[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Oświetlałem ściany korytarza, a wrażenie jego nie-naturalności potęgowałosię.Szliśmy wraz z Pożeraczem Chmur coraz dalej.Plama jasnego światła dzien-nego za naszymi plecami stawała się coraz mniejsza.Podzieliłem się z towarzy-szem swoimi podejrzeniami. Dzieło ludzi? zdziwił się. Nie przesadzasz? Lepiej.To może byćrobota dawnych magów.Podobne rzeczy widziałem w Kręgu.Zauważ, że tu niema śladów narzędzi. Właśnie! upierał się. Myślisz, że wszystko, co niezwykłe, od razumusi być stworzone przez was.Mania wielkości.Dlaczego nie miałaby tego zro-bić natura? Bo lawa raczej nie rzezbi korytarzy a wody tu nie ma i nie było.Jest całkiemsucho.Poza tym przekrój tunelu jest bardzo regularny.Jakby przetoczyła się tędykula.Pożeracz Chmur dąsał się jeszcze, ale uznał moje argumenty.Zastanawiałomnie, jak to zostało zrobione i gdzie się kończy ten dziwaczny podziemny trakt.A także: czemu służył? Monotonia otoczenia zaczęła nas denerwować.Spodzie-waliśmy się czegoś ciekawszego.Pożeracz Chmur, który na ogół i tak był mniejcierpliwy ode mnie, nudził się i żałował, że zaproponował tę wyprawę.W końcu150stanął, opierając się o ścianę plecami. Mam dość.Wracajmy.Obejrzałem się za siebie.Zaszliśmy dość daleko.Wejścia nie było już widać.Przykucnąłem, stawiając latarnię na ziemi.Przesunąłem ręką po kamieniu.Byłlekko chropowaty.Potarłem palce o siebie, czując, że pozostało na nich trochęziaren piasku.Wychwyciłem jeszcze jeden nie pasujący element.Było za czy-sto.Powinienem znalezć tu kurz i proch, który osypał się ze stropu.Tymczasemniemalże można tu było jeść.Nadal wspierałem się dłonią o ziemię, gdy palce i podeszwy stóp przeszyłomi leciutkie drżenie.Pożeracz Chmur też tego doświadczył. Kamyk?.Ledwo wyczuwalne drgania przemieniły się w wyrazne wibracje.Wymienili-śmy z Pożeraczem Chmur zaniepokojone spojrzenia.Porwałem lampę i nie czeka-jąc na nic, pobiegliśmy ku wyjściu.Skała trzęsła się pod naszymi stopami.Chwi-la przerwy i nadszedł kolejny paroksyzm, silniejszy niż poprzedni. Przy trzecimpadają drzewa przypomniałem sobie znaki kreślone przez Jagodę.Przyspie-szyłem.Kołysząca się latarnia rzucała fantastyczne cienie na ściany tunelu.Spo-dziewałem się ujrzeć zbawczą łatę światła dnia i powiew świeżego powietrza.Zamiast tego uderzył nas w twarze duszący obłok pyłu.Potknąłem się na rumo-wisku, zaścielającym podłoże i padłem na kolana.Odruchowo poderwałem lampędo góry, chroniąc ją przed rozbiciem.Wstrząsy ustały.Z zapartym tchem oczeki-wałem następnego ataku rozgniewanej ziemi, który zwali nam strop na głowy, leczna szczęście nie nadszedł.Za to żółte światło lampy wydobyło z mroku strasznyobraz.Tam, gdzie niedawno istniało wejście do tunelu, piętrzył się stos kamieniwymieszanych z ziemią.Następny fragment zbocza osunął się, grzebiąc nas żyw-cem.Trwałem w niewygodnej pozycji, gapiąc się tępo przed siebie, póki PożeraczChmur nie wyjął mi z odrętwiałych palców uchwytu latarni.Potrząsnął moim ra-mieniem. Kamyk?.Nic ci nie jest? Wstałem, odruchowo otrzepując spodnie. Nic.Wszystko w porządku.Zwietnie. Wszystko było w porządku, prócz tego,że zostaliśmy zasypani w podziemnym tunelu, pod nie wiadomo jak grubą war-stwą głazów.Absolutnie nikt nie wiedział, gdzie jesteśmy.Nie mieliśmy wody aninic do jedzenia, a od gęstej czerni oddzielał nas tylko krąg światła latarni, którazgaśnie, gdy skończy się zapas oleju w zbiorniku.Podniosłem kamień i rzuciłemnim w zaporę w bezsilnej złości. Uważasz, że to moja wina przekazał posępnie Pożeracz Chmur. Nie.Może trochę.Nie zwracaj uwagi, jestem nieco zdenerwowany.Tak naprawdę byłem bardzo zdenerwowany.Próbowaliśmy z PożeraczemChmur odwalać kamienie.Prędko doszliśmy do wniosku, że ta praca mogłabyzająć nawet tydzień, a tyle czasu przecież nie mieliśmy.Zaprzestaliśmy tych jało-wych wysiłków, gdy spod rumowiska ukazała się potężna kłoda, która skuteczniezaklinowała wylot.Nawet Pożeracz Chmur nie dał rady jej ruszyć.Zadziwiające było, że trzęsienie ziemi nie naruszyło samego korytarza.Uno-siłem światło jak najwyżej, oglądając sklepienie.Nie było na nim widać żadnych151pęknięć, nawet zarysowań.Solidna robota.Przykręciłem lampę, by starczyła nadłużej.Odpoczywaliśmy.Powtarzałem sobie: Tylko spokojnie.Tylko nie wpa-dać w panikę. , a chwiałem się właśnie na cienkiej krawędzi, za którą czyhałobagno obłędu.Pożeracz Chmur, oparty o ścianę, wodził po niej palcami w roztar-gnieniu.Ocknął się nagle. To jest gęste przekazał ze zdumieniem.Nie rozumiałem.Zciana? Dlaczego gęste ? Pożeracz Chmur przywarł doskały całym ciałem, jakby chciał się z nią stopić w jedno.Trwał tak przez moment,po czym odstąpił o krok, oglądając ścianę, jakby była czymś godnym podziwu. Miałeś rację.Jeśli nie maczał w tym palców ktoś z twego bractwa, to ja je-stem tchórzofretką.Ten kamień jest tak ściśnięty, że jego cząstki aż jęczą.Cośniesamowitego.Zagęszczona struktura skały.Znałem tylko jeden rodzaj ludzi zdolny do cze-goś takiego Stworzycieli.Któryś z nich (a może było ich wielu) przeszedł tędytysiąc lat temu, rozpychając swym talentem kamień na boki, jakby to była woda
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|