozumiały język.Stanął na zadnich łapach i zaczął kołysać głową, marszcząc nos, tak jakby próbował zwęszyć formujące się wokół niego postaci, które usiłują zagrodzić mu drogę do Isig.Poczuł, że coś w nim narasta, i dał temu upust.Z jego gardzieli wydobył się głęboki, grzmiący ryk, który zburzył ciszę i wrócił do niego echem odbitym od wzgórz i kamiennych szczytów.Potem, pod postacią jastrzębia, wzbił się wysoko w niebo i lotem strzały pomknął nad bezdrożami w kierunku Góry Isig.Zmiennokształtni wytopili się z pni drzew i polecieli za nim.Przez jakiś czas udawało mu się utrzymywać dystans, ale o zachodzie słońca zaczęli go doganiać.Nie potrafił nazwać kształtów, które tym razem przyjęli.W promieniach zachodzącego słońca ich skrzydła mieniły się czerwienią i złotem; ich oczy i szpony płonęły.Dzioby mieli ostre, białe jak kość.Otoczyli go, spadli nań z góry, dziobiąc, rwąc i szarpiąc.Wkrótce skrzydła miał w strzępach, a pierś we krwi.Doprowadzony do rozpaczy dał w końcu za wygraną, krzyknął przenikliwie i zmienił kierunek lotu.Leciał całą noc, otoczony zewsząd ich płonącymi oczami.O świcie ujrzał przed sobą zbocze Góry Erlenstar.Powrócił w locie do własnej postaci i jak kamień runął w dół.Pęd powietrza zapierał dech w piersiach, na spotkanie wybiegał mu wirujący las.Nad samą ziemią coś wdarło się w jego myśli.Potem wszystko poczerniało.Ocknął się w całkowitych ciemnościach.Czuł woń wilgotnego kamienia.Gdzieś z daleka dobiegał szmer płynącej wody.Rozpoznał to miejsce i zacisnął pięści.Leżał na wznak na zimnej, nagiej skale.Cały był obolały, skórę miał pooraną szponami.Cisza góry przygniatała mu pierś jak zmora ze złego snu.Napiął mięśnie i nasłuchiwał gorączkowo jakiegoś głosu, który jednak się nie odzywał.Odżywały wspomnienia.Zaczął chłonąć ciemność w umysł, wtapiać się w nią.Usiadł nagle i wytężając wzrok, wpatrzył się szeroko otwartymi oczami w czarną nicość.Gdzieś z bezgwiezdnej nocy swoich myśli wydobył wspomnienie światła i ognia.Rozniecił go na dłoni, podsycił i rozejrzał się po ogromnej kamiennej grocie, po więzieniu, w którym spędził najkoszmarniejszy rok swojego życia.Rozchylił usta.Jakieś słowo utknęło mu w krtani niczym klejnot.Płomyk odbijał się w nieskończoność od ścian z lodu i ognia, ze złota, z błękitu nieba przetykanego pasemkami srebra.Wnętrze góry było z kamienia, z którego Panowie Ziemi wznosili swoje miasta, widział zmrożone blizny w miejscach, skąd wykuwano bloki.Wstał powoli.Z zagłębień i skalnych występów patrzyła nań jego własna twarz.Komora była ogromna; podsycił płomyk jeszcze bardziej jego odbiciami i ten strzelił mu nad głowę, ale nadal nie widział nic prócz ogromu ciemności, w których migotała zwodniczo sieć żyłek szczerego złota.Woda, której nie kończący się, niezmienny plusk słyszał, wyżłobiła w litej skalnej ścianie diamentowobiały rowek, którym ściekała do ogromnego jeziora, tak nieruchomego, jakby wykuto je z mroku.Uniósł wyżej płomień.Ściana po drugiej stronie tego jeziora była z czystego szronu.Ukląkł, dotknął wody.Po ciemnej tafli rozbiegły się zachodzące na siebie kręgi.Przypomniały mu się spiralne schody Wieży Wichrów.Ze ściśniętą pragnieniem krtanią pochylił się i złożoną w muszlę dłonią zaczerpnął wody z jeziora.Przełknął ją i zakrztusił się.Była kwaśna od minerałów.- Morgonie.Zmartwiał.Po chwili podniósł wzrok i napotkał oczy Ghisteslwchlohma.Były wpadnięte, rozbiegane, płonące mocą, która do niego nie należała.Tyle zdążył zaobserwować Morgon, zanim ciemność połknęła płomień na jego dłoni i ponownie go oślepiła.- A więc - wyszeptał - sam Założyciel jest pod działaniem klątwy.Wstał bezszelestnie, próbując jednocześnie wkroczyć we fragment świtu za roztrzaskanymi drzwiami sali tronowej Najwyższego.Zamiast tego przekroczył krawędź przepaści.Stracił równowagę i z okrzykiem przerażenia runął w nicość.Wylądował na brzegu jeziora i przywarł do kamieni u stóp Ghisteslwchlohma.Wsparł czoło na przedramieniu, próbował zebrać myśli
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|