[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zacisnęła szczęki i reszta pępowiny odpadła.Pran Chole podszedł do Kruppego i pradawnego boga.T’lan wyglądał na wykończonego.– Dziecko wyciągnęło ze mnie tyle mocy, że nie potrafiłem nad nią zapanować – oznajmił cicho.Rhivijka przykucnęła wśród błon płodowych, przyciskając dziecko do piersi.Kruppe wybałuszył oczy ze zdumienia.Brzuch matki był gładki.Wytatuowany biały lis zniknął.– Smutno mi, że nie będę mógł tu wrócić za dwadzieścia lat, żeby poznać kobietę, na którą wyrośnie to niemowlę – rzekł Pran.– Poznasz ją – odezwał się cicho K’rul – ale nie jako T’lan, lecz jako rzucający kości T’lan Imassów.Pran wypuścił z sykiem powietrze przez zęby.– Za ile lat? – zapytał.– Za trzysta tysięcy, Pranie Chole’u z klanu Canniga Tola.– Będziesz miał na co czekać – zauważył Kruppe, kładąc dłoń na ramieniu Prana.T’lan wpatrywał się w niego przez chwilę, po czym odrzucił głowę do tyłu i ryknął głośnym śmiechem.Nim Kruppe położył się do łóżka, by wyśnić swój sen, przeżył kilka godzin bogatych w wydarzenia.Zaczęło się od spotkania z Barukiem, podczas którego dla zwiększenia dramatyzmu zawiesił woskowy odcisk monety w powietrzu – zaklątko, które przyniosło zupełnie nieoczekiwane rezultaty.Wkrótce potem grubasek zatrzymał się tuż za drzwiami alchemika.Pierś i ramiona płaszcza pokrywały mu kropelki stwardniałego już wosku.Nigdzie nie było widać Roalda.– Ojej – wydyszał, ocierając pot z czoła.– Skąd mistrz Baruk zna imię Crokusa? Ach, głupi Kruppe! Wujek Mammot, oczywiście.Ojej, było niebezpiecznie.Mało brakowało, a byłoby po wszystkim.Ruszył schodami w dół.Podczas tej rozmowy moc Oponn wzrosła wyraźnie, pomyślał grubasek ze zdawkowym uśmiechem.Na przyszłość lepiej będzie unikać podobnych spotkań.Jego talenty zwykły się ujawniać w bliskości mocy.Czuł już w głowie obecność Talii Smoków.Zbiegł na dół.W drzwiach spotkał Roalda, który właśnie wrócił, objuczony codziennymi zakupami.Mag zauważył, że ubranie staruszka pokrywa pył.– Drogi Roaldzie, wyglądasz, jakbyś miał spotkanie z burzą piaskową! Potrzebujesz pomocy Kruppego?– Nie – mruknął sługa.– Dziękuję ci, Kruppe.Sam sobie poradzę.Bądź tak uprzejmy i wychodząc, zamknij drzwi.– Oczywiście, kochany Roaldzie! – Grubasek poklepał go po ramieniu i wyszedł na dziedziniec.Bramy na ulice były otwarte, a za nimi unosiły się kłęby pyłu.– Ach, roboty drogowe – mruknął Kruppe.Głowa bolała go coraz bardziej.Nie pomagał mu też jaskrawy blask słońca.W połowie drogi do bramy stanął jak wryty.– Drzwi! Kruppe zapomniał zamknąć drzwi!Zawrócił ku wejściu do rezydencji.Gdy drzwi zamknęły się z trzaskiem, westchnął głośno.Kiedy po raz drugi ruszył ku bramie, na ulicy rozległ się krzyk.Po nim nastąpił donośny łoskot, lecz tego drugiego dźwięku mag już nie słyszał.Gdy zabrzmiało przekleństwo, w głowie grubaska rozszalała się czarodziejska burza.Padł na kolana, po czym uniósł nagle głowę, wytrzeszczając oczy.– To z całą pewnością było malazańskie słowo – wyszeptał.– Dlaczego w takim razie pod czaszką Kruppego płonie obraz Domu Cienia? Kto spaceruje teraz po darudżystańskich ulicach? – „Niezliczone węzły.”.