[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Opuścił głowę.- Och, na tysiące bogów.czemu tu przyszłaś, Moon? Czemu? - zapytał gorąco,niespokojnie.- By cię odnalezć.Bo mnie potrzebujesz.Bo ja potrzebuję ciebie.bo cię kocham.Och,kocham cię.- Otoczyła go ramionami, złożyła głowę na jego piersi.- Nie dotykaj mnie! - Odepchnął ją brutalnie.- Nie dotykaj mnie.Moon zachwiała się, pokręciła głową.- Sparks, ja.- Potarła twarz, przypomniała sobie mętnie ból policzka skaleczonego przezniego.- Bo jestem sybillą? To nie ma znaczenia! Sparks, byłam poza planetą; dowiedziałam sięprawdy o sybillach.Nie zarażę cię.Nie musisz się bać mnie dotykać.Możemy być z sobą, tak jakzawsze byliśmy.Patrzył na nią.- Jak zawsze byliśmy? - powtórzył bezbarwnym, wątpiącym tonem.- Jak dwóch prostychLetniaków śmierdzących rybami i suszącymi się na słońcu sieciami? - Kiwnęła słabo głową,poczuła, że kark odmawia kłamliwego ruchu.- Nie muszę się też bać, że mnie zarazisz.- Szczerezaprzeczenie.- A może mam zarazić ciebie? - Walnął się w pierś otwartą dłonią, zmuszając ją doujrzenia go takim, jakim był; w koszuli z satynowych strzępów barwy i kształtu płomieni,ukazującej jęzory ciała pomiędzy jęzorami materiału; ze zwisającymi z szyi i nadgarstków nibyokowy złotymi łańcuchami nabijanymi grubo klejnotami; w obcisłych spodniach niezostawiających nic wyobrazni.- Jesteś.jeszcze piękniejszy niż we wspomnieniach.- Powiedziała prawdę, przestraszyłasię odczutej nagle fali pożądania.Podniósł ręce, zasłaniając oczy.- Czy nie wiesz? Do cholery, czemu tego nie rozumiesz? To nie mnie widziałaś na plażyzabijającego mery? Jestem Starbuckiem - czy nie wiesz, co to znaczy, czym mnie czyni?- Wiem - szepnęła łamiącym się głosem.Mordercą.kłamcą.obcym.- Wiem, co toznaczy, Sparksie, lecz nic to mnie nie obchodzi.- Zmusiła się do powiedzenia tego, bo za tę chwilęzapłaciła zbyt wysoką cenę, by otrzymać w zamian popioły i zgliszcza.- Czy tego nie widzisz? Nicmnie nie obchodzi, co widziałeś, zrobiłeś, kim byłeś - odkąd cię odnalazłam, jest to dla mnieniczym.- Nie ma czasu, śmierci ani przeszłości; póki nie pozwolę, by wkroczyły między nas.- Nic nie obchodzi? Nie dbasz nawet o to, że od pięciu lat jestem kochankiem innej? Ani oto, ile zarżnąłem świętych merów Pani, bym mógł zachować dla niej wieczną młodość? Nic cię nieobejdzie, jeśli dowiesz się, dokąd wyszedłem dziś z łupem z ostatnich Aowów i co dzięki niemu zakilka godzin stanie się z twoim i moim śmierdzącym rybami ludem? - Złapał ją za nadgarstek,wykręcając ramię.- Nadal nie jest dla ciebie ważne, że jestem Starbuckiem?Wzdrygnęła się z wstrętu i gniewu, niezdolna odpowiedzieć mu czy nawet walczyć, gdyzaczął ją wlec korytarzem.Doszedł do drzwi, uderzył dłonią w zamek i otworzył je kopnięciem, wciągnął Moon dopokoju.Jaskrawe światła uraziły jej oczy, gdy Sparks zatrzasnął drzwi i zablokował zamekodciskami palców.Zobaczyła wpatrujące się w nią z każdej ściany własne oblicze.Popatrzyła wsufit i spostrzegła siebie patrzącą w dół; szybko opuściła wzrok i zatoczyła się w oczekująceramiona Starbucka.Uśmiechał się do niej, lecz uśmiechem, jakiego nigdy u niego nie widziała,mrożącym krew w żyłach.- Sparks.co to za miejsce?- A jak myślisz, kuzyneczko? - Obracał ją w rękach, aż ujrzała zajmujące środek pokojuszerokie łóżko.Wzmocnił uchwyt, gdy zaczęła się wywijać, złapał ją za pierś.- Dla ciebie minęłomnóstwo czasu, prawda, słodziutka? Poznałem to po twych oczach, gdy patrzyłaś tam na mnie.Poto więc przebyłaś taką długą drogę, by zostać kochanką Starbucka? Cóż, jeśli sobie życzysz,cukiereczku.