Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ale gdzie Kuzyk?.Może dopiero wejdzie?.Murek przywitał się z Piekutowskim i z Majstrem.Podali sobie ręce w milczeniu.Usiadłtyłem do wyjścia i rzucił okiem do drugiego pokoju, skąd dochodziły również głosy. Cos pan taki blady, panie Murek  zagadnął go ironicznie Majster. Masz pan jakiezmartwienie? %7łebyś pan musiał tyle forsy wytrzasnąć, też byłbyś blady. Ale jest?74  Jest.Musi być, więc jest.Tylko bądzcie panowie ludzmi.Nie zabierajcie mi wszystkie-go.Tę prośbę mam do was.Mam całe dziesięć, jak obiecałem, ale z głodu zdechnę. Zaraz, zaraz  przerwał Piekutowski i zawołał:  Pani Majewska! Proszę tu kropelek.Trzy razy.Kelnerka przyniosła wódkę, trzy angielki i dwa serdelki.Wypili, przekąsili, po czym Pie-kutowski zaczął mówić.Czego jak czego, ale tego, by Murek miał odwoływać się do ichwzględności, nie przypuszczał.Jakże to? Okradł ich, oszukał, postąpił jak ostatnia świnia.Widać nie rozumie zupełnie, że za taką rzecz to i śmierci mało.I tak są dla niego za łagodni.Ale żeby wiedział, że oni lepsi od niego, to już niech tam. Jak Majster?.Zostawisz mu dwieście fajgli? Majster spojrzał nań, jak na wariata. Za co? Pewno, że nie ma za co  przyznał Piekutowski  no, napijemy się jeszcze.Kiwnął na kelnerkę i w tej chwili Murek, podniósłszy wzrok, zobaczył we framudze drzwiz sąsiedniego pokoju sylwetkę Kuzyka.Zegar nad bufetem wskazywał pięć po dziesiątej. To czas  zdecydował się Murek.Wychylił szklaneczkę z wódką, wytarł usta i zwróciłsię do Piekutowskiego:  Nie wie pan, czy tędy wyjdę do ustępu? Co tak przyparło? Cały dzień latałem za pieniędzmi  usprawiedliwił się i wstał. Zaraz wrócę.Całą siłą woli panował nad sobą, by nie przyśpieszyć kroku i nie obejrzeć się.W drugimpokoju przy stoliku tuż koło drzwi siedział Kuzyk.Nawet nie spojrzał na Murka, tylko nie-znacznie poruszył dłonią, opartą na kolanie. Już  szepnął Murek i szedł przed siebie.Dwa większe towarzystwa siedziały tu mocnojuż podgazowane i hałaśliwe.Minął ich i zatrzymał się przy drzwiach.Nacisnął klamkę: byłyotwarte.Teraz obejrzał się i zamarł.Zobaczył postać Kuzyka zasłaniającą przejście do sklepu, jego szybki ruch ręki i błyskstrzału.Jednocześnie odezwały się jeszcze dwa, trzy, może cztery rewolwery.Gwałtownyterkot strzałów przeszedł w kanonadę.Czyżby bronili się?.Krzyki, brzęk tłuczonego szkła,jęk i rumor wywracanych stołów i krzeseł, i huk wystrzałów.Trwało to może minutę, możetylko parę sekund, lecz Murek zdążył się opanować: wydobył rewolwer i wymierzył w szero-kie plecy Kuzyka.Nacisnął cyngiel raz, drugi, trzeci.Ktoś zgasił światło.Zanim jednak zga-sło, zobaczył Kuzyka, padającego na wznak.Skoczył do drzwi, przebiegł podwórze, bramę i już był na ulicy.Dygotały pod nim nogi,zęby szczękały.Dopiero przy rogu spostrzegł, że wciąż trzyma w ręku rewolwer.Przeraził sięi schował go do kieszeni.Wskoczył do taksówki i kazał się wiezć na Koszykową.Tu zapłacił.Doszedł do Marszałkowskiej i wsiadł do pierwszego tramwaju.Dojechawszy do placu Unii,znowu wziął taksówkę. Na.na %7łoliborz  powiedział szoferowi.Wszystko mu było jedno, dokąd jedzie.Po pierwsze, musiał zmylić ślady, po drugie, niemógł znieść widoku ludzi.Musiał być sam, musiał ochłonąć.Wszystko w nim trzęsło się,dygotał każdy mięsień.I skupić myśli! Zapanować nad nerwami!.Zabił człowieka, zabiłczłowieka, bo musiał, bo to było konieczne dla własnego bezpieczeństwa.Kuzyk nie żyje, anikt więcej nie wie tam nic ani o Murku, ani o Garbatym.Ani policja, ani komuniści nie do-wiedzą się niczego.Zamknięte