[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Proszę przeczytać manifest, panie Baines.- Dwadzieścia pięć lat temu - zaczął Gabriel Baines - na tej planecie została założona kolonia.Doktor Rittersdorf westchnęła.- Nasza wiedza na temat poznanych odmian waszych chorób umysłowych.- „Posranych”? - przerwał jej brutalnie Howard Straw.- Powiedziała pani „posranych”? - Prawie zerwał się z krzesła; jego twarz wykrzywiona była wściekłością.- Powiedziałam „poznanych” - odparła cierpliwie doktor Rittersdorf.- Wiemy, że centrum waszej działalności militarnej mieści się w siedzibie Mansów.Innymi słowy, w osadzie grupy maniakalnej.Za cztery godziny zwiniemy obóz i opuścimy siedzibę hebefreników, Gandhitown.Wylądujemy w Da Vinci Heights i jeżeli dojdzie do walki, sprowadzimy jednostki liniowe sił militarnych Terry, które stacjonują mniej więcej pół godziny drogi stąd.W pokoju znowu zapadła długa, pełna napięcia cisza.W końcu ledwie dosłyszalnym głosem odezwała się Annette Golding:- Jednak przeczytaj nasz manifest, Gabrielu.Kiwnął głową i zaczął czytać, ale głos mu drżał.Annette Golding wybuchnęła żałosnym płaczem, przerywając mu.- Widzisz, co nas czeka? Znowu chcą z nas zrobić pacjentów szpitala.To już koniec.- Zapewnimy wam kurację - powiedziała niechętnie doktor Rittersdorf.- Sprawi ona, że będziecie się czuli bardziej, cóż.bardziej swobodni wobec siebie.Bardziej sobą.Życie stanie się przyjemniejsze, bardziej naturalne, bo teraz jesteście wszyscy gnębieni lękami i napięciem.- Tak - zamruczał Jacob Simion - lękami, że Terra wkroczy tutaj i zwiąże nas znowu jak zwierzęta.„Cztery godziny - pomyślał Gabriel Baines.- Niewiele czasu”.Drżącym głosem podjął czytanie zbiorowego manifestu.Wydawało mu się to pustym gestem.„Bo przecież nie ma już nic - pomyślał - co mogłoby nas uratować”.Po zakończeniu spotkania i wyjściu doktor Rittersdorf, Gabriel Baines wyłożył swój plan przyjaciołom.- Co zrobisz? - zapytał Howard Straw z pogardliwym szyderstwem w głosie.- Mówisz, że ją uwiedziesz? Mój Boże, może ona ma rację.Może rzeczywiście powinniśmy być w szpitalu neuropsychiatrycznym.- Usiadł z powrotem i sapał ponuro.Jego odraza była zbyt wielka; nie mógł nawet obrzucać Gabriela obelgami.Zostawił to reszcie obecnych w pokoju.- Powinieneś więcej myśleć o sobie - powiedziała Annette Golding.- Potrzebuję - rzekł Gabriel Baines - kogoś ze zdolnościami telepatycznymi, by powiedział mi, czy mam rację.- Odwrócił się do Jacoba Simiona.- Czy ten święty Hebów, ten Ignatz Ledebur, ma taki dar? Jest takim psi, majstrem od wszystkiego.- Chyba nic z tych rzeczy - odparł Simion.- Ale mógłbyś, tylko mógłbyś, spróbować z Sarah Apostoles.- Mrugnął do Gabriela, kiwając głową z uciechy.- Zadzwonię do Gandhitown - powiedział Baines, podnosząc słuchawkę.- Linia telefoniczna w Gandhitown jest znowu uszkodzona.Od sześciu dni - rzekł Simion.- Musiałbyś tam pójść.- Tak czy inaczej będziesz musiał tam pójść - odezwał się Dino Watters, otrząsając się ze swej nie kończącej się depresji.On jeden wydawał się przekonany, co do słuszności planu Bainesa.- W końcu ona tam jest, w Gandhitown, dokąd trafia wszystko i gdzie każdy ma dzieci z każdym.Ją też mogło już to ogarnąć.Z aprobującym chrząknięciem odezwał się Howard Straw:- Masz szczęście, Gabe, że jest między Hebami.Dzięki temu może będzie bardziej podatna.- Jeżeli to jedyny sposób, który nam odpowiada - rzekła sztywno panna Hibbler - to myślę, że zasługujemy na potępienie.Naprawdę tak uważam.- Wszechświat - przemówił Omar Diamond - posiada rozliczne sposoby, dzięki którym się urzeczywistnia.Nawet taka pozornie głupia możliwość nie może być zlekceważona.- Kiwnął głową uroczyście.Bez słowa, nie żegnając się nawet z Annette, Gabriel Baines wielkimi krokami wyszedł z gabinetu zgromadzenia i zszedł szerokimi kamiennymi schodami na parking przed budynkiem.Wsiadł na pokład swego auta turbinowego i z prędkością siedemdziesięciu kilometrów na godzinę pomknął do Gandhitown.„Dotrę tam przed upływem tych czterech godzin - obliczał - jeżeli oczywiście nic nie spadnie mi na drogę i nie zablokuje jej.Doktor Rittersdorf wróciła do Gandhitown szalupą rakietową, więc pewnie już jest na miejscu”.Przeklinał archaiczny środek transportu, na którym, chcąc nie chcąc, musiał polegać, bo tak już u nich było.Taki był ich świat i rzeczywistość, o którą walczyli
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|