[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zarazem zniszczenia wojenne po sześciu latach przemarszów wojsk po zie-miach białoruskich okazały się przeolbrzymie, proporcjonalnie nieporównywalne z rdzennąPolską czy z innymi krainami.Dodatkowo pogłębione bieżeństwem , czyli ucieczką przedfrontem niemieckim ludności prawosławnej w głąb Rosji, zostawiającej swój rolniczy doro-bek na pastwę losu.Dotknęło to tragicznie zachodnie obszary Białorusi, mniej więcej do liniizatrzymania ofensywy wroga przez Rosjan na Wołyniu, Nowogródczyznie i pojezierzu wileń-skim.Powrót bieżeńców po dwudziestym roku był powracaniem na ruiny siedzib i zaro-śnięte młodolasem pola.Młode państwo polskie, samo ledwie trzymające się na nogach, nie-wiele mogło pomóc nieszczęśnikom, zwłaszcza że prawosławni reprezentowali niechętne mupostawy, będąc w ogóle niemile zaskoczeni powstaniem onejże Polski, kojarzonej z miejsco-wym klechą i zadufanym w sobie zaściankiem szlacheckim.Zapanowała niewyobrażalna nę-dza: żywiono się nie lepiej od bydła, mieszkano w ziemiankach.Bez widoków na zarobki:zdewastowany przemysł miasteczkowy, który zakiełkował przedtem dzięki rosyjskim rynkomzbytu, stał unieruchomiony wobec stołpeckiej granicy z bolszewią.Moja matka wspomina, żepięć jej sióstr oddano na służbę jedynie za wyżywienie do polskich gospodarstw w okoluBiałegostoku, co też nie było takie proste, ale zadziałały wcześniejsze znajomości, powiąza-nia familijne.Karmiono te tyrające dzieciaki byle czym, więc kończyło się to zazwyczajciężkim chorowaniem z osłabienia (na odchodne dawano dziewczynkom zbywające łachy,grzbiet okryć).W zimie wychodzono z chaty wzuwając na nogi jedną na całą rodzinę paręrozdeptanych kamaszy.Albo i boso, w trzaskający mróz.Zamiast pamiętanego kapuśniakugotowano lebiodę, pokrzywy, żołędzie; w miejsce kaszy tarto korę z jakichś drzew na mąkę.Czy należy się dziwić, że ludziska wyczekiwali cudu albo końca świata? Słuchy o cerkwi,która ponoć wychynęła z ziemi i o przyjściu świętego Eliasza, proroka Ilji, rozchodziły sięlotem błyskawicy.Moja matka właśnie, wywodząca się z bliskich do Grzybowszczyzny oko-li, widziała owe nieprzeliczone tłumy odartych pątników, ciągnące dniem i nocą u Hrybo-uszczynu.Szli oni z daleka, z bardzo daleka, sądząc po niesłyszanych tutaj gwarach, śpie-wach.Niesiono ofiary, zgrzebne płótno i pieniądze, zwłaszcza drobne, pudowymi mieszkami;79Eliasz Klimowicz, analfabeta w arytmetyce, nie potrafił ich sam policzyć, woził monety wkońskich korbach do %7łydów w Krynkach, wielce biegłych w rachowaniu.Naukowiec Pawluczuk grubo na wyrost nazwał ten ruch sektą.%7łeby zaistniała ona, musinajpierw zaistnieć przynajmniej zarys jakowejś odmiennej doktryny.Tymczasem lud parł do swojego świętego , zwyczajnie do takiego samego chłopa, jak i wszyscy biedacy.Znalazłszysię w ślepym zaułku życia, czuł zbliżanie się tradycyjnie przepowiadanego od wieków końcaświata.Nie poszedł do Ilji u Hrybouszczynu , otóż to, nikt ze społeczności tzw.miastowych,którym też się cienko przędło, aliści nie aż tak beznadziejnie.Dzisiaj podobny amok powszechny wydaje się być nie do pomyślenia.Chociaż % kto wie?Cerkiewkę Klimowicza otula busz, a rozpadającą się w dzisiejszym