[ Pobierz całość w formacie PDF ] .To nie jest normalny człowiek.Następnego dnia dobija mnie Billy z telewizorem.Może odzywają się lata spędzone w domu bez telewizji.Billy ogląda bez przerwy.I bez różnicy, co za program.Chyba nawet nie chce mu się zmieniać, patrzy także na reklamy.Ogląda seriale, dyskusje, filmy kowbojskie, kryminały, nawet mecz baseballowy.Jakby brał udział w maratonie na wytrzymałość gałki ocznej.Mama jest szczęśliwa, że nareszcie ma z kim posiedzieć przed telewizorem.Streszcza Billy'emu dotychczasowe odcinki seriali: kto z kim spał, kto ma dziecko z nieprawego łoża, kto i jak próbuje poderwać cudzego męża lub żonę.Billy patrzy na wszystko, jak leci, nawet okiem nie mrugnie.Przypominam sobie, gdzie zadekowałem stare pudło z farbami.Wygrzebuję je, czyszczę pędzle terpentyną i przeglądam tuby.Może dzięki malowaniu zachowam resztki zdrowego rozumu.Nie lubię się do tego przyznawać, ale malowanie ma dla mnie aspekt terapeutyczny.Nie powinno tak być u zawodowca, ale jest.Kiedy mogę kontrolować swój świat, brać rzeczy z zewnątrz i przekształcać je według własnego uznania, działa to na mnie kojąco.Proszę Billy'ego, żeby uważał na Mamę; idę na tyły domu, wyciągam stare, białe ogrodniczki, podkoszulek i czapkę.Będę malował na tym płótnie, które podarowałem Tacie.Z pudłem na plecach siadam na motorze - nawet nie zdążyłem sam siebie zapytać, co chcę malować.Całkiem zapomniałem, gdzie jestem.Mógłbym malować choćby i wnętrza garaży.Ale chcę być na dworze, na słońcu; dość mam patrzenia na ludzkie śmietniki.Chcę patrzeć w dal.Rzędów podmiejskich domków też nie mam ochoty malować.Wiem, że to ważny element amerykańskiego pejzażu, ale nie mam zamiaru utrwalać go na płótnie.Z doświadczenia wiem, że dobrze maluję tylko to, co chcę malować.Kiedy nie ma przymusu z zewnątrz, zostaje sama robota.Jest jednak coś, co na mnie podziałało: sklepiki zwrócone frontem do plaży i stare domy w Venice.Jadę tam i parkuję w miejscu, gdzie Rose Avenue wychodzi na plażę.Ustawiam motor na podstawce i ruszam pieszo w ogrodniczkach: głębokie kieszenie na gwoździe, małe kieszenie z przodu na składaną miarkę i płaski ołówek stolarski.Garbię się pod ciężarem pudła na plecach.Kiszki uspokajają mi się z wolna, jak opadająca piana w szklance piwa.Zatrzymuję się przy starym motelu z cegły, dziwacznej budowli z pochyłym dziedzińcem.Dach wyłożony jest płytkami z zielonej ceramiki, niektórych brakuje.Oszklona wiata osłania dziedziniec od wiatru.Słońce wpadło tu w pułapkę: jest więźniem dziedzińca.Oto coś do namalowania: kalifornijska wersja Neuschwanstein, zamku Ludwika Szalonego z Bawarii - nie groteskowa imitacja w stylu Disneylandu, lecz dzieło podobnego typu wyobraźni, wyobraźni romantycznej, należącej do kogoś, kto chciał wznieść coś więcej niż po prostu hotel.Fantazja na cegły i glazurę.Z tyłu jest nawet wieżyczka, na którą prowadzą drewniane schodki.Dużo bym dał, żeby zamieszkać w pokoju na szczycie tej wieżyczki; będę tam mieszkał, jak tylko wejdę w swój obraz.Nie do wiary, jak szybko wraca umiejętność malowania.Jakbym wczoraj odłożył pędzel.Z miejsca idzie po dawnemu, niczego nie zapomniałem.Kończę malować ostatnie pociągnięcia podkładu, spoglądam do góry - a tu zachód słońca.Nie chce mi się wierzyć.Rany Julek, w domu pomyślą, że dałem nogę!Pakuję farby i wskakuję na motor.Całkiem jak za dawnych czasów: zapach terpentyny, jazda na motorze ze skrzynką i mokrym płótnem, które trzepie mnie po plecach.W Paryżu mój widok nie