- Szarpnął koszulę, zobaczyła na jego żebrach przypominające robaki białe szramy.-Mogę cię obsłużyć.- Och, nie, Pani.- Złapała go za bok, zasłaniając blizny.- Nie? W takim razie zrobimy to szybko i prosto, tak jak przywykły letniackie dziewczyny.- Zaciągnął ją do łóżka i rzucił na nie, przyciskając swym ciałem.Zaciskała kurczowo usta, broniącsię przed brutalnymi pocałunkami, zdusiła krzyk, gdy tak mocno ścisnął jej pierś, że aż zabolało.-To nie potrwa długo.- Zaczął się szarpać ze spodniami, nie spuszczając ani na chwilę oczu z jejtwarzy.- Sparksie, nie rób tego! - Wyrwała rękę i uderzyła go w twarz z rozpaczliwą łagodnością.-Ani ty tego nie chcesz, ani ja.- To dlaczego, do cholery, nie walczysz? - Potrząsnął nią wściekle.- Zakaz mnie, sybillo!Udowodnij, że jesteś kimś, kim nigdy nie będę.Kopnij mnie, ugryz, skalecz - spraw, bym oszalał.- Nie chcę cię skrzywdzić.- Patrząc na własną twarz na suficie, na jego ogniste włosy iciało na swoim, widziała jedynie mięknącą, tracącą rozum twarz Taryda Roh, podobniezachowującego się Sparksa.to zbyt łatwe, zbyt łatwe! Odetchnęła z trudem.- Mogę! Uwierz mi,mogę to zrobić! Mogę cię wpędzić w szaleństwo.Ale nie chcę cię skrzywdzić.- Zamknęła oczy,odwróciła twarz, czuła, jak napór jego oddychającego ciała wypiera powietrze z jej płuc.- Dośćprzeze mnie doznałeś krzywd od niej.Oczy miał jak mur.- Sybillo, nie marnuj na mnie litości, bo nic nią nie uzyskasz.- Złapał ją za brodę, odwróciłtwarzą do siebie.- Jesteś ze Starbuckiem - chciałaś go, a na całym świecie nie ma nic podlejszego.- Ale tym razem jego oczy uległy pod jej oczyma, zrozumiała nagle, że jeśli nawet chciał to jejzrobić, odmawiało mu ciało.- Chciałam Sparksa! I znalazłam.Nie masz na sobie korony z cierni, czarnego kaptura anikrwi na rękach.Nie jesteś Starbuckiem.Nie musisz więcej nosić jego stroju.- Nie jestem Sparksem! A ty nie jesteś Moon.- Pokręcił głową, poczuła drżenie, któreprzeszło ich ciała.- Jesteśmy duchami, echami, zagubionymi duszami popadłymi w czyściec,przeklętymi w piekle.- Puścił jej twarz.- Sparks.kocham cię.Kocham.Zawsze kochałam.- Mruczała bez tchu, jakby szeptałazaklęcia mające uspokoić morze.- Wiem, co robiłeś, mimo to jestem tutaj.Bo cię znam.Wiem, żemusiało tak się stać.Nie wróciłabym, gdybym nie wierzyła, iż możemy przezwyciężyć czas i złomiędzy nami.Jeśli w to wątpisz, odeślij mnie.Wpierw jednak spójrz na siebie, spójrz w lustro!Jesteś tu tylko ty, obok mnie nie ma nikogo innego.To jawa, a nie koszmar.Powoli zsunął się z niej, popatrzył w twarz.- Co.co ci się stało w policzek? Czy to ja ci zrobiłem?Uniosła dłoń do żółtej szramy po ranie, kiwnęła głową.Wstał z łóżka z twarzą bladą i bez wyrazu, podszedł do oczekującego cierpliwie na ścianieodbicia.Ich dłonie spotkały się na powierzchni szkła, przycisnął czoło do swego obrazu.Moonzauważyła, jak jego ciało napina się niby ściskana sprężyna.- Sparks.Zwarł dłonie w pięści i uderzył w zwierciadło, powalił swe odbicie z hukiem pękającegolodu.Cofnął się, odwrócił.ujrzała, jak z dłoni niby kręta błyskawica spływa mu krew.Wstała i podeszła do Sparksa, złapała jego dłoń, zasklepiając ranę.- Nie, przestań! Zostaw, niech krwawi! - krzyknął żywo, niemal radośnie.Spojrzała naniego zbolała, lecz pokręcił głową.- Nie widzisz? Jestem żywy! %7łyję, Moon.- Zaniósł się czymśprzypominającym śmiech, choć nim nie będącym.Ujrzała, jak jego oczy, zalewane wypływającymispod mrugających powiek łzami, nabierają barwy szmaragdu
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|