[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Panuje suchy zapach ozonu.Ostatnia rzecz, jaką widzę, to koścista ręka Yiorici podnosząca się na wysokość głowy niedostrzegalnymi szarpnięciami, żeby chwycić kępkę białych włosów.Obudziłem się zlany potem.Goląc się widziałem w lustrze zmęczoną i skrzywioną twarz.Obrazy ze snu wciąż jeszcze były żywe, w uszach rozbrzmiewały mi krzyki starej, ponure, raniące, a także głuche odgłosy, kiedy fotel na kółkach wpadał na ściany.Potem odezwał się brzęczyk interfonu i to było dla mnie jakby powtórne przebudzenie.Długo się wahałem.Niejasno czułem, że rozmowa będzie miała związek z moim snem.Byłem przekonany, że ktoś coś knuje na moją szkodę.Rozumiałem jednak także absurdalność ucieczki i to, że byłoby głupie próbować wywinąć się z sideł intrygi, jaką na mnie szykowano.Zrezygnowany przycisnąłem dźwignie odbioru.Kobiecy głos, słaby, niepewny i nagle pomyślałem, że Viorica Eminescu prosi o mnie, żeby.Dzwoniła Diana.- To ty, Vargo? Musze z tobą jak najszybciej pomó-wić.- Dlaczego? Co się stało?- Chyba odkryłam, jak skończył Vladimiro Spitzer.13- Widzisz - mówiła swoim niskim, ostrożnym głosem, stale obawiając się niedyskretnych uszu - zawołałam cię, przyszedłeś, mówię teraz i słuchasz.Wyglądasz, jakbyś spijał mi słowa z warg.Czy to, co mówię, nie jest interesujące? Byłem w jej kabinie, tej samej, którą kiedyś dzieliłem ze Spitzerem, a potem z Dianą.Kabiny są wszystkie jednakowe, a jednak wśród tysiąca rozpoznałbym tę, która do mnie należała przez tyle czasu - po owych podłużnych rowkach na stole i kropeczkach na ścianach i podłodze układających się we wzór, który przywodził na myśl bliżej nieokreślone figury antropomorficzne.- Widzisz - mówiła Diana ściszonym głosem, jak zwykle ostrożna - jesteśmy tu teraz i rozmawiamy, ja jestem “biała”, jestem dowódcą tak jak i ty, ale.cóż, jesteśmy wspólnikami!- Opowiedz mi o Spitzerze - uciąłem.- Powiedziałaś, że wiesz, jak skończył.- Tak, oczywiście - zapewniła Diana.- Ale niemal boję się ci to wyjawić.Traciłem cierpliwość.- Rok temu w związku ze Spitzerem opowiedziałaśmi kupę bzdur.- To Albenitz tak chciał.Prawda jest taka, że Spitzera znałam słabo, nigdy nie zamienił ze mną słowa.Ani z nikim innym, nie ufał nikomu.- No więc, jak skończył?Diana zrobiła gest zniecierpliwienia.- Nie wiesz, co ryzykuję zwierzając ci się.- Niczego nie ryzykujesz, bawisz się w chowanego, tak jak poprzednio.W każdym razie twoje wyznania są zbędne.Wiem doskonale, gdzie skończył Spitzer.Tylko przez chwilę zdziwienie malowało się na jej twarzy.- No, to dalejże - rzuciła prowokacyjnym tonem.- Powiedz sam, skoro jak widać, jesteś tak znakomicie poinformowany.Podniosłem oczy ku sufitowi.- Vladimiro Spitzer jest na górze, na zewnątrz, jes'li mamy być dokładni.Rok temu wyszedł na powierzchnię.Nie wiem, jak to zrobił, i nie mam dowodów na to, co twierdzę, albo raczej mogę przytoczyć dowody nie wprost - jeśli jest prawdą, a na to mi wygląda - że Spitzer nigdy nie był chory, nie był w szpitalu, nie umarł i nie został unicestwiony.Skoro zatem nie ma go na pokładzie, to gdzie miałby być?Zauważyłem w jej oczach cień strachu.- Skąd to wiesz? Czy wywiadywałeś się może o przypadku Spitzera po tym, jak cię mianowali koordynatorem?- Od tego momentu bardziej niż kiedykolwiek przedtem.- I do jakich doszedłeś wniosków?- Wnioski ci już podałem.Spitzer wyszedł na powierzchnię i zostawił nas tu, żebyśmy gnili.Diana nalała w milczeniu.Miała tę co zwykle dwuznaczną minę - ironia i dystans pomieszane z zewnętrznymi oznakami niepokoju.Następnie, cały czas milcząc, wychyliła kieliszek i popchnęła ku mnie przez stół butelkę, kiedy czekałem cierpliwie na jej słowa.- No dobra - sapnęła w końcu.