zwraca większej uwagi: stanowię część krajobrazu.Tu jednak ścigają mnie klaksony i łajania z przejeżdżających samochodów: ludzie chyba myślą, że mają do czynienia z kolejnym kalifornijskim błaznem.Staję na poboczu i odwracam obraz tyłem na sztalugach.Billy i Mama nadal siedzą przykuci do telewizora.Idę się przebrać w zwykłe ubranie.Wodą z węża ogrodowego i szczotką usuwani farbę z rąk.Biorę się za kolację: Billy'emu mówię, że może zjeść z nami albo gdzieś pójść, jak mu się podoba.Wręczam mu pięć dolarów i kluczyki do motoru.Kolacja wychodzi nie najgorzej.Billy zostaje z nami i zachowuje się, jak na niego, wzorowo: nie oblizuje się, nie puszcza bąków - przynajmniej nie za głośno - nie beka.Billy twierdzi, że jeżeli przy jedzeniu co jakiś czas nie beknie i nie puści bąka, dostaje bóli brzucha.Mama też sprawuje się przykładnie.Kolacja mija bez awarii, ale ja i tak od ciągłego czekania na jakiś wyskok dostaję niestrawności.Po kolacji Billy wychodzi.Zmywam i siadam z Mamą w salonie.Telewizor wyłączony - Bóg raczy wiedzieć dlaczego.Może mania telewizyjna Billy'ego nawet Mamę doprowadziła do przesytu.Mam ochotę porozmawiać z nią o tym, jak oboje z Tatą byli młodzi, jak się poznali, jakie mieli plany.Wiem, że nigdy się nie dowiem, jak było naprawdę.Wiem też, że Mama nie kłamie, tylko własne fantazje stają się dla niej z czasem bardziej realne niż prawda.Interesuje mnie wszystko.Powoli uświadamiam sobie, że zostanę niebawem najstarszą gałęzią po męskiej stronie rodzinnego drzewa genealogicznego.Kiedy Tato umrze, stracę wszelki dostęp do źródeł plemiennej, rodzinnej informacji.Szkoda, że nie rozmawiałem więcej z dziadkiem, żeby się zorientować, jacy byli, co myśleli.Potrzebuję spoiwa.W roli mężczyzny jest coś pokrętnego: nic nie dzieje się w linii prostej, wszystko biegnie zygzakiem.Chcę wyłudzić od Mamy trochę klajstru, żeby posklejać się do kupy.Zdumiewające, ilu rzeczy Mama nie wie.Nie wie, ile rodzeństwa miała jej matka.O czarnoprotestanckiej rodzinie ojca jeszcze wie coś piąte przez dziesiąte, ale o rodzinie matki - nic a nic.Jak my szybko, jak łatwo znikamy bez śladu z tego życia.Opowiada mi, jak poznała Tatę pod markizą kantoru Wanamakera w Filadelfii.Miała wtedy piętnaście lat, padał deszcz.Podwędziła tego dnia kapelusz starszej siostry, Maggie, żeby wyglądać strojniej i doroślej.Deszcz zrobił z kapelusza szmatę.Mama płakała.Tato wziął ją pod swój parasol.Nie wyobrażam sobie Taty z parasolem, szczególnie kiedy miał osiemnaście lat, ale czasy się zmieniają.Przez większą część życia Tato nawet kapelusza nie chciał wkładać na deszcz: mawiał, że deszcz dobrze mu robi na włosy, bardziej się kręcą.Wszystko się zmieniło, kiedy wyłysiał.Wówczas minął zaledwie rok od wyleczenia Mamy z załamania nerwowego; pracowała w fabryce cukierków.Mama twierdzi, że od pierwszej chwili wiedziała, że Tato zostanie jej mężem.Szkoda, że nie pogadałem z Tatą o tym, co on pamięta.Mama chodziła wtedy z kimś innym - “przemiłym chłopcem z bardzo zamożnej żydowskiej rodziny" - że zacytuję jej słowa.Nasłuchałem się w życiu o Sidneyu Parkerze! “Nie nosił żydowskiego imienia, ale był Żydem".Pewnie każda kobieta prędzej czy później wygrzebuje z pamięci faceta, którego mogła i powinna była poślubić.Może mężczyźni robią to samo, tylko ja nie zauważyłem.Mama włącza telewizor.Harmonogram poszczególnych programów zna na pamięć.Transmitują mecz z udziałem Dodgerów, ale Mama nie lubi baseballu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|