Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Bała się jednak zaczepić swego pana, skierowała przeto cały potok swojej wymowy przeciwko młodszemu łotrowi.- Panicz znowu coś nowego! Niedługo będziemy mordować ludzi na naszym progu! Ja w tym domu dłużej nie wytrzymam.Patrzajcie na tego biednego chłopca, ledwo dyszy! Spokojnie, spokojnie! Tak nie można! Proszę wejść, zaradzimy temu! No, no, już dobrze, proszę się uspokoić.Tu chlusnęła mi nagle lodowatej wody za kołnierz i wepchnęła mnie do kuchni.Pan Heathcliffi postępował za nami.Atak śmiechu przeszedł mu szybko, ustępując miejsca zwykłej posępności.Byłem obolały i słaby, w głowie mi się kręciło.Chcąc nie chcąc musiałem zostać na noc pod jego dachem.On zaś kazał Zilli dać mi kieliszek wódki, po której od razu poczułem się lepiej i zniknął w głębi domu.Poczciwa kobieta, bardzo nade mną ubolewając, zaprowadziła mnie wreszcie na gorę.ROZDZIAŁ TRZECIGdyśmy wchodzili po schodach, kazała mi przysłonić światło i nie robić hałasu, bo jednym z dziwactw jej pana jest to, że nie pozwala nikomu spać w pokoju, który mi przeznaczyła na nocleg.Zapytałem o powód.Odpowiedziała, że nie wie.Służy w tym domu dopiero od paru lat, a tu dzieje się tyle dziwnych rzeczy, że lepiej się nad nimi nie zastanawiać.Z tym pokojem też jest coś takiego.Zbyt już byłem oszołomiony, aby się dziwić czemukolwiek.Zamknąłem przeto drzwi i rozejrzałem się szukając łóżka.Całe umeblowanie pokoju składało się z krzesła, szafy i ogromnej dębowej skrzyni z prostokątnymi otworami u góry, podobnymi do okien karety.Zajrzawszy do środka przekonałem się, że ta dziwna budowla stanowi oryginalne staroświeckie łoże, a zarazem oddzielny, wygodnie pomyślany pokoik na wypadek braku osobnych pomieszczeń dla członków rodziny.Parapet okna służył za stolik.Rozsunąłem drewniane ścianki i wszedłem z zapaloną świecą.Przy jej blasku za zasuniętym przepierzeniem poczułem się bezpieczny od Heathcliffa i całej jego czeredy.Umieściłem świecę na oknie, gdzie leżało kilka zatęchłych książek.Parapet pokrywały liczne napisy, wyskrobane na malowanym drzewie mniejszymi i większymi literami.Powtarzało się jedno i to samo imię z trzema różnymi nazwiskami: Katarzyna Earnshaw, Katarzyna Heathcliff, Katarzyna Linton.Wsparłszy na oknie zmęczoną głowę powtarzałem bezmyślnie: - Katarzyna Earnshaw - Heathcliff - Linton – dopóki mi się oczy nie zamknęły.Drzemałem tak może z pięć minut, gdy ciemność zamigotała upiornie ognistymi literami - powietrze zaroiło się od Katarzyn.Ocknąłem się pod wpływem wciąż powracającego imienia i wtedy zauważyłem, że przechylony płomień świecy liże jedną ze starych ksiąg, napełniając alkowę odorem spalonej cielęcej skóry.Urwałem knot, usiadłem i rozłożyłem na kolanach uszkodzoną książkę.Było mi wciąż jeszcze mdło i słabo, a przy tym bardzo zimno.Wstrętna woń pleśni biła od drobno zadrukowanych kart Pisma świętego, z napisem na karcie tytułowej: „Książka Katarzyny Earnshaw” i z datą sprzed ćwierć wieku.Zamknąłem książkę i przejrzałem po kolei wszystkie pozostałe.Biblioteczka owej Katarzyny była wyborowa, a stan jej zużycia świadczył, że się nią często posługiwano, choć nie zawsze tylko do lektury.Marginesy prawie wszędzie zabazgrane były atramentem lub ołówkiem.Niewyrobione dziecinne pismo przechodziło tu i ówdzie z oderwanych zdań w prawidłowy dziennik.U góry czystej stronicy (pewnie wydała się właścicielce prawdziwym skarbem) odkryłem, ku wielkiej mojej uciesze, świetną karykaturę mego przyjaciela Józefa, prymitywną wprawdzie w środkach, lecz mocną w wyrazie.To sprawiło, że zabrałem się z ciekawością do odczytywania wyblakłego pisma nie znanej mi, ale interesującej Katarzyny.„Obrzydliwa niedziela - zaczynał się ustęp poniżej rysunku.- Chciałabym, żeby ojciec ożył.Z Hindleyem trudno wytrzymać.Zachowanie jego wobec Heathcliffa - okropne.H.i ja mamy zamiar zbuntować się.Dziś wieczorem wstąpiliśmy na ścieżkę wojenną.Cały dzień lało jak z cebra.Nie mogliśmy iść do kościoła, ale Józef uparł się urządzić nabożeństwo na strychu.I podczas gdy Hindley z żoną wygrzewali się na dole przy ciepłym kominku, zajmując się różnymi sprawami, ale na pewno nie czytając Biblii (dałabym za to głowę), Heathcliff, ja i biedny parobek musieliśmy iść na strych z książkami do nabożeństwa.Józef posadził nas rzędem na worku zboża.Dygotaliśmy z zimna.Mieliśmy nadzieję, że Józef też zmarznie i ze względu na samego siebie powie nam tylko krótkie kazanie.Ale gdzie tam! Nabożeństwo trwało całe trzy godziny, a jednak mój brat miał czelność wykrzyknąć, gdyśmy nareszcie zeszli: - Co, już? - Dawniej w niedzielne wieczory wolno nam się było bawić, byle nie hałasować za bardzo.Teraz wystarczy zachichotać, żeby iść do kąta.- Zapominacie, że macie pana - powiada ten tyran.– Kto mnie rozdrażni, temu łeb rozwalę.Ma być zupełna cisza i spokój.A, to ty, chłopaku? Franciszko, kochanie, pociągnij go za włosy.Słyszałem właśnie, jak prztyknął palcami! – Franciszka pociągnęła go mocno za włosy, a potem usiadła mężowi na kolanach.Całowali się jak dwa dzieciaki i paplali, paplali bez przerwy.My wstydzilibyśmy się takiej głupiej gadaniny.Usadowiliśmy się jak najwygodniej w niszy pod kredensem.Sczepiłam nasze fartuszki i zawiesiłam je jako zasłonę, gdy ze stajni nadszedł Józef.Zdarł moją kotarę i wytarmosił mnie za uszy.- Pan ledwo co pochowany - zaskrzeczał.- Święto, jeszcze słowa Ewangelii nie przebrzmiały, a wy już łobuzujecie? A wstyd! Siadać, niegodziwe dzieci! Mam tu dosyć zacnych książek, żebyście tylko czytali.Siadajcie i rozmyślajcie o duszy.Posadził nas w ten sposób, żeby na karty książek, które nam wepchnął w ręce, padał słaby odblask dalekiego ognia.To było nie do zniesienia.Chwyciłam brudną książkę i cisnęłam na psie legowisko wołając, że nie cierpię zacnych książek.Heathcliff kopnął swój tom w tym samym kierunku.Dopiero rozpoczęła się awantura.- Panie Hindleyl - wrzeszczał nasz kapelan.- Niech no pan tu idzie! Panienka oderwała grzbiet z >>Przyłbicy zbawieniaSzerokiego gościńca do Piekieł [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript