[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Lewicowi ekstremiści podkładali bomby w samochodach, dybiąc zwłaszcza na życie ajatollahów zajmujących wysokie stanowiska w rządzie.- Parszywi terroryści.Niech Bóg spuści plagę na nich i ich ojców!Kia był autentycznie przerażony, co ucieszyło McIvera.- Taka jest cena sławy, panie ministrze - oznajmił zatroskanym głosem.- Ci, którzy zajmują eksponowane stanowiska, ważni ludzie tacy jak pan, stają się oczywistym celem ataków.- Tak.tak.wiem o tym.Parszywi terroryści.Idąc do samochodu, McIver nie przestawał się uśmiechać.A więc Kia chce lecieć do Kowissu.Zadbam o to, żeby tam trafił i żeby operacja potoczyła się zgodnie z planem.Za rogiem ulicę częściowo tarasowało rumowisko; jeden samochód wciąż płonął, inne dogasały.W jezdni ziała wielka dziura; wybuch zniszczył restaurację i mieszczącą się obok, zabitą deskami siedzibę zagranicznego banku.Wszędzie leżało potłuczone szkło.Wiele osób odniosło rany, kilka zginęło albo dogorywało.Słychać było jęki i okrzyki paniki, w powietrzu unosił się smród spalonej gumy.Samochody stały w korku.Trzeba było czekać.Po trzydziestu minutach przyjechał ambulans, a żołnierze Zielonych Oddziałów i mułła zaczęli kierować ruchem.W końcu, klnąc i wymachując rękoma, przepuścili McIvera.Mijając w zgiełku klaksonów wypalony wrak samochodu, nie zauważył na pół zasypanego gruzem Talbota, któremu wybuch oderwał głowę, ani ubranego w cywilne ciuchy nieprzytomnego Rossa, który leżał oparty o ścianę w rozdartym płaszczu, krwawiąc z uszu i z nosa.NA LOTNISKU W TEHERANIE, 18.05.Johnny Hogg, Pettikin i Nogger patrzyli z osłupieniem na McIvera.- Zostajesz? Nie wyjeżdżasz z nami? - wyjąkał Pettikin.- Nie.Przecież mówię - odparł ze zniecierpliwieniem McIver.- Muszę lecieć jutro z ministrem Kią do Kowissu.Stali przy jego samochodzie na parkingu, daleko od niepożądanych uszu.Robotnicy ładowali ostatnie skrzynie do stojącej na płycie stodwudziestkipiątki.Jak zawsze pod bacznym nadzorem żołnierzy Zielonych Oddziałów.I mułły.- Nigdy przedtem nie widzieliśmy tego mułły - mruknął Nogger, starając się ukryć zdenerwowanie.- Czy wszyscy poza tym są gotowi do odlotu?- Owszem, Mac.Z wyjątkiem Jeana Luca.- Pettikin był wyraźnie wytrącony z równowagi.- Nie sądzisz, że lepiej byłoby olać ministra?- To szaleństwo, Charlie.Nie ma się czym przejmować.Możesz przygotować wszystko z Andym na lotnisku w Szardży.Przylecę jutro z Kowissu na pokładzie stodwudziestkipiątki razem z resztą chłopaków.- Ale, na litość boską, oni wszyscy mają zezwolenia.A ty nie - stwierdził Nogger.- Na Boga, Nogger, nikt z nas nie ma zezwolenia na dzisiejszy wyjazd.Jak, do diabła, możemy mieć pewność co do chłopaków z Kowissu, póki nie wystartują i nie znajdą się poza przestrzenią powietrzną Iranu? Nie ma powodu martwić się na zapas.Wszystko po kolei, najpierw musimy odegrać ten akt przedstawienia.McIver zerknął na hamującą ostro taksówkę, którą przyjechał Jean Luc.Francuz dał kierowcy drugą połowę banknotu i podszedł do nich, dźwigając walizkę.- Alors, mes amis - oznajmił z szerokim uśmiechem.- Ça marche?McIver westchnął.- Robisz bardzo sprytnie, dając do zrozumienia wszystkim naokoło, że wybierasz się na wakacje.- O co ci chodzi?- Nieważne.McIver lubił Jeana Luca za jego profesjonalizm, zdolności kulinarne i prostoduszność.- Jasne, polecę jedną z dwieściedwunastek z Kowissu - odparł Francuz, gdy Gavallan zaznajomił go z planem operacji - ale musicie mnie zabrać w środę do Teheranu i dać kilka godzin wolnego.- Po co?- Mon Dieu, wy Anglicy.powiedzmy, że chcę się osobiście pożegnać z imamem.McIver uśmiechnął się teraz do Jeana Luca.- Jak było w mieście?- Magnifique! - odparł Francuz, odwzajemniając uśmiech.Mac dawno już nie wyglądał tak młodo, pomyślał.Kim jest dama jego serca? - Et toi, mon vieux?- Dobrze, dziękuję.Za plecami Jeana Luca McIver zobaczył Jonesa, drugiego pilota, który przeskakując po dwa stopnie naraz, zbiegł po schodkach z samolotu i ruszył w ich stronę.Na betonie nie stała już ani jedna skrzynia.Ich irańscy pracownicy oddalali się w kierunku biura.- Wszystko jest na pokładzie? - zapytał.- Tak, kapitanie, prócz pasażerów - odparł rzeczowym tonem Jones.- Wieża zaczyna się niecierpliwić.Twierdzą, że mamy opóźnienie.Pośpieszcie się, dobrze?- Macie pozwolenie na lądowanie w Kowissie?- Tak, bez problemu.McIver wziął głęboki oddech.- W porządku, robimy wszystko zgodnie z planem, tyle że ja wezmę papiery, Johnny
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|