[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Spo-kój wokół i chłodna zieleń, wszystko w pionowej kompozycji, jak nadrzeworytach Hiroshige przedstawiających wodospad Fudo.Słychaćbyło zresztą łomot kilkustopniowej kaskady na stromym klifie pia-skowca, tworzącym ścianę jaru, niknącą sto stóp nade mną we mgle,która utrzymywała się nawet teraz, pod koniec pory suchej, co dzi-wiło Szakala, a może i mnie także.Darń wokół maty została wypalona w krąg o średnicy może pięt-nastu ramion i okryta kwiatami dzikich magnolii jak sztucznym śnie-giem.Stały tu rozmaitej wielkości kosze z różnej wielkości paciorkami,kamiennymi ostrzami do toporów, cygarami, zwojami tkanin, nasio-nami wanilii, ziarnami kakao - wcale sporo jak na Szakala, robola zprowincji, któremu udało się dorobić.Pięciu mężczyzn usiadło powschodniej stronie polany.2 Inkrustowana Czaszka zasiadł pośrod-ku, na grubej, zwijanej macie, odziany w maskę orła harpii i pióro-pusz.Na prawym przedramieniu trzymał sokoła, żywego ptaka, alenie zakapturzonego jak ptaki tresowane przez średniowiecznych eu-ropejskich sokolników, lecz tylko przywiązanego za łapy do szero-kiego drewnianego napięstnika.Trudno było dostrzec choć skrawekskóry pod bransoletami z jadeitu i sznura.Nawet pierś zasłaniał munaszyjnik z błyszczącą na środku, wypolerowaną jak lustro tarczą zpirytu.Cholera, wyglądał znakomicie.Dwóch reprezentantów Stowarzyszenia Graczy w Piłkę z KlanuOrła zajęło miejsca po prawej.Jednym był Hun Xoc, ten z gładką, po-godną twarzą.Był głównym blokującym w drużynie Szakala, a możetylnym obrońcą.A obok usiadł starszy krewny, który przypominałmniejszą, bardziej niechlujną wersję Bena Grimma z FantastycznejCzwórki".Poczułem falę sympatii, jaka zalała Szakala na widok tegoczłowieka, choć przecież przez niego parę razy omal nie umarł pogrze, a może właśnie dlatego? Imię wypłynęło natychmiast: 3 Prze-wrót - przyboczny i doradca Orlego Klubu Piłkarskiego.Oznaczałoto, że praktycznie rzecz biorąc, jest trenerem.Był też drugim wujemSzakala i adoptowanym krewnym 21c.Przezywano go 3 Jaja, ponie-waż po prostu był największym macho w towarzystwie.Zanim zo-stał mentorem Szakala i jego przybranym ojcem, przeszedł do le-gendy jako obrońca, który nigdy nie przegrał.W swoim ostatnimmeczu - osiemnaście wojennych sezonów temu - odniósł poważnerany, a przecież i wcześniej miał urazy.Teraz jego lewe ramię zmieni-ło się w nieruchomy, skurczony szponiasty kikut, pozostały mu tylkodwa zęby i jedno oko błyszczące spod kalafiorowatych blizn na szero-kiej twarzy.Ale nadal 3 Jaja wyglądał na kogoś, kto może, jeżeli po-dejdzie się zbyt blisko, złamać kark zdrową ręką lub zmiażdżyć głowęprzeciwnika w potężnych, choć niemal bezzębnych szczękach.Dwóch miejscowych usiadło po żeńskiej stronie 21c, czyli po lewej.Jednym był wyglądający na rolnika mężczyzna w niebieskim, wal-cowatym kapeluszu, nosiciel brzemienia" lub przeznaczony", czylizarządca małej osady.Pochodził z owalnych chat, czyli był kimś, ktoprzynależał do niższej klasy, mieszkającej w okrągłych szałasach, niew kwadratowych domach, jak szlachetnie urodzone elity.To nie byłajego liga, nie jego poziom w społecznej hierarchii, ale starał się wy-glądać godnie.Szakal go znał oczywiście, ale jego widok wywołał umnie, to znaczy u mnie-Jeda, falę nostalgii, bo zarządca ogromnieprzypominał Diega Xolę, jednego z cofradios w Tozal, mojej rodzin-nej wiosce.Niewiele się tu zmieniło.Lub zmieni, pomyślałem.Oboknosiciela brzemienia, bezpośrednio na ziemi, ponieważ nie miał maty,usiadł mój ojciec, to znaczy - rodzony ojciec Szakala, wyglądającysurowo, ale zaskakująco młodo milpero z popsutymi zębami i po-marszczonym czołem z wyraznym śladem opaski służącej do pod-trzymywania nosidła-plecaka.Jego szerokie nakrycie głowy przypo-minało letni kapelusz w stylu lat sześćdziesiątych.Nazywał się WakCho, czyli 6 Szczur - imię odpowiednie dla typowego włościanina zokrągłych chat.Wiedziałem, że matka Szakala nie żyje - zresztąi tak by jej nie pozwolono tu przyjść - ale mojego towarzysza w umy-śle to nie obchodziło.Jednak miał przecież braci, a ich też tu nie było.Ciekawe czemu? A poza tym można by sądzić, że spotkanie z ojcemwzbudzi jakieś emocje, jak miłość lub smutek czy cokolwiek.Jeżelijednak Szakal coś poczuł, dobrze to przede mną ukrywał.Czułemtylko emanujący od niego wstyd.A może coś jeszcze.jak.Och, jużwiem.Przypominało to tremę.Z miejsca, gdzie siedziałem, dostrzegłem jeszcze dwóch ludzi.3Niebieski Zlimak, garbus z gardłowym tenorem, stanął daleko poprawej.Założył niebieską narzutę z piór i nieduże nakrycie głowy wspirale, co wywoływało wrażenie, jakby składał się głównie z głowyi paszczy, jak owe ryby głębinowe o elastycznych żołądkach.A podrugiej stronie strumienia, ponad pięćdziesiąt ramion dalej, przy za-gajniku kolczastej guajawy, stał wysoki krewniak z Klanu Orła.Należało jeszcze doliczyć trzech preparatorów za moimi plecami.Był też ktoś jeszcze, siedzący po prawej stronie - ktoś, na kogo niepowinienem patrzeć.Jeżeli pojawili się tragarze lub gwardziści, to napewno poza zasięgiem mojego wzroku
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|