Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Po zgubieniu tropu Rick i Mary Lou mogą - nawet Rick nie był aż tak głupi, żeby jechać do Islandii - mogą pomyśleć o Rzymie.W kajdanach do Rzymu ? * `ho do niego całkiem podobne.Cryż nic wspominał, że Mary Lou koniecznie musi zobaczyć Rzym i Dublin? Nagły zachwyt aż zaparł mi oddech.Nie ma pewności, czy zaliczyła już Rzym, ani też, jeśli zaliczyła, to czy nie zechce go zaliczyć raz jeszcze.Siedziałem przy kolejnym czy może tym samym żelaznym stoliku na Pia­zza Navona i naraz, jak to się mówi, serce we mnie zamarło.Nie.Nie zobaczyłem Mary Lou, -sobaczyłem Ricka.Zobaczyłem go w ten sam sposób, w jaki dawniej, kiedy mi jeszcze zależało, zdarzało mi się prawie widzieć Elizabeth.Inny mi słowy, nie zobaczyłem Ricka dosłownie.Ocknąłem się z na­głym szarpnięciem i byłbym wylał kawę, gdybym jej przed chwilą nie wypił.- Jezu!To było całkiem możliwe.Mogli przecież wyjechać na­tychmiast po powrocie ze spaceru i polecieć wieczorny m, nocnym albo porannym samolotem z Zurychu prosto do Rzymu.Czułbym się znacznie bezpieczniej na autostradzie.Nie było to żadne przywidzenie.Raczej wspomnienie wyraź­ne jak akwaforta.I wcale nie wyłaniało się z otchłani.Przy­pominało przesunięcie czy przeskok w czasie, albo coś jak pstryknięcie przy zmianie przeurocza, a potem znów pstryk­nięcie, kiedy wracasz do poprzedniego.Należało wówczas powstrzymać się od przypisywania Rickowi czegokolwiek poza metodycznością i uporem.Co gorsza, nie był duchem.Ani świętym ze zdolnością przenoszenia się z miejsca na miej­sce i przebywania w dwóch miejscach na ras.On tam był na Piazza Navona! Właśnie przyjrzał się fontannie, rozpozna­jąc zapewne mitologiczne rzeki.Właśnie się odwracał, na­stawiając pod rękawem swetra ten swój aparacik fotograficz­ny, zawieszony na prawym ramieniu.Nie widziałem przodu swetra z wrobionym napisem OLE ASHCAN, ale dostrzeg­łem brzeg litery O.Poza tym niespełna dwie doby przedtem wciskałem nos w obrzydliwe ciepło tego swetra, kiedy mnie znosił przez łąkę z tej przeklętej górskiej ścieżki.Doskonale znałem ten sweter, te potężne buciory i włosy, z lekka przy­długie, jak przystało na poważnego naukowca.Wreszcie odszedł, zniknął w tłumie po przeciwnej stronie placu.Gdy­by nic to, że dałem się uśpić pozorną skutecznością ucieczki od zobowiązań, byłbym się zerwał i uciekł, nim zdążył tam zniknąć.Mógłbym też go śledzić aż do hotelu, gdzie nadal spoczywał ten złocisty, niecielesny obłok czaru.Poderwałem się, rzuciłem kilka monet na blat stolika i po­śpiesznie wyszedłem - rozglądając się czujnie na wszystkiestrony świata, dzięki czemu widziałem, jak przechodzący obok stolika włóczęga skwapliwie zgarnął moje pieniądze, zanim dotarł do nich kelner.Wciąż się zapewniałem, że to nie po­myłka że nie mogłem się pomylić.O tak, wryła mi się w pa­mięć linia ramienia Ricka, jego ręce, spodnie z najmodniejszej tkaniny i te królewskie buciory na grubej podeszwie, po­zwalającej turystom zachowywać dystans od ziemi, którą dep­czą.Tak.Gdybym nie tkwił tak głęboko w cichej rozkoszy poczucia anonimowości, być może byłbym nawet w stanie spojrzeć mu w oczy.Wówczas jednak zorientowałem się, że moje poczucie bezpieczeństwa nie może mieć przecież żad­nego wpływu na Ricka.Dostrzegłby mnie, niezależnie od tego, czy ja go widzę.A może posiadłem dar kameleona? Może wyglądałem jak żelazne krzesło lub kawałek muru?Okulary słoneczne! To dlatego poranne słońce tak bardzo dawało mi się teraz we znaki.Kupiłem je tuż obok hotelu, wychodząc na przechadzkę.Zasłoniły mi całą twarz, oprócz skołtunionej brody, a takich bród jest w Rzymie tyle co ja­skrów na łące.Byłem prawdopodobnie nierozpoznawalny, jak zawodowy agent, który zbiera materiał dowodowy do sprawy rozwodowej, afery szpiegowskiej czy też śledzi złodzieja skle­powego.Aż tu nagle, do diabła!, spłoszony niewątpliwie przy­pomnieniem Ricka, uświadomiłem sobie, że je zostawiłem na tym co zwykle żelaznym stoliku.Na tym okrągłym żelaznym stoliku.Przez chwilę wydawało mi się, że powrót na Piazza Navona, żeby je odzyskać, to zbyt wielkie ryzyko.W końcu jednak zakradłem się ostrożnie na skraj placu, jak zawodo­wiec, i wyjrzałem zza węgła.Tak, okulary zniknęły.Kolejny rabunek, robota kolejnego włóczęgi.Czułem silny niepokój i już w południe opuściłem hotel (adres zwrotny: The Confederate Hotel, Roanoke, Virginia).Jechałem w kierunku, który, jak sądziłem, powinien zmylić wszelki pościg: na wschód.W przekonaniu, że najlepsze są boczne drogi, tuż za unntrlare odbiłem w bok.A jeżeli nie był to przypadek, to jak, u diabła, Rick do tego doszedł? Gdyby szedł po śladach, powinien teraz być w dro­dze do Islandii.Rzecz jasna, nie powiedziałem nikomu.Na przejściu granicznym okazałem pełną obojętność: młody mężczyzna otworzył paszport i zaraz go zamknął, nie czyta­jąc.Chociaż może zrobił to celowo, żeby po-norami obojętno­ści uśpić moją czujność.Wtedy zwolniłem i zjechałem na pobocze.Zaparkowałem j i zgasiłem silnik.Powiedziałem: Wilfredzie Barclay, nadal jesteś w szoku.Powinieneś był przeczekać parę dni.Mary Lou i musiała zobaczyć Rzym i Dublin.Zwiedzą Rzym, żałując być może, że biedny stary Wilfred zniknął w tak niewytłumaczalny sposób, ale to nie dlatego, że jest Brytyjczykiem, lecz dla­tego, że jest pisarzem.I dlatego, Mary Lou, kiedy taki się nagle zmywa, to nigdy nie wiadomo, co mu strzeliło do głowy.Weź takiego Shelleya i Noela Cowarda.Nie, kochanie, nie razem, osobno.Wiem, kochanie, że pisałaś dyplom z literatury angiel­sklej, byłaś moją ulubioną studentką, jasne, ach tak, teraz rozumiem, jak powiedziałby nasz biedny Wilf, robisz mnie w konia.Chociaż nie, on by powiedział: usiłujesz mnie prze­kształcić w nieparzystokopytne zwierzę pociągowe.Ha ha.Ha Ha Ha Ha.Ha Ha.I-Ia Ha.Ha.Ha.Ha Ha.Ale co powie pan Halliday? Z tego punktu widzenia Wilf -rachował się bardzo niegrzecznie.W końcu chcieliśmy poznać tylko jego prze­szłość, zwłaszcza co bardziej soczyste kawałki, może jakieś drobne przestępstwa, nie mówiąc już o niezliczonych sytua­cjach, w których się zbłaźnił, czyli, innymi słowy, chcieli­śmy zobaczyć, jak on działa.Nie wolno mu tego ukrywać, ko­chanie, nie ma prawa [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript