[ Pobierz całość w formacie PDF ] .A za pobyt Pat w sanatorium zapłacone jest zaledwie do piętnastego.Nie sądzę, żeby potrzebowano tutaj takiego rzępoły jak ja.Köster pochylił się nad Karlem i uniósł koc.- Postaram się o pieniądze - rzekł prostując się.- Możesz więc spokojnie zostać.- Otto, przecież ja wiem, ile ci zostało z licytacji.Nawet niecałe trzysta marek.- Ja też nie myślę o tych pieniądzach.Zdobędę więcej.Nie trap się tym.Za tydzień dostaniesz forsę.- Czyżbyś liczył na spadek? - spytałem z ponurą ironią.- Coś w tym guście.Licz na mnie.Przecież nie możesz teraz odjechać stąd.- Nie.Nie umiałbym jej nawet tego powiedzieć.Köster okrył z powrotem kocem chłodnicę Karla.Pogłaskał go lekko po masce.Potem poszliśmy do hallu i usiedliśmy przy kominku.- Która to właściwie godzina? - spytałem.Köster spojrzał na zegarek.- Wpół do siódmej.- Zabawne.Byłem przekonany, że jest znacznie później.Pat zeszła z góry.Miała na sobie futrzaną kurtkę.Przesunęła się szybko przez hall, żeby przywitać się z Kösterem.Teraz dopiero zauważyłem, jak bardzo jest opalona.Skóra jej miała odcień czerwonawego brązu.Wyglądała jak młoda Indianka o jasnej cerze.Ale twarz jej zeszczuplała, a oczy błyszczały nadmiernie.- Masz gorączkę?- Troszeczkę - odpowiedziała szybko i niechętnie.- Wieczorem wszyscy tutaj mają podniesioną temperaturę.To dlatego, że przyjechaliście.Czy jesteście zmęczeni?- Czym?- W takim razie chodźmy do baru, dobrze? Przecież pierwszy raz mam tutaj gości.- Macie tu naprawdę bar?- Owszem, taki malutki.W każdym razie kącik, który pozuje na bar.To należy do kuracji.Unika się wszystkiego, co przypomina chorobę.Zresztą nie podają tam nic, co jest wzbronione.W barze było pełno.Pat przywitała się z paru ludźmi.Zwróciłem uwagę na jakiegoś Włocha.Zajęliśmy stolik, który właśnie zwolniono.- Czego się napijesz?- Cocktailu z rumem.Takiego, jaki pijałam zawsze w naszym barze.Znasz przepis?- To bardzo proste - po czym zwróciłem się do usługującej dziewczyny.- Pół na pół portwajn z rumem jamajka.- Dwa - zawołała Pat.- I jeden specjalny.Dziewczyna przyniosła dwa Porto-Ronco i jakiś jasnoczerwony napój.- To dla mnie - rzekła Pat podsuwając nam rum.- Salute!Postawiła kieliszek nie umoczywszy w nim ust, obejrzała się, chwyciła mój kieliszek i wychyliła go do dna.- Ach, jakie to pyszne!- A co ty zamówiłaś dla siebie? - spytałem kosztując podejrzanie jasno-czerwonego płynu.Miał smak soku malinowego z cytryną.Nie było w nim kropli alkoholu.- Całkiem dobre - stwierdziłem.Pat spojrzała na mnie.- Na pragnienie - dorzuciłem.Zaśmiała się.- Zamów jeszcze jednego Porto-Ronco.Dla siebie.Mnie by nie podali.Skinąłem na dziewczynę.- Porto-Ronco i jeszcze jeden specjalny - rzekłem.Zauważyłem, że przy stolikach pito również tę lurę.- Dzisiaj wolno mi, Robby, prawda? Tylko dzisiaj! Tak jak za dawnych czasów.Prawda, Otto?- Ten specjalny jest całkiem niezły - zaopiniowałem i wypiłem drugi kieliszek.- Nienawidzę go! Biedny Robby, co za świństwo musisz tu pić!- Nie szkodzi.Jeżeli będziemy zamawiali w tym tempie, to jeszcze zdążę i ja napić się czegoś przyzwoitego.Pat śmiała się.- Potem, do kolacji, wolno mi się będzie trochę napić.Czerwonego wina.Zamówiliśmy jeszcze kilka Porto-Ronco, po czym przeszliśmy do sali jadalnej.Pat wyglądała cudownie.Twarz jej promieniała.Usiedliśmy przy małym, biało nakrytym stoliku pod oknem.Było ciepło, w dole leżała wioska z oświetlonymi uliczkami zasypanymi śniegiem.- Gdzie się podziewa Helga Guttmann? - spytałem.- Wyjechała - rzekła Pat po chwili.- Wyjechała? Tak szybko?- Tak - odparła Pat i zrozumiałem, co miała na myśli.Dziewczyna przyniosła karafkę czerwonego wina.Köster nalał do pełna kieliszki.Wszystkie stoliki były teraz zajęte.Wszędzie siedzieli ludzie gawędząc ze sobą.Poczułem rękę Pat na mojej.- Kochanie - rzekła bardzo cicho i tkliwie.- Nie mogłam tego dłużej wytrzymać.Rozdział XXVIWyszedłem z gabinetu naczelnego lekarza.Köster czekał na mnie w hallu.Gdy ujrzał mnie, wstał z krzesła.Wyszliśmy na dwór i usiedliśmy na ławce przed sanatorium.- Jest źle, Otto.Gorzej, aniżeli się obawiałem.Gromada narciarzy z hałasem przeciągnęła tuż koło nas.Było tam kilka kobiet o wysmarowanych olejkiem, czerstwych, spalonych od słońca twarzach i mocnych białych zębach.Pokrzykiwały do siebie, że mają wilczy apetyt.Poczekaliśmy, aż znikną.- Oczywiście, takie typy żyją.Żyją i cieszą się końskim zdrowiem
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|