Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Służący wciąż uśmiechał się drwiąco, a nawet chyba zachichotał, gdy Zebara wyprowadził ją przez podwójne drzwi na szeroki, wysłany dywanami korytarz.Tłum przerzedził się, choć i tu spacerowało wielu ciężkoświatowców.- Do łazienki - powiedział Zebara, wciąż trzymając ją za rękę i prowadząc w boczny korytarz, a następnie w lewo, w kolejny.Otworzył jakieś drzwi i wciągnął Lunzie do pomiesz­czenia pełnego luster.Wielkie, szerokie sofy stały wokół masyw­nego stołu ze szklanym blatem.- Siadaj tu.Pogadamy sobie.Sofa była za głęboka, by Lunzie było na niej wygodnie.Kiedy opierała się plecami, stopy zwisały jej nad podłogą.Poczuła się jak dziecko w pokoju rodziców.Zebara powoli obszedł całe pomieszczenie, z uwagą szukając czegoś ukrytego przed jej wzrokiem.Wreszcie westchnął, wzruszył ramionami i usiadł koło niej.- Musimy zaryzykować.Gdyby ktoś wszedł, udawaj, że się ze mną szamoczesz.To ich przekona, ponieważ wiedzą, że przepadałem za tobą - moim ulubionym lekkoświatowcem.- Ale.- Nie kłóć się ze mną, nie ma na to czasu.- Wciąż rozglądał się po sali.Siedząc tuż przy nim, Lunzie dostrzegła wszystkie zmiany dokonane na jego twarzy przez czas.Szkoda, że nie był już taki, jak dawniej.- Wiem o Irecie, choć dowiedziałem się za późno, więc nie mogłem nic zrobić.Proszę, uwierz mi.- Oczywiście, że ci wierzę.Jesteś człowiekiem, który.- Nie wiem już, jakim jestem człowiekiem.- Uderzył ją chłód w tych słowach i w jego śmiertelnie cichym głosie.- Jestem umierającym ciężkoświatowcem.Umrę w ciągu roku, lekarze są bezradni.I tak miałem w życiu dużo szczęścia.Moje dzieci i wnuki to też ciężkoświatowcy, podlegający tym samym ograniczeniom.Dlatego, choć zgadzam się, że bunt jest takim samym złem, jak piractwo, choć wiem, że nie powinniśmy widzieć we wszystkich lekkoświatowcach swoich wrogów, chciał­bym, żeby Federacja przyjęła do wiadomości pewne fakty na nasz temat.Nie jesteśmy tępymi zwierzętami, podobnie jak twoim zdaniem nie są nimi istoty niższe, które kiedyś wszyscy zjadali.I nie wiem, czy potrafiłbym przekonać swoje dzieci, że ich dzieci powinny umrzeć, byleby ocalić życie innym istotom myślącym i czującym, w myśl światopoglądu tych, którzy mięsa nie potrzebują, lecz chętnie wykorzystują naszą siłę.Wstrząśnięta Lunzie nie mogła wykrztusić ani słowa.Zawsze była pewna, że Zebara stanowi doskonały przykład dobrego ciężkoświatowca, godnego zaufania idealisty.Czyżby się myliła?- Nie myliłaś się - odezwał się Zebara, jakby czytał w jej myślach.A może z wyrazu twarzy? Lecz on nawet na nią nie zerknął, wpatrzony w przestrzeń.- W tamtych latach byłem taki, jakim mnie widziałaś.Starałem się z całych sił, nawet nie wiesz jak bardzo, by przekonać innych do swoich poglądów.Ale nie wiesz tego, co ja widziałem, kiedy ty spałaś w najlepsze.Nie pragnę wojny, Lunzie, nie tylko dlatego, że moi rodacy przegraliby ją.Po prostu wojnę uważam za zło.- Głęboko westchnął i poklepał ją po ramieniu jak dziadek wnuczkę.