[ Pobierz całość w formacie PDF ] .– Krassus potrząsnął głową ze smutkiem.– Muszę przyznać, że byłoby to całkiem niezgorsze osiągnięcie, jak na tego starego sępa.Szansa, by się pochwalić przed całym tłumem zgromadzonym na igrzyskach.Miałbym spory kłopot, by po tym odmówić mu miejsca w swojej świcie.I tak to stary sęp przeistoczył się w starego lisa!– W martwego lisa – poprawiłem machinalnie.– Tak, i na wieki milczącego.Szkoda, że nie zdążył mi powiedzieć, gdzie szukać Aleksandrosa.Z wielką chęcią dostałbym go w swoje ręce.Przywiązałbym go do krzyża i spalił żywcem ku uciesze tłumu.– Oczy zabłysły mu okrucieństwem i nagle wpadł w gniew.– Czy teraz rozumiesz, Gordianusie, jak marnowałeś mój czas i swój, uganiając się za swymi mrzonkami o niewinności niewolników? Powinieneś był użyć swego sprytu, by schwytać dla mnie Aleksandrosa i doprowadzić go przed oblicze sprawiedliwości! Ale ty pozwoliłeś mu popełnić drugie morderstwo na własnych oczach! – Zaczął gniewnie chodzić tam i z powrotem po pokoju.– Jesteś sentymentalnym głupcem, Gordianusie.Spotykałem już takich jak ty, zawsze usiłujących stanąć pomiędzy niewolnikiem a należną mu karą, i nie potrafiących znieść drastycznych środków, jakie bywają niezbędne dla utrzymania rzymskiego prawa i porządku.No, zrobiłeś swoje, by przeszkodzić sprawiedliwości w tej sprawie, ale, na Jowisza, nie udało ci się! I ty się nazywasz Poszukiwaczem! – Zaczął krzyczeć.– To przez twoją niezdarność zginął Dionizjusz! Przez ciebie ten zbir Aleksandros nadal jest na wolności! Wynoś się! Nie ma u mnie miejsca dla takich nieudaczników! Gdy wrócę do Rzymu, zrobię z ciebie pośmiewisko na całe miasto! Zobaczymy, czy jeszcze ktokolwiek będzie szukał usług tak zwanego Poszukiwacza!– Marku Krassusie.– Wynoś się! – W ataku wściekłości schwycił w garść leżące na stole dokumenty i cisnął w moją stronę; nie trafił, ale jeden z nich uderzył w twarz Ekona.– I nie pokazuj mi się na oczy, jeśli nie przywiedziesz mi tego niewolnika w łańcuchach, gotowego do ukrzyżowania za swe zbrodnie!– Ten człowiek jest jeszcze mniej pewny siebie niż do tej pory – szepnąłem do Ekona, kiedy szliśmy do swego pokoju.– Napięcie związane z pogrzebem, wisząca w powietrzu krwawa kaźń.Jest cały w nerwach.Nagle zdałem sobie sprawę, że twarz mnie pali, a serce bije w przyspieszonym rytmie.W ustach miałem tak sucho, że z trudem mogłem przełykać.Czy mówiłem o Marku Krassusie, czy o sobie? Przeszedłem jeszcze parę kroków i zatrzymałem się.Eko spojrzał na mnie pytająco i dotknął mojego rękawa; chciał wiedzieć, co powinniśmy teraz uczynić.Zagryzłem wargę, dziwnie zdezorientowany i zmieszany.Nie umiałem spojrzeć mu w oczy.Cóż jeszcze pozostało do zrobienia? Od paru dni byłem w nieustannym ruchu, zawsze mając przed oczyma następny krok, a teraz nagle straciłem oparcie.Być może Krassus miał rację, a moja obrona niewolników od początku była sentymentalną głupotą? Nawet jeśli się mylił, mój czas już się prawie wyczerpał, a ja nie miałem nic do zaoferowania – nic poza tym, że wiedziałem, albo wydawało mi się, że wiem, kto otruł Dionizjusza; i tym, że wydawało mi się, iż wiem, gdzie ukrywa się Aleksandros.Skoro nie mogłem nic zrobić, mogłem przynajmniej choćby dla własnej satysfakcji odkryć prawdę.Kiedy znaleźliśmy się w pokoju, wyciągnąłem dwa zabrane z Rzymu sztylety i podałem jeden Ekonowi.Popatrzył na mnie szeroko rozwartymi oczami.– Sytuacja może się nagle zaostrzyć – wyjaśniłem.– Myślę, że powinniśmy się uzbroić.Nadszedł czas, by pokazać pewnym osobom to.– Wyciągnąłem z ukrycia zakrwawiony płaszcz Lucjusza.Zwinąłem go w rulon i wetknąłem pod pachę.– Zabierzemy też swoje płaszcze.Noc może być dość chłodna.A teraz do stajni!Ruszyliśmy szybkim krokiem przez korytarz, schodami w dół i przez atrium.Wyszliśmy przez frontowe drzwi na dziedziniec.Słońce akurat chowało się za niskie wzgórza na zachodzie.Znaleźliśmy Metona przy stajni i kazałem mu przygotować dla nas wierzchowce.– Ale przecież robi się ciemno! – zaprotestował.– Będzie jeszcze ciemniej, zanim trafię tu z powrotem.Dosiedliśmy koni i gotowi byliśmy wyruszyć, kiedy na dziedziniec wkroczył Faustus Fabiusz z oddziałkiem zbrojnych, między którymi pojedynczą kolumną szli ostatni z domowych niewolników, prowadzeni do przybudówki za stajnią.Szli potulnie, w milczeniu.Niektórzy szlochali z pochylonymi nisko głowami, inni rozglądali się pełnymi strachu, szerokimi oczami
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|