Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Połacie śniegu nieopodal szczytów i wygładzona przez lód skała rozbłysły niezdrową zielenią i złotem, jakby przebudził je nieoczekiwany zachód słońca.Potem góry znowu stały się czarnymi sylwetkami.Za nimi fala opadała, od horyzontu po horyzont, aż wreszcie zniknęła im z oczu.Seren zauważyła kącikiem oka, że Nekal Bara osuwa się na kolana.Nagle, za widnokręgiem na północy, rozbłysło światło, które wzbiło się w górę niczym wzburzone morze uderzające o skałę.Łuna trysnęła ku nocnemu niebu, tym razem jak płonące ramiona i ogromne, uderzające wściekle macki.Poręczycielka ujrzała na tle czerni górskiego stoku niezwykłą falę szarości, która szybko opadała.Nagle ogarnęło ją zrozumienie.– Padnij! Wszyscy na ziemię!Fala uderzyła w podstawę stoku.Kilka skarłowaciałych, rosnących w pobliżu drzew przewróciło się jednocześnie, jakby obaliła je olbrzymia, niewidzialna dłoń.Rozległ się dźwięk.Który otoczył ich ze wszystkich stron, dziwnie stłumiony.Oszołomiona Seren uniosła głowę i zauważyła, że dachówki z pobliskiego budynku uleciały w ciemność.Zwrócona ku północy ściana zawaliła się, zabierając ze sobą resztę domu.Kobieta podniosła się powoli na ręce i kolana.Nekal Bara stała obok.Jej włosów i ubrania nie tknął szalejący wokół wicher.Powietrze zrobiło się dziwnie gęste.Zaczął padać błotnisty deszcz.Seren poczuła smród zwęglonego drewna oraz intensywną woń pękniętego kamienia.Wiatr ucichł, lecz deszcz nadal bębnił o ziemię.Wróciła ciemność.Jeśli nawet za górami wciąż płonął ogień, z oddali nie było widać jego śladów.Buruk Blady dowlókł się do niej.Twarz miał usmarowaną błotem.– Nie zablokował ataku, poręczycielko! – wydyszał.– Tak jak mówiłem: nie miał czasu na przygotowania.– Niech nas Zbłąkany! – krzyknął jeden z żołnierzy.– Co za moc!Nie bez powodu Lether nigdy dotąd nie przegrał wojny.Kadry cedy zmiażdżyły nawet Onyksowych Czarodziejów z Niebieskiej Róży.Arcykapłani, szamani, czarownice i czarodzieje-renegaci, nikt nie zdołał się opierać przez dłuższy czas tak gwałtownym atakom.Seren poczuła mdłości.Mdłości i osamotnienie.To nie jest wojna.To jest.właściwie co? Zbłąkany, zmiłuj się nad nami, nie potrafię odpowiedzieć na to pytanie, nie potrafię opisać tak ogromnej rzezi.To bezmyślne.Bluźniercze.Jakbyśmy zapomnieli o godności.Ich i naszej.O samym tym słowie.Nie ma różnicy między niewinnością a winą, sam fakt istnienia równa się wyrokowi.Żywe osoby przekształcone wbrew ich woli w symbole, uproszczone wyobrażenia wszelkiego zła, wszystkich naszych frustracji.Czy tak właśnie należy postępować? Wypełnić ciało nieprzyjaciela chorobami, niosącymi zepsucie i śmierć, przenoszonymi przez dotyk i trujący oddech? A zakażonych trzeba eksterminować, by nie szerzyli zarazy.– Wątpię, by mieli czas cierpieć – stwierdził pustym głosem Buruk.To prawda.Poprzestańmy na tym.Nie mieli szans obrony.Hannan Mosag, Rhulad, niewolnik Udinaas i Piórkowa Wiedźma.Hull Beddict.W jej umyśle przesuwały się imiona.Ujrzała – z nagłym szarpnięciem w trzewiach, które przyprawiło ją o szok – twarz Trulla Sengara.Nie.To o Hullu myślałam.Nie.Dlaczego on?– Ale oni zginęli.– Wszyscy – potwierdził stojący obok Buruk.– Muszę się napić.Pociągnął ją za rękę.Nie ruszyła się z miejsca.– Nie mamy dokąd pójść.– Poręczycielko.Szynk w podziemiach tej gospody jest zbudowany tak solidnie, że przetrzymałby oblężenie.Przypuszczam, że tam właśnie poszli teraz żołnierze, żeby wypić za zabitych towarzyszy.Biedni głupcy.Mam na myśli tych, którzy zginęli.Chodźmy, Seren.Mam ochotę wydać trochę pieniędzy.Rozejrzała się wokół, mrugając.Magowie zniknęli.– Pada deszcz, poręczycielko.Chodźmy.Zacisnął dłoń na jej ramieniu.Pozwoliła, by pociągnął ją za sobą.* * *– Co się stało?– Jesteś w szoku, poręczycielko.Nic w tym dziwnego.Masz, zaparzyłem dla ciebie trochę herbaty.To prezent od samego kapitana.Ciesz się blaskiem słońca, bo ostatnio rzadko je oglądaliśmy.Barka sunęła szybko z prądem rzeki.Słońce przybrało już lekko miedzianą barwę, ale pokrywający powierzchnię wody zmarszczkami wietrzyk był ciepły.Wzięła kubek z jego rąk.– O zmierzchu dotrzemy do miasta – mówił Burak.– Wkrótce zobaczymy już dachy na tle nieba.Albo przynajmniej dym.– Dym – zgodziła się.– Tak, na pewno będzie dym.– Pomyśl o tym tak, Seren: wkrótce się ode mnie uwolnisz.– Jeśli nie będzie wojny, to nie.– Nieprawda.Zamierzam i tak zwolnić cię z kontraktu.Zerknęła na niego, starając się skupić spojrzenie.Przypominała sobie noc.Po czarodziejskim ataku.Spędzoną w szynku.Żołnierze zachowywali się hałaśliwie.Następnego dnia – dzisiaj – na północ mieli wyruszyć zwiadowcy [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript