[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Cała scena miała wymiar zgoła epicki.Kamerling, w rozdartej sutannie i z piętnem wypalonym na piersi, wyglądał jak zmaltretowany wojownik, który przeszedł przez wszystkie kręgi piekieł dla tej jednej chwili objawienia.Teraz kierował swoje wołanie do niebios.– Ti sento, Dio! Słyszę cię, Boże!Chartrand cofnął się z wyrazem lęku na twarzy.Tłumy obecne na placu w jednej chwili całkowicie umilkły.Wydawało się nawet, że cisza opanowała całą planetę.że zastygli wszyscy siedzący przed telewizorami, a cała światowa społeczność na moment wstrzymała oddech.Kamerling stał na schodach, wyciągając ręce ku górze.Wyglądał niemal jak Chrystus, stając nagi i ranny wobec całego świata.Wzniósł ręce do nieba i patrząc w górę, wykrzyknął:– Grazie! Grazie, Dio!Tłumy dalej trwały w milczeniu.– Grazie, Dio! – ponownie krzyknął kamerling.Na jego twarzy, jak słońce przebijające się przez burzowe niebo, rozlał się wyraz radości.– Grazie, Dio!Dziękuję ci, Boże? zastanawiał się zdumiony Langdon.Kamerling teraz dosłownie promieniał, jego dziwna transformacja dobiegła końca.Spojrzał w niebo, kiwając gwałtownie głową, i zawołał:– Na tej skale zbuduję Kościół mój!Langdon znał te słowa, ale nie miał pojęcia, dlaczego kamerling je wykrzykuje.Ksiądz tymczasem odwrócił się z powrotem ku tłumom i znowu zawołał:– Na tej skale zbuduję Kościół mój! – Potem uniósł ręce do nieba i głośno się roześmiał.– Grazie, Dio! Grazie!Ten człowiek najwyraźniej oszalał.Cały świat patrzył na to oniemiały.Jednak takiej kulminacji, jaka nastąpiła, nikt się nie spodziewał.Wraz z ostatnim radosnym okrzykiem, kamerling obrócił się na pięcie i popędził z powrotem do wnętrza bazyliki.118Dwudziesta trzecia czterdzieści dwie.Langdonowi nigdy nie przyszłoby do głowy, że stanie na czele szaleńczej pogoni, która wpadnie z powrotem do bazyliki, żeby schwytać kamerlinga.Był jednak najbliżej drzwi i zadziałał instynktownie.On tu zginie, myślał, pędząc w mroczną pustkę.– Ojcze! Zatrzymaj się!Kiedy wbiegł do środka, natrafił na absolutną ciemność.Źrenice miał zwężone po blasku panującym na zewnątrz, toteż jego pole widzenia ograniczało się do dosłownie paru metrów.Zatrzymał się gwałtownie.Gdzieś w ciemności przed sobą słyszał szelest sutanny kamerlinga biegnącego na oślep w otchłań bazyliki.Vittoria i gwardziści przybiegli zaraz za nim.Natychmiast włączyli latarki, ale baterie były już niemal wyczerpane i nie mogły rozjaśnić ogromnego wnętrza świątyni.Promienie wędrowały w różne strony, pokazując tylko fragmenty kolumn lub posadzki.Kamerlinga nigdzie nie było widać.– Ojcze! – zawołał Chartrand ze strachem w głosie.– Zaczekaj! Signore!Jakieś zamieszanie przy drzwiach wejściowych sprawiło, że wszyscy odwrócili się w tamtym kierunku.Na tle wejścia widoczna była potężna sylwetka Chinity Macri.Kamerę trzymała na ramieniu, a czerwone światełko sygnalizowało, że cały czas filmuje.Za nią biegł Glick z mikrofonem w ręku, krzycząc, żeby zwolniła.Langdon nie mógł pojąć ich zachowania.Przecież nie pora na to!– Wynosić się! – krzyknął Chartrand.– To nie jest przeznaczone dla waszych oczu!Jednak oni nie zwracali uwagi na jego słowa.– Chinito! – w głosie Glicka brzmiał strach.– To samobójstwo! Ja nie idę!Macri zupełnie go zignorowała.Przekręciła wyłącznik w kamerze.Natychmiast oślepił wszystkich blask reflektora punktowego zamocowanego w górnej części urządzenia.Langdon osłonił twarz rękami i odwrócił się, czując ból w oczach.Cholera! Jednak kiedy znów je otworzył, stwierdził, że wnętrze kościoła jest oświetlone na odległość jakichś trzydziestu metrów.W tej chwili gdzieś przed nimi rozległ się ponownie głos kamerlinga:– Na tej skale zbuduję Kościół mój!Macri skierowała kamerę w kierunku dźwięku.Daleko z przodu, w szarym mroku poza zasięgiem reflektora, zafalował czarny materiał, zwracając ich uwagę na znajomą postać biegnącą główną nawą bazyliki.Przez chwilę trwało wahanie, jakby przyswajali sobie ten dziwny widok.Potem tama pękła.Chartrand odepchnął Langdona i popędził za kamerlingiem.Langdon wystartował tuż za nim.Potem strażnicy i Vittoria.Macri zajęła pozycję za nimi, oświetlając wszystkim drogę i transmitując światu ten niezwykły pościg.Niechętnie nastawiony Glick przeklinał głośno, ale biegł z nimi, przekazując przerywanym głosem szczegółową i pełną grozy relację.Jak porucznik Chartrand kiedyś sprawdził, główna nawa Bazyliki Świętego Piotra jest dłuższa niż olimpijskie boisko do piłki nożnej.Dzisiaj ta odległość wydawała się dwa razy większa.Pędząc za kamerlingiem, zastanawiał się, dokąd ten człowiek zmierza.Kamerling niewątpliwie musi być w szoku – wpółprzytomny z bólu, wstrząśnięty masakrą w gabinecie.Gdzieś z przodu, poza zasięgiem reflektora BBC, znów zabrzmiał radosny głos:– Na tej skale zbuduję Kościół mój!Porucznik wiedział, że kamerling wykrzykuje cytat z Pisma Świętego – Ewangelia według św.Mateusza, 16:18, jeśli dobrze pamiętał.Na tej Skale zbuduję Kościół mój.Był to okrutnie nieodpowiedni fragment – ten Kościół za chwilę miał zostać zniszczony.Kamerling niewątpliwie oszalał.A może nie?Przez mgnienie oka dusza Chartranda się zatrwożyła.Przez całe życie traktował święte wizje i boskie przesłania jako pobożne życzenia – produkty nadgorliwych umysłów słyszących to, co chcą usłyszeć.A Bóg przecież nie kontaktuje się bezpośrednio!Jednak w chwilę później, jakby sam Duch Święty postanowił go przekonać o swojej mocy, Chartrand również miał wizję.Jakieś pięćdziesiąt metrów przed nim, w samym środku kościoła, pojawił się duch.przeświecający, błyszczący zarys.Jasny kształt miał postać półnagiego kamerlinga.Zjawa wydawała się przezroczysta i promieniowała światłem.Chartrand stanął jak wryty, czując, że zamiera mu serce.Kamerling jarzy się światłem! Świecił teraz jeszcze jaśniej.Potem postać zaczęła zanurzać się w ziemi.coraz niżej i niżej, aż w końcu, jakby za sprawą magii, zniknęła w czerni posadzki.Langdon również widział tę zjawę.Przez chwilę też miał wrażenie, że jest świadkiem czarodziejskiego zjawiska.Jednak kiedy minął osłupiałego Chartranda i zbliżył się do miejsca, gdzie zniknął kamerling, uświadomił sobie, co się stało.Kamerling stał po prostu nad Niszą Paliuszy – zagłębionym w posadzce pomieszczeniem oświetlonym dziewięćdziesięcioma dziewięcioma lampkami oliwnymi.Lampki oświetliły go od spodu, tak że wyglądał jak jaśniejąca zjawa.Potem, kiedy schodził na dół, sprawiał wrażenie, jakby pogrążał się w podłodze.Kiedy Langdon dotarł do tego miejsca, ledwo łapał oddech.Spojrzał w dół schodów.Kamerling, oświetlony złotym blaskiem lampek, spieszył przez marmurową komorę ku parze szklanych drzwi prowadzących do pomieszczenia, w którym spoczywała słynna złota skrzynka.Co on tu robi? zastanawiał się Langdon.Z pewnością nie myśli, że złota skrzynka.Kamerling gwałtownie otworzył drzwi i wbiegł do środka.O dziwo, na skrzynkę nie zwrócił najmniejszej uwagi.Minął ją, a o półtora metra dalej rzucił się na kolana i zaczął się zmagać z żelazną kratą wprawioną w podłogę.Langdon patrzył na to z przerażeniem, gdyż zrozumiał już dokąd kamerling chce się dostać.Boże, Boże, nie! Błyskawicznie zbiegł po schodkach
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|