– Odpowiedzi przynoszą ze sobą tylko następne pytania.Ból minął.Grubasek podniósł się z klęczek, strzepując pył z ubrania.– Kruppe z ulgą zauważa, że dobrze się stało, iż ta przypadłość dotknęła go poza zasięgiem podejrzliwych spojrzeń.A zawdzięcza to obietnicy, którą złożył swemu przyjacielowi, Roaldowi.Mądremu, staremu przyjacielowi.Tym razem Kruppe cieszy się z oddechu Oponn, choć przyznaje to z niechęcią.Podszedł do bramy i wyjrzał na ulicę.Przewróciła się tam taczka wypełniona brukowcami.Dwaj mężczyźni postawili ją na koła i zaczęli napełniać na nowo, cały czas kłócąc się, który z nich jest odpowiedzialny za ten wypadek.Kruppe przyjrzał się im.Dobrze mówili w języku Daru, lecz jeśli przysłuchało się im uważnie, można było wykryć ślad obcego akcentu.– Ojej – szepnął grubasek, cofając się o krok.Poprawił płaszcz, zaczerpnął głęboko tchu, otworzył wrota i wyszedł na ulicę.Z bramy wynurzył się tłusty człowieczek w płaszczu o luźnych rękawach i skręcił w lewo.Wyraźnie mu się śpieszyło.Sierżant Sójeczka otarł z czoła pot pokrytym bliznami przedramieniem, mrużąc oczy w jasnym blasku słońca.– To on, sierżancie – oznajmiła stojąca obok Żal.– Jesteś pewna?– Tak.Sójeczka śledził wzrokiem przedzierającego się przez tłum mężczyznę.– A co w nim jest takiego ważnego? – zapytał.– Przyznaję, że nie potrafię tego do końca wyjaśnić – odparła.– Niemniej jednak ma kluczowe znaczenie.Sierżant przygryzł wargę, po czym spojrzał na wóz, na którym rozłożono plan miasta, przygniatając jego brzegi kamieniami.– Kto mieszka w tej rezydencji?– Człowiek o imieniu Baruk – padła odpowiedź.– Alchemik.Sójeczka spojrzał na nią spode łba.Skąd to wiedziała?– Chcesz powiedzieć, że ten grubasek to Baruk?– Nie.Pracuje dla alchemika.Ale nie jest sługą.Być może szpiegiem.Biegle opanował złodziejskie rzemiosło i posiada.talent.Sierżant podniósł wzrok.– Jest jasnowidzący?Żal skrzywiła się gwałtownie z jakiegoś powodu.Zdumiony Sójeczka zauważył, że jej twarz nagle pobladła.Co, u licha, się dzieje z tą dziewczyną? – pomyślał.– Tak sądzę – odparła z drżeniem w głosie.Wyprostował się.– W porządku.Śledź go.Skinęła niepewnie głową i zniknęła w tłumie.Sierżant oparł się plecami o skrzynię wozu, spoglądając z kwaśną miną na swą drużynę.Biegunek wymachiwał kilofem, jakby znajdował się na polu bitwy.Kamienie pryskały we wszystkie strony.Przechodnie uchylali się przed nimi, czasami ktoś przeklinał głośno, gdy nie zdążył tego uczynić.Płot i Skrzypek przykucnęli za taczką, wzdrygając się za każdym razem, kiedy kilof Barghasta uderzał o bruk.W pobliżu stał Młotek, kierując przechodniów na przeciwległy chodnik.Nie ryczał już na nich, gdyż stracił głos po kłótni ze staruszkiem, który prowadził osła, uginającego się pod olbrzymim koszem, wyładowanym opałowym drewnem.Jego wiązki walały się teraz po ulicy, tworząc skuteczną barierę dla pojazdów.Staruszek i osioł gdzieś zniknęli.Sójeczka pomyślał, że zważywszy wszystko razem, towarzyszący mu ludzie z niepokojącą łatwością wczuli się w rolę oszalałych z upału robotników.Do publicznego nabrzeża w porcie przybili o północy.Po niespełna godzinie Płot i Skrzypek zdobyli gdzieś wóz wyładowany brukowcami
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|