[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Poza tym zaczęto po-dejrzewać niepokojące tajemnice w nadzwyczajnym przywiązaniu pani de Senonches dochrześniaczki, noszącej nazwisko de la Haye, która bawiła przy niej jako panna do towa-rzystwa, i mimo pozornej niezgodności dat znajdowano uderzające podobieństwo pomię-44dzy Franciszką de la Haye a panem Franciszkiem du Hautoy.Kiedy Jakub polował w oko-licy, każdy pytał go o Frania, on zaś opowiadał o drobnych niedomaganiach swego dobro-wolnego intendenta, okazując większą pieczołowitość o niego niż o żonę.Zaślepienie towydawało się u człowieka zazdrosnego z natury tak osobliwe, że najlepsi przyjaciele panade Senonches bawili się wyciąganiem go na słówka, objaśniając rzecz tym, którzy nie znalitajemnicy, aby im dostarczyć zabawy.Pan du Hautoy był to wymuskany dandys, u któregodbałość o własną osobę wyrodziła się w mizdrzenie i dzieciństwo.Zajmował się swoimkaszlem, snem, trawieniem.Zefiryna doprowadziła swoje factotum do tego, iż naprawdęzrobił się chorowity; otulała go w watę, spowijała, opychała lekarstwami, karmiła go wy-szukanymi damami jak salonowego pieska; nakazywała mu taką lub inną potrawę albo,przeciwnie, zabraniała; haftowała mu kamizelki, fontazie i chustki do nosa; przyzwyczaiłago w końcu do noszenia tak ładnych rzeczy, iż przekształciła go w rodzaj japońskiegobożka.Harmonia między tą parą była bez najlżejszej chmurki: Zizi spoglądała co chwilana Frania, Franio zdawał się czerpać myśli w oczach Zizi.Ganili, uśmiechali się razem, zdawali się porozumiewać z sobą dla powiedzenia naj-prostszego dzień dobry.Najbogatszy właściciel ziemski w okolicy, człowiek będący przedmiotem powszechnejzazdrości, margrabia de Pimentel, i jego żona, którzy we dwoje reprezentowali czterdzieścitysięcy franków renty i spędzali zimę w Paryżu, przybyli ze wsi karetą wraz ze swymi są-siadami, baronostwem de Rastignac.Tym ostatnim towarzyszyła ciotka oraz córki, dwieurocze młode osoby, doskonale wychowane, biedne, ale ubrane z ową prostotą, która takpodnosi naturalną urodę.Wejściu tych osób, stanowiących niewątpliwie elitę zebrania, to-warzyszyło chłodne milczenie i pełne zazdrości uszanowanie, zwłaszcza gdy każdy za-uważył niezwykle czułe powitanie, jakim przyjęła ich pani de Bargeton.Te dwie rodzinynależały do niewielkiej ilości ludzi, którzy na prowincji trzymają się powyżej plotek, niemieszają się do żadnej koterii, żyją na uboczu i zachowują godność nakazującą szacunek.Panów de Pimentel i de Rastignac nazywano ich tytułem; żadna poufałość nie łączyła ichżon ani córek z wielkim światem Angouleme; nadto blisko znajdowali się arystokracjidworu, aby się zniżać do prowincjonalnych małostek.Prefekt i generał zjawili się na końcu w towarzystwie wiejskiego szlachcica, który tegorana przyniósł Dawidowi swój memoriał o jedwabnikach.Był to z pewnością mer jakiegośpowiatu, człowiek zamożny i poważany; ale strój jego i wzięcie zdradzały, iż zupełnie od-wykł od towarzystwa.Czuł się skrępowany w swoim fraku, nie wiedział, co zrobić z rę-kami, mówiąc kręcił się dokoła interlokutora, podnosił się z krzesła i siadał odpowiadającna pytanie, zdawał się gotów do oddania posług domowych; był kolejno natrętny, niespo-kojny, poważny, skwapliwie śmiał się z każdego żartu, słuchał ze służalczym nabożeń-stwem, to znów przybierał wyraz podejrzliwy, myśląc, że sobie drwią z niego.Kilka razyw ciągu wieczora, rozpierany swym memoriałem, usiłował mówić o jedwabnikach; alenieszczęśliwie trafił na pana de Bartas który mu odpalił muzyką, i na pana de Saintot, któ-ry mu przytoczył Cycerona.Gdzieś w połowie wieczoru biedny mer doszedł w końcu doporozumienia z jakąś wdową i jej córką, paniami du Brossard, nie najmniej interesującymifigurami tego zebrania.Jedno słowo określi wszystko: były równie ubogie, jak dobrze uro-dzone.Ubiór ich zdradzał ową pretensję do stroju, która osłaniała tajoną nędzę.Pani duBrossard wychwalała bardzo niezręcznie i przy każdej sposobności swoją rosłą i pulchnącóreczkę, liczącą dwadzieścia siedem lat, która jakoby grała biegle na fortepianie; stroiła jąoficjalnie we wszystkie upodobania ludzi mogących być kandydatami do małżeństwa.Wżądzy ustalenia losu kochanej Kamilli twierdziła, jednego i tego samego wieczoru, że Ka-milla lubi koczowniczy tryb garnizonów i spokojne życie gospodarza wiejskiego, pilnują-cego zagrody.Obie zachowywały obrażoną słodko-kwaśną godność osób, nad którymikażdy z przyjemnością ubolewa, którymi ludzie interesują się przez egoizm i które zgłębiły45pustkę pocieszających słówek, jakimi świat lubi częstować nieszczęśliwych.Pan de Seve-rac miał pięćdziesiąt dziewięć lat, był wdowcem i bezdzietnym; matka i córka słuchały te-dy z nabożnym podziwem szczegółów, jakich im udzielał co do swej hodowli jedwabni-ków. Córka zawsze lubiła zwierzęta rzekła matka. Toteż, ponieważ jedwab, którywyrabiają te małe bydlątka, interesuje kobiety, poproszę pana o pozwolenie odwiedzeniago w Severac dla pokazania Kamilli, w jaki sposób to się zbiera.Kamilla jest tak inteli-gentna, że w jednej chwili zrozumie wszystko, co pan jej powie.Przecież ona kiedyś zro-zumiała odwrotny stosunek kwadratu odległości!Zdanie to zakończyło chlubnie rozmowę między panem de Severac a panią du Brossard,po lekturze Lucjana.Kilku codziennych gości wmieszało się swobodnie w zgromadzenie; przybyło i parumłodych obywatelskich synków, nieśmiałych, milczących, wystrojonych jak monstrancje,szczęśliwych, iż zaproszono ich na tę literacką uroczystość.Najśmielszy z nich rozzu-chwalił się tak dalece, iż wdał się w dłuższą rozmowę z panną de la Haye.Kobiety zasia-dły poważnie kołem, za którym stali mężczyzni.To zebranie ekscentrycznych osobistości,w na j różnorodnie j szych kostiumach, o grubo malowanych twarzach, wydało się bardzoimponujące Lucjanowi, którego serce poczęło bić, gdy uczuł się przedmiotem tylu spoj-rzeń.Jakkolwiek z natury śmiały, niełatwo wytrzymał tę pierwszą próbę, mimo zachęty zestrony swej uwielbianej, która rozwinęła całe bogactwo ukłonów i najwyszukańszych gra-cji, przyjmując te dostojne szczyty angulemskiego towarzystwa.Gnębiące uczucie zakło-potania wzmogła jeszcze okoliczność, łatwa do przewidzenia, ale która musiała zmrozićmłodego człowieka, jeszcze nie obytego z taktyką świata.Lucjan, cały zmieniony wewzrok i słuch, słyszał, iż Luiza, pan de Bargeton, biskup i kilku zaufanych pani domu na-zywają go panem de Rubempre, reszta zaś owej tak groznej publiczności panem Char-don.Onieśmielony pytającymi spojrzeniami ciekawych, przeczuwał dzwięk swego miesz-czańskiego nazwiska po samym ruchu warg; odgadywał sądy, jakie wydawano o nim zową prowincjonalną szczerością, często nazbyt bliską grubiaństwa.Te niespodziane a ciągłe ukłucia uczyniły go jeszcze bardziej nieswoim.Czekał nie-cierpliwie rozpoczęcia lektury, która by uśmierzyła jego wewnętrzną torturę; ale Jakubopowiadał pani de Pimentel przygody ostatniego polowania; Adrian zapuścił się z pannąLaurą de Rastignac w rozmowę o nowej gwiezdzie muzycznej, Rossinim; Astolf, który na-uczył się z dziennika na pamięć opisu nowego pługa, wykładał go baronowi.Nie wiedziałLucjan, biedny poeta, iż żaden z tych mózgów, wyjąwszy pani de Bargeton, nie był zdolnyzrozumieć poezji
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|