- I tym razem zgadłeś.Zawsze zgadujesz, zawsze jesteś pierwszy.- Opowiadaj - przerwałem jej niespokojnie.- Domyśliłeś się, już powiedziałam.Spitzer jest na zewnątrz, zakończył Szczęśliwą Podróż.- Chcę wiedzieć, w jaki sposób wyszedł - powiedziałem przez zaciśnięte zęby.Diana wstała, rzuciła okiem na zegar ścienny i wyłączyła odbiornik muzyki, który dotąd był włączony, żeby bezpieczniej można było rozmawiać.Potem sprawdziła coś w kieszeni swego zielonego kombinezonu.- Chodź - rzekła.- Zobaczysz na własne oczy.Wielki Korytarz był, jak zwykle o tej porze, zatłoczony.Normalny dyżur właśnie się zakończył i wszyscy krążyli albo zatrzymywali się na skrzyżowaniach korytarzy, przed sklepem z napojami i blisko wejścia do Sali Kontemplacji.Szedłem szybkim krokiem za Dianą, która przecinała tłum i umiejętnie okrążała korki.Dokąd ona mnie u diabła prowadzi? Wiele zielonych kombinezonów z szacunkiem robiło mi przejście.Ta forma poważania złościła mnie, podobnie jak irytowało mnie pozdrowienie, z jakim się do mnie zwracano: - Szczęśliwej Podróży, koordynatorze.Odpowiadałem ze spuszczonymi oczyma i niepewnym głosem, nie potrafiąc ukryć narastającego we mnie wstydu.Następnie Diana skręciła na lewo w boczny korytarz i przemierzyła go do samego końca, gdzie otwierała się prostokątna wolna przestrzeń.- Jesteśmy w sektorze B-45 - oznajmiła.- Pracuję tu od dwóch lat, od kiedy jestem koordynatorem.Przyszło mi na myśl, że również Eugenio Stoller sporadycznie pracował w tym sektorze.- Musi być to ważny sektor - zauważyłem.- Pewnie, to skład materiałów chemicznych.Są tu zbiorniki i części zamienne do aparatury nuklearnej.Ale są też inne rzeczy.Na najdłuższej ścianie prostokątnej przestrzeni widniało troje drzwi.Dwoje było wysokości człowieka, trzecie natomiast szerokie i wygodne, umożliwiające przeniesienie przedmiotów zajmujących dużo miejsca.- Wejdźmy - zaprosiła mnie Diana otwierając jedne z węższych drzwi.- Uważaj, żeby się nie zdradzić.Nigdy nie byłem w sektorze B-45.Był to rejon Matki Ziemi poza moim nadzorem i zupełnie go nie znałem.Kiedy już jednak wszedłem, nie zauważyłem niczego szczególnego.Zwykły magazyn z wysokimi półkami, zapchanymi pojemnikami, na których widniały nalepki, ławki pozajmowa- ne przez pudła, worki i różne inne rzeczy.W środku był jakiś starzec.Szczupły, o siwych włosach, z wielkimi workami pod oczyma.Przysiadł sobie na metalowej drabince przystawionej do półek; trzymał w ręku jakiś spis.- Szczęśliwej Podróży - pozdrowił nas, kiedy idąc wzdłuż ławy doszliśmy do niego.Diana odwzajemniła pozdrowienie i swobodnie dodała: - Prowadzę koordynatora Slovica w głąb działu i na górę.Musi dokonać inspekcji prac dokonanych wczoraj przez ekipę konserwatorów.- Doszedłszy do końca magazynu skręciliśmy w prawo, potem na lewo i znowu na prawo.Nie było nikogo.- Kto to jest? - zapytałem, żeby przerwać długotrwałe milczenie.- Znam go, zdaje się, przynajmniej z widzenia.- Nazywa się Mirek, jest zdolnym kolonistą.Lubi pracować i co jakiś czas bierze dodatkowe dyżury.- Stoller również sporadycznie tu pracował, kiedy już był koordynatorem.- Tak, również Spitzer - oświadczyła Diana zatrzymując się.- Również i on, od czasu do czasu; jego normalnym zajęciem była praca w ekipie konserwatorów.Chwyciłem ją za rękę.- Czy Spitzer.- spytałem ostro ściskając ją ze złością - czy on też był koordynatorem?- Nie, nie sądzę.Ale z pewnością zostałby nim, gdyby.Przerwała na chwilę i nasłuchiwała pilnie, jakby chcąc się upewnić, że nikt nie nadchodzi.- To moje biuro - powiedziała wskazując na normalne szare drzwi - dzielę je z Magdaleną Rab, ze zmiany czerwonych.A to winda, którą wjeżdża się piętro wyżej, gdzie jest właściwy magazyn
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|