[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jeżeli Galian wróci i przyniesie mu wszystko to, co w pośpiechu spisał na kartce, będzie mógł przetrwać najbliższe dni.Ile jeszcze tych dni?Przypomniał sobie, że po wrześniu trzydziestego dziewiątego roku czerwonym ołówkiem skreślił dni w kalendarzyku.Wszyscy wtedy mówili, że na Boże Narodzenie wrócą do domu.Wierzyli w to jak małe dzieci.Młodzi oficerowie, wyruszający z Budapesztu do Francji, sprzedawali zegarki, pili na umór w knajpach, wznosząc co chwila toasty za zwycięstwo.Żołnierze pisali w listach: "Na święta będziemy razem." A czerwony ołówek wciąż przekreślał dni w zielonym kalendarzu.Nie szczędził nawet tłustego druku dni świątecznych.W Wigilię Bożego Narodzenia, w trzydziestostopniowy mróz, Andrzej przeprowadzał dwóch oficerów sztabowych przez Siwą Przełęcz.Słaniali się ze zmęczenia.Pod przełęczą jeden z nich upadł, jęczał, że dalej nie pójdzie.Jego towarzysz okładał go bambusowym kijem.A potem w Wyhodnej, czekając na słowackiego przewodnika, mówili, że na Wielkanoc wrócą wraz z wojskiem do Warszawy.Dziewczęta będą ich witały kwiatami.Ileż to nadziei prysło od tego czasu? Teraz koniec wojny zbliżał się nieuchronnie.W Budapeszcie Andrzej czytał w węgierskich gazetach ostatnie komunikaty: wiosenna ofensywa wojsk radzieckich rozwija się na całym froncie.Armie Malinowskiego i Tołbuchina zbliżają się do granic Rumunii.Jak długo to jeszcze potrwa?Wyciągnął z kieszeni scyzoryk, otworzył go.Palcami pogładził ostrze.Potem przygiął do siebie gibką gałąź kosówki i u samej nasady naciął pierwszy karb."To będzie mój kalendarz" - pomyślał i przypomniał sobie, że jest 14 maja 1944 roku.12Nazajutrz obudził go głośny świst.Zdawało mu się, że ktoś gwizdnął mu wprost do ucha.Jeszcze się dobrze nie ocknął, gdy nowe gwizdnięcie rozległo się w powietrzu.Tym razem dalej, jakby na tarasie koliby.Zerwał się z lękiem, ale gdy uprzytomnił sobie, że to świstak, wychodzący z swej nory na żer, roześmiał się głośno.W kolibie zalegał mrok, tylko przez niski właz sączyła się delikatna, niebieskawa smuga światła.W śpiworze pod kocem było ciepło.Z zadowoleniem stwierdził, że legowisko jest wygodne, miękkie, i że przez całą noc nie doznał zimna.Leżał jeszcze chwilę.Przywykł do myśli, że zostanie tutaj.Niepokoiła go jedynie sprawa prowiantu.Co będzie, jeśli Galian nie wróci? Wprawdzie obiecał solennie, że przyniesie mu żywność, ale jakieś nieprzewidziane zdarzenia mogą pokrzyżować jego plany.Na wszelki wypadek należało zabezpieczyć się.Przyszedł mu na myśl Barton, gajowy z Trzech Studniczek.Znał go jeszcze z przedwojennych czasów, kiedy to nieraz u niego nocował.Po wrześniu spotkał go raz, gdy wracał z Zakopanego przez Pawłową Polanę.Gajowy okazał mu dużo serdeczności.Wspomniał, że w razie potrzeby może liczyć na niego.Był to człowiek życzliwy, zaprzyjaźniony z zakopiańskimi taternikami, godny zaufania.Postanowił więc, że jeszcze przed południem obróci do Trzech Studniczek i rozmówi się z Bartonem.Poprosi go, żeby mu donosił żywność.Da mu dwadzieścia dolarów.To powinno starczyć na długo.Tak się zapalił do tego planu, tak wierzył w jego powodzenie, że pozwolił sobie zjeść obfitsze niż zwykle śniadanie.Bartona nie zastał jednak w gajówce.Zdziwiona i zaniepokojona wizytą nieznajomego żona gajowego powiedziała mu, że mąż wyjechał do Popradu i wróci dopiero na drugi dzień.- A wy skąd? - zapytała, gdy chciał już odejść, strapiony niepowodzeniem wyprawy.- Powiedzcie mężowi, że znajomy - odrzekł wymijająco.- Znajomy? - zdumiała się.- Ja was nie znam.Patrzyła podejrzliwie i badawczo.- Polowaliśmy razem.- Kiedy?- Przed wojną i teraz.- Wyście Słowak?- Orawiak - uśmiechnął się przekornie.Mierziła go jej podejrzliwość.- Mówicie jak z Liptowa - zauważyła."Ech, babo - pomyślał - przebiegła jesteś i spostrzegawcza." Istotnie, Andrzej najczęściej spotykał się z Liptakami i od nich nauczył się słowackiego.W tej chwili wydało mu, się to nieistotne.- Macie może jajka na sprzedaż? - zapytał, jak gdyby nie usłyszał jej uwagi.Ale kobieta skrzyżowała ręce na piersiach i przyglądała mu się bacznie.Jej rumiana, pełna twarz nabrała surowego wyrazu.- Teraz to rozmaici się kręcą - powiedziała wyzywająco.- Nie przychodźcie lepiej, bo stary miał już przez takich kłopoty.- Znam dobrze Bartona - powiedział z naciskiem.- Na znajomych mu nie zbywa - zaśmiała się cierpko.Zrozumiał, że nie ma celu dłużej z nią rozmawiać.- Pozdrówcie go ode mnie - rzekł na pożegnanie.- Dziękuję.Odszedł zawiedziony.Odprowadzało go badawcze spojrzenie stojącej na progu kobiety."Ludzie się boją" - myślał, skręcając w las.Ominął przezornie drogę i bocznymi ścieżkami skierował się na Niżną Prehybę.Wiedział, że niełatwo będzie przebywać samotnie w górach.Ludzie stali się nieufni.Ciężkie doświadczenia lat wojennych nauczyły ich ostrożności.Pierwsze niepowodzenie zdeprymowało go nieco, ale po drodze tłumaczył sobie, że na niejedno musi być przygotowany.Baby, jak baby, zawsze są podejrzliwe.Nic więc dziwnego, że Bartonowa przyjęła go tak niechętnie.Nie warto się tym przejmować.Za dwa, trzy dni, gdy przyjdzie z Zakopanego Galian, spróbuje jeszcze raz nawiązać kontakt z Bartonem.Może uda mu się zastać go w domu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|