- Nie lubię takiego siebie.Nie lubię tak myśleć.- Przykro mi - odezwała się Lunzie.Nic innego nie przychodziło jej do głowy.Dawniej ufała Zebarze - wierzyła w niego, był dobrym człowiekiem.Jeśli coś go odmieniło, musiała to być jakaś potężna siła.Może przekonałaby i ją samą.- Nie, to mnie jest przykro - odpowiedział Zebara, znów się do niej uśmiechając.- Często chciałem z tobą porozmawiać, zwierzyć ze swoich uczuć.Zrozumiałabyś mnie, pomogłabyś wytrwać przy tamtych ideałach.A teraz zepsułem spotkanie, o którym tak długo marzyłem.Zatrułem je swoimi wątpliwoś­ciami, starczymi obawami, a ty siedzisz obok i drżysz ze strachu przede mną jak struna harfy.Nic dziwnego.Zawsze wiedziałem, że jesteś odważna, ale żeby przylecieć na Diplo, doświadczywszy tyle okrucieństwa od ciężkoświatowców? To doprawdy niewiary­godne, Lunzie.- Uczyłeś mnie, że nie wszyscy cięźkoświatowcy są tacy sami - odparła Lunzie, odwzajemniając uśmiech.Zgiął się w udanym geście skruchy.- Celny cios.Moja droga, jeśli żywione do mnie zaufanie naraziło cię na krzywdę ze strony innych, jest mi niewymownie przykro.Ale jeżeli po tym wszystkim, co przeszłaś, to samo zaufanie pomogło ci zebrać się na odwagę i przylecieć tutaj, by pomóc mym ziomkom, czuję się doprawdy zaszczycony.- Twarz mu nagle posmutniała.- Mówiąc poważnie, potrzebuję twojej pomocy.A to może być niebezpieczne.- Ty potrzebujesz mojej pomocy?- Tak, chodzi o to, że.- Nagle rzucił się na nią, przyciskając ją do sofy.- Co robisz! - Unieruchomił jej ręce, ona ugryzła go w ramię.Za plecami usłyszała czyjś chichot.- Niezły początek, Zebaro - odezwał się obcy.- Ale pospiesz się, bo nie zdążysz na przemówienie gubernatora.- Idź stąd, Follardzie - odparł Zebara.- Jestem zajęty, a przemówienie gubernatora nic mnie nie obchodzi.Wybuch śmiechu.- Sypialnie są na górze.Chyba że pracujesz też nad drobnym szantażem.Zebara podniósł głowę.Lunzie nie wiedziała, czy ma krzy­czeć, czy też udawać przyzwolenie.- Jeśli będę potrzebować rady, poproszę cię o nią.- Dobrze już, dobrze, idę sobie.Lunzie usłyszała skrzypienie zamykanych drzwi i odliczyła do pięciu, nim podniosła się w ślad za Zebara.- Dobrze, że mnie uprzedziłeś, bo miałabym poważne wątpliwości, czy naprawdę chodzi o moją pomoc.- Naprawdę.- Zebara był spięty, wyraźnie zdenerwowa­ny.- Lunzie, tu nie możemy rozmawiać, ale musimy się jeszcze spotkać.Potrzebuję twojej pomocy.Proszę, udawaj, że łączą nas zażyłe stosunki.- Tutaj? Ze względu na jakiegoś Follarda?- Nie tylko ze względu na niego.Sprawa jest poważna i ma znaczenie nie tylko dla nas dwojga.Także dla całej Federacji.Więc proszę, zachowuj się tak, jakby.- Przerwał mu donośny dzwonek.Zmełł w ustach przekleństwo, którego Lunzie nie słyszała od wielu lat, i wstał z sofy.- No to koniec.Ktoś włączył alarm w biurze gubernatora.Za chwilę w pałacu zaroi się od policji i strażników.Lunzie, musisz mi choć trochę zaufać [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript