[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Znów zagrała orkiestra.Do sali zataczając się weszła kobieta w czerwonej sukni.- Prędzej, Joe! - krzyknęła.- Otwieraj grę! Wyrzuć już tego cholernego sztywniaka i otwieraj grę!Jakiś mężczyzna spróbował ją powstrzymać; bluznę-ła na niego stekiem wyzwisk, podeszła do okrytego kirem stołu gry i cisnęła jeden z wieńców na podłogę.Popędził do niej właściciel, a za nim wykidajło.Właściciel chwycił ją, gdy brała ze stołu następny wieniec.Ów mężczyzna, który przedtem usiłował ją powstrzymać, przyskoczył, żeby jej bronić, ale klnąc piskliwie -zaczęła ich obu bez różnicy okładać wieńcem.Wykidajło ujął obrońcę za ramię, ten zakręcił się i walnął wykidajłę, za co został trzaśnięty z taką siłą, że przeleciał przez pół pokoju.Doskoczyli jeszcze trzej mężczyźni.Pierwszy wstał z podłogi i rzucili się na wykidajłę wszyscy czterej.Wykidajło znów powalił pierwszego, zakręcił się i niewiarygodnie szybko dał susa do sali.Orkiestra grała.Ale natychmiast ją zagłuszyło raptowne pandemonium łoskotu krzeseł i wrzasków.Wykidajło zakręcił się znów i natarł na podbiegających tamtych czterech.Zakotłowali się; drugi wyleciał w powietrze, po czym plecami przefroterował podłogę; wykidajło uskoczył przed pozostałymi trzema.Znów się zakręcił i natarł na nich tak, że rozwirowanym kłębem gruchnęli w katafalk.Muzyki już nie było.Członkowie orkiestry z instrumentami włazili na krzesła.Kwietne hołdy frunęły z katafalku; trumna się zachybotała.- Łapać trumnę! - ktoś wrzasnął.Doskoczyli, ale trumna ciężko gruchnęła na podłogę, wieko odpadło.Powoli, statecznie z trumny wytoczył się nieboszczyk i spoczął, z twarzą w jednym z wieńców.- Grajcie coś! - ryknął właściciel wymachując rękami.- Grajcie! Grajcie!Podnieśli nieboszczyka razem z wieńcem, bo koniec ukrytego w kwiatach drutu wbił się w policzek.Nieboszczyk miał na głowie cyklistówkę, która spadła teraz i na środku jego czoła ukazała się mała sina dziurka.Dziurka była przedtem schludnie zatkana woskiem i zamalowana, ale wosk odprysnął i gdzieś zginął.Nie dał się znaleźć, więc w końcu odpięli zatrzask cyklistówki i nasunęli ją nieboszczykowi głęboko na oczy.Gdy kondukt dojeżdżał do śródmieścia, przyłączyło się więcej samochodów.Za karawanem sunęło sześć odkrytych dużych packardów, z szoferami w liberii, z masami kwiatów wypełniającymi je po brzegi.Były jednakowe, z rodzaju tych, jakie wynajmuje na pogrzeb przedsiębiorstwo pogrzebowe lepszej klasy.Za packardami ciągnęły sznurem najrozmaitsze taksówki, samochody sportowe i limuzyny, coraz liczniejsze, w miarę jak kondukt w drodze ku głównej arterii prowadzącej za miasto, w kierunku cmentarza, posuwał się wolno ulicami, gdzie szybkość ruchu kołowego była ograniczona i gdzie spod opuszczonych rolet w oknach wyzierały jakieś twarze.Na głównej ulicy karawan ruszył szybciej, kondukt rozciągnął się i zaczęły powstawać w nim luki.Po chwili samochody prywatne i taksówki zaczęły odpadać.Na każdym skrzyżowaniu skręcały w lewo albo w prawo, aż wreszcie został już tylko sam karawan i owych sześć packardów, w których nie jechał nikt oprócz szoferów w liberii.Środkiem szerokiej, teraz pustej jezdni biegła przed nimi biała linia, zmniejszając się w dali i znikając w gładkiej asfaltowej próżni.Wkrótce karawan jechał już z szybkością czterdziestu mil na godzinę, potem czterdziestu pięciu, a potem pięćdziesięciu.Jedna z tych taksówek zatrzymała się przed domem pani Reby.Z taksówki wysiadła pani Reba, za nią chuda kobieta w surowo nobliwym kostiumie i w binoklach w złotej oprawie, za chudą druga kobieta, niska i pulchna, w kapeluszu z piórem, trzymająca przy twarzy chustkę do nosa, i wreszcie wysiadł mały, pięcio czy sześcioletni chłopiec o kulistej głowie.Ta, która chustką ocierała oczy.nie przestawała łkać i gwałtownie pochlipywać, gdy szli wszyscy razem alejką i wchodzili za drewniane okratowanie.Za drzwiami już jazgotały psy.Minnie otworzyła, a one zaczęły kłębić się pod nogami pani Reby.Odpędzone przez nią kopnięciem, znów ją opadły i ujadały z zapałem; aż znów je kopnęła, tak że obiły się głucho o ścianę.- Wchodźcie, panie, wchodźcie - powiedziała pani Reba przyciskając rękę do piersi.W domu kobieta z chustką przy oczach rozszlochała się na cały głos.- Czyż nie wyglądał słodko? - lamentowała.- Czyż nie wyglądał słodko?- No, no - powiedziała pani Reba i poprowadziła gości do swojego pokoju.- Niechże pani wejdzie i napije się piwa.Od razu poczuje się pani lepiej.Minnie!Weszły do pokoju z udekorowaną toaletką, skrytką w ścianie, parawanem i portretem przystrojonym w krepę.- Siadajcie, panie.Siadajcie - dyszała pani Reba wysuwając krzesła.Sama też ciężko usiadła i ze straszliwym wysiłkiem pochyliła się ku swoim stopom.- Wujciu Bud, serduszko - powiedziała ta płacząca, znów zajęta ocieraniem sobie oczu.- Weź i rozsznuruj pani Rebie buciki.Chłopiec ukląkł i zdjął pani Rebie buciki.- A gdybyś tak jeszcze sięgnął pod łóżko, kotuś, i podał mi ranne pantofle? - poprosiła pani Reba.Chłopiec przyniósł pantofle.Do pokoju weszła Minnie, za nią wpadły psy
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|