i kamień w wodę.Jeżeli Kuzyk nie żyje! Jeżeli.Wprawdziestrzały były celne.Upadł.Ale może tylko jest ranny?.Jeżeli zabity, to nikt w tym zamiesza-niu nie mógł zauważyć, od czyich kul.Tam przecie były istne jatki.Piekutowski i Majster napewno bronili się.Zbyt to wytrawni cwaniacy, by dali się zaskoczyć.Takim jedno mgnieniewystarczy, by zorientować się w sytuacji.Oczywiście strzelali.Zatem Kuzyk mógł zginąć odich kul i tak na pewno zaraportują bojowcy z jego piątki władzom partyjnym.Jatki.Innigoście kawiarni też pewno zwiali, jak kto mógł.Tego rodzaju ludzie wolą nie mieć stycznościz policją.Zledztwo będzie nader zagmatwane.75 Co mogą stwierdzić? Przede wszystkim tożsamość Piekutowskiego i Majstra, bo ci figu-rują w kartotekach Urzędu Zledczego.Z zeznań gospodyni i kelnerek ustalą, że siedział z ni-mi mężczyzna z brodą i w okularach, a gdy odszedł od stolika, posypały się strzały.Jegostrzelającego mogli widzieć tylko tamci pijani goście z drugiego pokoju.Ci zaś na pewnouciekli w ślad za nim przez podwórze.Więc znajdą poszlaki, lecz dowodu żadnego.Poza tym zidentyfikują zwłoki Kuzyka.Jeżeli nie podejrzewają go o komunizm, tedy wy-robią sobie pogląd, że była to zwykła burda pijacka.Oczywiście stwierdzą, że w kawiarni byłniedozwolony wyszynk alkoholu.Zatem popili się i doszło do strzelaniny.Jeżeli zaś policjapolityczna miała już Kuzyka na oku, powstanie koncepcja samosądu partyjnego.Tak czyowak policji trudno będzie wpaść na ślad Murka.Już łatwiej komunistom.Kuzykowa wpraw-dzie nie zdradzi się, że w przeddzień towarzysz Garbaty był u niej, ale czeladnicy ze stolarnimogą naprowadzić wywiad partyjny na ślad Arletki.Stąd wszakże daleko do niebezpieczeń-stwa.Pozostaje niebezpieczeństwo konfrontacji z tymi bojowcami, którzy widzieli Murka wtowarzystwie rzekomych prowokatorów.Kuzyk jednak nie miał prawa powiedzieć im, że tenmężczyzna z brodą jest towarzyszem Garbatym.I na pewno nie powiedział w ogóle nic.Za-tem to, że Murek przysiadł się do tamtych, mogło być zupełnie przypadkowe.Poszlaki, lecznic pewnego.Całe to rozumowanie o własnym bezpieczeństwie opierał Murek jednak na szeregu hipo-tez.Byłyby uzasadnione, jeżeli Piekutowski, Majster i Kuzyk nie żyją.Jeżeli nie zdążyliprzed śmiercią złożyć żadnych zeznań.Jeżeli przedtem Kuzyk nie wygadał się.Słowem, je-żeli cały plan się udał.Byłoby jednak szaleństwem wracać do domu czy bodaj szukać schronienia u Czabanów naSkolimowskiej, zanim wszystko się nie potwierdzi.Poza tym zwykłe, przygodne spotkanie naulicy któregokolwiek z piątki pociągnęłoby za sobą cały łańcuch komplikacji.Tak czy owaknależało na dzień lub dwa zginąć z horyzontu, no i nie pokazywać się więcej z tą brodą.Wysiadł na placu Wilsona, wstąpił do cukierni i zatelefonował do Arletki. Zdaje się, że wszystko będzie pomyślnie  powiedział krótko. Gdy tylko będę mógł,przyjdę.Nie niepokój się.Usiadł i kazał sobie podać szklankę kawy.Z góry zapłacił, lecz pić nie mógł.Jakiś spazmzacisnął gardło.Po dłuższym odpoczynku przeszedł do toalety.Na szczęście było tu lustro.Wyjął z kieszeni kawałek mydła, namydlił twarz, wydobył brzytwę i zaczął się golić.Pokwadransie był gotów.Podniósł jak najwyżej kołnierz palta, nasunął kapelusz na oczy i szyb-ko przeszedł przez salę cukierni.Na dworze zaczął siąpić deszcz.Nie zwracał na to uwagi i skręcił w pierwszą uliczkę.My-śli uparcie wracały do kawiarenki na Grzybowskiej.Nie wiadomo dlaczego utknął mu w pa-mięci ów ruch dłoni Kuzyka, opartej na kolanie.Biedny człowiek [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript