Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Wywołałam tak potężny wybuch entuzjazmu, że wszelkie wątpliwości znikły.Zamknęli go w Sylwestra.Siedziałam w pokoju i liczyłam okna, Irka nie było, Bohdan też siedział i gapił się w dal.Ktoś zapukał, zajrzał młody facet, dość tłusty, w kapeluszu i z łagodnym wyrazem twarzy.Wymienił nazwisko Bohdana.Zajęta oknami, popatrzyłam z roztargnieniem, kiwnęłam głową w kierunku Bohdana i powiedziałam:— A o!Wróciłam do liczenia.Bohdan się podniósł i obaj wyszli na korytarz.Po dłuższej chwili Bohdan wrócił do pokoju wyraźnie zdenerwowany, zaczął wkładać palto, przekładał rysunki na stole i mówił coś szeptem.Przyjrzałam mu się bezmyślnie i nagle uświadomiłam sobie, że on mówi do mnie.— Co pan mówi? — spytałam głośno.— Nie sły szę.— Cicho! Niech pani zanotuje numer telefonu! Trzydzieści trzy, dwadzieścia siedem…Ostatnich dwóch cyfr nie dosłyszałam.Chciałam go o nie zapytać, ale wszedł ten w kapeluszu i Bohdan nagle zamilkł.Pozbierał swoje manatki i razem opuścili pokój, nic już nie mówiąc.Byłam tak zaabsorbowana oknami, że w ogóle nie zwróciłam uwagi na całe wydarzenie.Trzeciego stycznia okazało się, że Bohdan został aresztowany za przeraźliwy kant, związany z biletami na bal sylwestrowy Politechniki.Wedle naszych obliczeń zarobił na tym kancie około dwudziestu tysięcy złotych, prasa o aferze pisała obszernie, a ja byłam niepocieszona.Przymknęli go w moich oczach i przez cholerne okna nawet się temu porządnie nie przyjrzałam!Potem dopiero przyszła do nas Maryśka, a pawilonem zajął się niejaki Henryk, osobnik wyjątkowo pracowity.Został nam budynek główny, hotel dzienny i cały NBP, niby już mniej, ale rozliczenia materiałowe zaczęły jakoś dziwnie kuleć.Z kwartału na kwartał rosły nadwyżki i braki, nie można ich było zrozumieć, a szef na ten temat nie życzył sobie rozmawiać, nie wiadomo dlaczego, bo komplikacje z materiałami uderzały w niego osobiście.Polecał Irkowi pisać wyjaśnienia wedle własnego uznania i podpisywał wszystko, nie czytając.— To się źle skończy — powiedział Irek proroczo.— Popatrz, co się dzieje, cement na minusie, wapno na minusie, piasek na minusie, żwir to chyba zeżarli, bo nie wiem, co się z nim mogło stać.Cegły mamy na plusie osiemset tysięcy sztuk, ale cegłą można tłumaczyć cement, wapno i piasek, nie żwir! Ja nie wiem, co z tego wyniknie.Z uwagą studiował zestawienia i po chwili dodał:— Co, u diabła, jest z tą papą i lepikami? Wszystko nadwyżki, kilometry kwadratowe papy, tony lepiku, albo w ogóle nie robią izolacji, albo kradną na innych budowach i przywożą na naszą!— Tym się nie przejmuj, papa i lepik to ja — wyjaśniłam.— Policzyłam dwie warstwy na lepiku, a jest niecała jedna na sucho.— Dobra, ale co ja napiszę w wyjaśnieniu? Że nacięłaś inwestora?— Na razie wykręć kota ogonem, a potem się to wyrówna.Nie rozliczę materiałów izolacyjnych w następnym kwartale.— Z tym wapnem coś trzeba zrobić…— No to od tego mamy przecież ściany w piwnicy! Takie rozmowy prowadziliśmy ustawicznie.Irek się denerwował i z tego zdenerwowania zapewne dostarczał mi rozrywek dodatkowych.Któregoś dnia zaraz po przyjściu do pracy dopadł okna, otworzył je szeroko i zaczął wdychać pełną piersią dym z ogniska, rozpalonego pod kotłem ze smołą.Było zimno, dym śmierdział, smoła też, zgłosiłam protest.— Skończ z tym wietrzeniem! Co cię napadło?— Powietrza mi brakuje.Chory jestem i duszność mnie męczy.Zrozumiałam od razu.— A co to za okazja była wczoraj?— Mojego kochanego kolegę, Wojtusia, narzeczona opuściła.Moi starzy wyjechali na trzy dni i Wojtuś u mnie płakał.Musieliśmy go trochę pocieszyć.