bezludziu Hrybouszczynępochłania puszcza.Samo to zjawisko rzeczywiście porusza wyobraznię ludzi pióra i sztuki, nauki.Mimo żepochodzę z tych samych okolic i jako początkujący kawaler bywałem na festach odpustach na Ilju w Grzybowszczyznie, ale jakoś nie słyszałem o tamtych wydarzeniach sprzed lat.Poraz pierwszy dowiedziałem się o nich z publikacji w białostocko-białoruskim tygodniku Niva i bardzo mnie one zafrapowały.Surowo partyjny wonczas dziennikarz Wąska Barsz-czeuski tak wyrabiał sobie wierszówkę.Potem w jego ślady poszedł Wałodzka Pauluczuk.Iten, jako były pomocnik psałomszczyka z Ryboł, więc lepiej wyznający się na rzeczy, tudzieżstudent wyższej szkoły nauk społecznych przy KC PZPR, nie zaprzepaścił tematu za bylepublicystyczny urobek; osiągnął z czasem tytuł profesora religioznawstwa.Pisarz AlaksiejKarpiuk % z pobliskiego Straszewa, w międzyczasie srogi działacz w sowieckim Grodnie %także podreperował swą reputację u tamtejszych naczalników, tworząc koniunkturalną po-wieść Wierszalinski raj.Wreszcie zarobili swoje na nieszczęsnym Klimowiczu i autorzysztuk teatralnych, aktorzy, reżyserzy filmowi.Mam nadzieję, że na tym się skończy bicie pia-ny wokół zamierzchłych wydarzeń w tym, udręczonym przez los, środowisku ludzi zbytecz-nych.Zresztą, wraca na to miejsce Wielki Las i jeszcze trochę lat, a samą cerkiewkę tamtątrudno będzie odnalezć w gąszczu chaszczy i poszycia leśnego.Chce się rzec: dzięki Bogu!% Monaster w Supraślu, z trudem odzyskany przez Cerkiew % trzeba zaznaczyć, że rów-nież dzięki poparciu naszemu, Białorusinów %jest kreowany na przejaw ekumenizmu, dowódna coraz lepsze i zgodne współżycie tu katolików i prawosławnych.Ale ekumenizm na Biało-stocczyznie można traktować jako kolejny krok ku polonizacji Cerkwi i jej wyznawców.Przykładowo, wzajemne uznawanie chrztów i ślubów ułatwia zawieranie małżeństw miesza-nych, które jak pokazuje życie % w większości zasilają Kościół rzymskokatolicki wyznaw-cami prawosławia.I chociaż nie jestem przeciwnikiem ekumenizmu, to ubolewam, iż jegopropagatorzy % hierarchowie obu konfesji % pomijają, aspekt narodowy.Jak można myśleć ozgodzie i zrozumieniu na polu religijnym w oderwaniu od codziennego zachowania się ludzi,które przez wieki ukształtowała właśnie ich białoruska odrębność narodowa?% Ekumenii ja także dobrze życzę, lecz, niestety, nie widzę dla niej poważnych perspek-tyw.Laikat wie, że na przeszkodzie stoi pojmowanie przywódczej roli papiestwa, bo o jakichśinnych większych sporach doktrynalnych raczej nic się nie wie.Różnice są, ale najpewniejnie przepaściste, skoro do początków aż naszego tysiąclecia Konstantynopol i Rzym stano-wiły jedność dwuobrządkową.Poszło głównie o sprawowanie władzy zwierzchniej, o to, ktopod kim.Jak to się mówi, dwóch cesarzy na jednym tronie się nie pomieści.No i stało się,chociaż wcale nie musiało.Hierarchów z ich pomijaniem aspektu narodowościowo-białoruskiego ja świetnie rozu-miem.Jako zwierzchność strukturalna są oni silniej politykami, aniżeli duchowymi ojcami.Wich sytuacji to naturalne, nie do uniknięcia.A polityk rzadko myśli perspektywicznie, ciągleznajdując się pod ciśnieniem bieżących wydarzeń
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|