[ Pobierz całość w formacie PDF ] . Nigdy nie ujrzą światła dziennego oświadczyła.Przyjrzał jej się badawczo i po oczach poznał, że Dina mówi prawdę. Dzięki Bogu rzekł tylko. A teraz powiedziała Dina niech mi pan wytłumaczy historię Armanda vonHoehne, bo inaczej pójdę do policji i wszystko opowiem!Nie była to może taktowna zachęta do zwierzeń, lecz Dina czuła, że argument bę-dzie skuteczny. To poważna sprawa rzekł Pierre Desgranges. Nie żarty.Nie mówię o zabój-stwie Flory Sanford, bo to nie ma z tym nic wspólnego.Przyparłaś mnie do muru, alenim ci powiem prawdę, musisz zrozumieć, że nikt więcej nie śmie o tym wiedzieć. Z wyjątkiem April szybko zastrzegła Dina. Przed April nigdy nie mogę za-chować tajemnicy, zresztą ona zawsze wszystko wytropi. Dobrze więc zgodził się Desgranges. April możemy wtajemniczyć.A terazsłuchaj uważnie.Naprawdę nie nazywam się ani Pierre Desgranges, ani Armand vonHoehne.Jestem najzwyczajniej w świecie Peter Desmond, a urodziłem się w Cleveland,w stanie Ohio.Dina stłumiła okrzyk zdumienia i popatrzyła na niego badawczo.Beret na głowie,bródka, przybory malarskie.Nie, nie wyglądał na pana Desmonda z Cleveland.Byłow nim coś.jak by to określić?.zagranicznego.A nawet wtedy gdy nie silił się na obcyakcent, w głosie brzmiała jakaś szczególna nuta.Przy tym był malarzem, a malarze sązwykle cudzoziemcami. Ojciec mój pełnił służbę konsularną ciągnął Pierre dlatego wychowywa-łem się wszędzie na świecie po trosze: chodziłem do szkoły w Anglii, Francji, Szwajca-rii, we Włoszech, a nawet czas jakiś w Persji.Ale wiedz, że Armand von Hoehne istniałnaprawdę.Ten sam, o którym wspominają listy pani Sanford.Podobnie jak ja mieszkałw Paryżu.Armand von Hoehne umarł.Uznano wówczas za pożyteczne, bym ja przy-brał jego nazwisko i dostał się do kraju w roli uciekiniera chroniącego się przed gesta-po.Armand von Hoehne przybywając do Stanów Zjednoczonych zmieniłby z pewno-ścią nazwisko.Dlatego i ja występowałem tu pod pseudonimem: Pierre Desgranges.Ini-cjały zachowałem, żeby nie zmieniać monogramu na papierośnicy, pamiątce po mojejmatce.178 Ale dlaczego? spytała Dina. Czym pan się tutaj zajmuje?Pierre Desgranges westchnął. Z miejsca, gdzie siaduję, malując kiepskie pejzaże, widzę kilka mil wybrzeża Pa-cyfiku.Są zapewne agenci nieprzyjacielscy, którzy chcieliby nadawać sygnały z wygod-nych do tego celu punktów wybrzeża; nie udałoby się przyłapać ich na gorącym uczyn-ku, gdyby spłoszyli się widokiem osób oficjalnych.Któż jednak podejrzewa dziwakaFrancuza, starszego pana, który nawet Pierre Desgranges uśmiechnął się porozumie-wawczo do Diny nie umie dobrze mówić po angielsku!Dina powiedziała: Och! i spojrzała na niego z szacunkiem.Był w jej oczachnieomal żołnierzem.Nagle jednak wzięła w niej górę praktyczna natura.Przypomniałasobie, jak postępował w podobnych wypadkach detektyw z książek matki. Swoją drogą powiedziała surowo niech mi pan dokładnie odpowie, gdziepan się znajdował w środę po południu, kiedy to zamordowano panią Sanford.Patrzał na nią z uśmiechem. Byłem tutaj, na plaży, na oczach setek osób.Dzień był tak ciepły i ładny, że rozło-żyłem koc i przespałem się na piasku. Wstał i zaczął z powrotem rozstawiać sztalugi. Zwiatło jeszcze niezłe stwierdził można malować.Dina odetchnęła z ulgą. Cieszę się, że to nie pan ją zamordował rzekła. Ale chciałabym wreszcie wie-dzieć, kto to zrobił. Zostaw lepiej te zagadnienia policji radził otwierając pudło z farbami. Onimają w tej dziedzinie pewne doświadczenie.A ty, w twoim wieku, powinnaś myślećo innych sprawach.Dina nie odpowiedziała na tę uwagę. No, to do widzenia powiedziała. Muszę wracać do domu, najwyższy czas za-jąć się obiadem.Dziękuję panu. Służę zawsze z przyjemnością odparł przyglądając się obrazowi. I pamiętaj!Nikomu ani słowa! Z wyjątkiem April przypomniała Dina. Oczywiście zgodził się Pierre Desgranges.Dina raz jeszcze powtórzyła: Do widzenia i pobiegła plażą na przełaj do alei.Co też powie na to April? Być może myślała Dina że nie jestem z natury taktow-na, ale tym razem siostra będzie chyba ze mnie dumna!W połowie drogi do domu nagle ogarnęły ją wątpliwości.Przecież nieprzyjacielskiagent dawałby sygnały z wybrzeża w nocy, przy pomocy świateł.Pan Desgranges nato-miast czyli Peter Desmond malował w dzień!Zwolniła kroku.Dzieliły ją dwa bloki od domu, gdy przypomniała sobie coś jeszcze.Armand von Hoehne miał na przedramieniu znak rozpoznawczy: szramę po pojedyn-179ku.Pan Desgranges nigdy nie zawijał rękawów.Idąc coraz wolniej i rozmyślając z coraz większym niepokojem, uświadomiła sobiemijając ostatni blok przed rodzinnym domem, że w środę nie było ciepło ani pogod-nie i że na plaży na pewno tego dnia nie przebywało wiele osób.Pamiętała doskona-le, bo wybrali się we trójkę na wybrzeże zamierzając spędzić tam godzinę lub dwie
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|