— I do której tak?— O czwartej nam się napój skończył.Zagrycha już wcześniej, pod koniec piliśmy pod sałatkę z chryzantem?— Zwariowałeś? Z jakich chryzantem?— A może to nie były chryzantemy.Jakiś taki postrzępiony kwiatek matka miała w doniczce, posiekaliśmy drobno, doprawiliśmy śmietaną i wtroiliśmy pod ostatnie pół litra.— Podziękuj Bogu, że nie był trujący…— Mnie trucizna nie szkodzi.Rąbnąłem sobie raz pięćdziesiąt gramów politury do mebli i też się nic nie stało.— Po jakiego diabła piłeś politurę do mebli?!— No przecież nie specjalnie! Kumpel się pomylił, miał w kredensie butelkę porterówki i butelkę tej politury i pomieszały mu się.— Nie powąchałeś przedtem…?— Katar miałem, co miałem wąchać.Trzy dni mi się odbijało pokostem…Liczne inne kwiatki już prawie pomijam, żeby skończyć wreszcie z tą budową.Jasną jest rzeczą, że w reportażu wyeksponowałam głównie wydarzenia natury rozrywkowej i nie tak zupełnie budowlanej, a było tego dużo.Założyłam się z personelem, że zjem dwadzieścia pączków naraz, złe chyba we mnie wstąpiło, wrąbałam jedenaście i przegrałam kolację na trzy osoby, z tym że osób zrobiło się potem siedem.Myszy zeżarły zarządzenia do bezetów, ową świętość, na podstawie której płaciliśmy wyższe stawki, i wszyscy wpadli w panikę.Bez zarządzeń pierwsza lepsza kontrola mogła załatwić nam celę więzienną.Bożenka urzędowała na stole, odmawiając zejścia, ponieważ panicznie bała się myszy, i krzyk, jaki wydała z siebie znalazłszy jedną w szufladzie, przerósł wszystko.Zdzisio zaczął przynosić kiełbasę i żółty serek dla zwierzątek, żeby dały spokój papierom.Osobiście wywinęłam Edmundowi numer z „Dziennikiem Budowy”…„Dziennik Budowy” należało wypełniać codziennie, podobnie jak „Dziennik Okrętowy”.Szłam na urlop i Edmund w rozpaczy powiedział:— Na miłość boską, w „Dzienniku Budowy” trzymiesięczne zaległości! Wypełnij to przynajmniej!No dobrze, sumienie mnie ruszyło, usiadłam do roboty.Było to zajęcie przeraźliwie nudne.W odpowiednich rubrykach pisało się, co kto robił, przeważnie w kółko to samo, zmieniała się najwyżej kondygnacja, często brało się to w klamrę, za którą widniał komunikat: „Wykonanie czynności jak w dniu poprzednim”.Ciecie prezentowali jednostajność przygnębiającą: „Pilnowanie majątku budowy”.Pełnych trzech miesięcy nie wytrzymałam.Brałam w klamrę i pisałam: „Dookoła Wojtek i w koło Macieju to samo”.Albo: „Ogólny płacz i zgrzytanie zębów”.Albo: „Ogólny ochlaj”.Przy cieciach wymyśliłam „dłubanie palcem w nosie” i „pełne nieróbstwo”.Oraz poczyniłam liczne inne podobne uwagi.Poszłam na urlop, a Edmund podpisał to wszystko, w ogóle nie czytając.Z przedsiębiorstwa przybył facet na kontrolę i zaczął przeglądać „Dziennik Budowy”.Edmund był bardzo zadowolony, że go zdążyłam wypełnić.— No jak to tak? — powiedział nagle facet z oburzeniem.— Dookoła Wojtek i w koło Macieju?— A co pan chciał? — odparł Edmund, nie podejrzewając nic złego.— Robili to samo…— Ale tak dookoła Wojtek i w koło Macieju?!— Pan nie rozumie, że było bez zmian…?!— Ale w koło Macieju…?!Czas jakiś rzucali w siebie tym Wojtkiem i Maciejem, aż Edmunda nagle tknęło.— Zaraz, zaraz, chwileczkę — powiedział i zaczął facetowi wyrywać księgę z rąk.Facet trafił widocznie na „ogólny ochlaj”, bo zainteresował się gwałtownie i nie puszczał.Edmund zaniepokoił się mocniej i wyrywał energiczniej.Silniejszy był, wziął górę, zawładnął „Dziennikiem”.— Czy czasem nie pani Irena to wypełniała? — spytał słodko i jadowicie przedstawiciel centrali [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript