[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Nie - odparł Cień.- Chyba powinienem być, ale nie jestem.- Ja jestem głodny - oznajmił tamten.Pospiesznie zjadł królika, rozszarpując go, wysysając, rozdzierając na strzępy.Skończywszy posiłek, upuścił na ziemię obgryzione kości i futro.Przeszedł po gałęzi, zbliżając się do Cienia na odległość ręki, i zaczął oglądać go z ciekawością, uważnie, ostrożnie, od stóp do głów.Na brodzie i piersi miał plamy króliczej krwi.Starł je grzbietem dłoni.Cień poczuł, że musi coś powiedzieć.- Hej - rzucił.- Hej - odparł szaleniec.Wyprostował się na gałęzi, odwrócił od Cienia i wypuścił na łąkę w dole strumień ciemnego moczu.Sikał bardzo długo.Gdy skończył, znów przykucnął.- Jak cię zwą? - spytał Horus.- Cień - odparł Cień.Szaleniec skinął głową.- Ty jesteś cieniem, ja światłem.Wszystko, co istnieje, rzuca cień.- Po czym dodał: - Wkrótce zaczną walczyć.Obserwowałem ich, gdy się zjeżdżali.- Ty umierasz - powiedział po chwili milczenia.- Prawda?Cień jednak nie mógł już mówić.Sokół wzleciał w powietrze i zataczając kręgi, powoli uniósł się ku niebu, szybując na prądach wznoszących.***Blask księżyca.Atak kaszlu wstrząsnął ciałem Cienia.Głęboki bolesny kaszel raniący gardło i płuca.Cień, krztusząc się, chwycił powietrze.- Witaj, piesku - usłyszał znajomy głos.Spojrzał w dół.Białe światło księżyca przeświecało przez gałęzie drzewa, jasne jak w dzień.W dole, u stóp drzewa, stała kobieta o owalnej bladej twarzy.Wiatr kołysał gałęziami.- Cześć, piesku - powtórzyła.Próbował coś powiedzieć, zamiast tego z jego piersi wydobył się kaszel i długo go męczył.- Wiesz - rzuciła wesoło.- To nie brzmi dobrze.- Witaj, Lauro - wychrypiał.Spojrzała na niego ciemnymi oczami i uśmiechnęła się.- Jak mnie znalazłaś?Przez chwilę milczała w blasku księżyca.- Ze wszystkiego, co mam, ty jesteś najbliższy życia.Tylko ty mi pozostałeś.Tylko ty nie jesteś ponury, płaski, szary.Nawet z zasłoniętymi oczami, ciśnięta na dno najgłębszego oceanu, wiedziałabym gdzie cię szukać.Mogliby mnie pogrzebać sto mil pod ziemią, a nadal potrafiłabym cię znaleźć.Spojrzał w dół na kobietę w blasku księżyca i oczy zapiekły go od łez.- Odetnę cię - oznajmiła po chwili.- Zbyt wiele czasu poświęcam na ratowanie ci życia, prawda?Znów zakasłał.- Nie, zostaw mnie.Muszę to zrobić.Uniosła głowę i pokręciła nią.- Oszalałeś.Ty przecież umierasz.W najlepszym razie zostaniesz kaleką, jeśli już nim nie jesteś.- Może - odparł.- Ale teraz żyję.- Tak - powiedziała po chwili.- Chyba tak.- Mówiłaś mi wtedy, na cmentarzu.- Wydaje się, że minęło tyle czasu, piesku.Tu czuję się lepiej.Tak bardzo nie boli.Wiesz, co chcę przez to powiedzieć? Ale bardzo chce mi się pić.Wiatr nieco zelżał i Cień poczuł jej woń: smród gnijącego mięsa, choroby i rozkładu, mdlący, przenikliwy.- Straciłam pracę - oznajmiła.- Pracowałam w nocy, ale mi oznajmili, że ludzie skarżyli się na mnie.Mówiłam, że jestem chora, ich to jednak nie obeszło.Jestem taka spragniona.- Kobiety - rzekł.- Mają wodę.W domu.- Piesku.- w jej głosie zabrzmiał lęk.- Powiedz im.powiedz, że prosiłem, by dały ci wodę.Biała twarz zwróciła się ku niemu.- Powinnam już iść - oznajmiła.Potem zakrztusiła się, skrzywiła i wypluła na trawę coś białego.To coś wylądowało na ziemi i odpełzło.Cień oddychał z największym trudem.Pierś miał ciężką, kręciło mu się w głowie.- Zostań - rzekł głosem cichszym od szeptu.Nie wiedział, czy go usłyszała.- Proszę, nie odchodź.- Znów zaczął kaszleć.- Zostań do rana.- Trochę zostanę - odparła.A potem, niczym matka do dziecka, dodała: - Póki tu jestem, nic cię nie skrzywdzi.Wiesz o tym?Cień znów się zakrztusił.Zamknął oczy - tylko na chwilkę, pomyślał - gdy jednak znów uniósł powieki, księżyc zaszedł, a on znów był sam.***Łoskot i ogłuszające pulsowanie w głowie, wykraczające poza ból migrenowy, poza wszelki ból.Wszystko rozpadało się na maleńkie motylki krążące wokół niego niczym wielobarwna burza piaskowa i znikające w mroku nocy.Białe prześcieradło wokół ciała u stóp drzewa łopotało głośno, poruszane porannym wiatrem.Rytmiczny łoskot ucichł, wszystko zwolniło bieg.Nie zostało już nic, co zmuszałoby go do dalszego oddychania.Serce przestało bić w piersi.Ciemność, w którą tym razem wkroczył, była głęboka, rozświetlona blaskiem samotnej gwiazdy i ostateczna.ROZDZIAŁ SZESNASTYWiem, że to oszustwo, ale to jedyna gra w mieście.- Canada Bill Jones.Drzewo zniknęło.Świat zniknął, szare poranne niebo nad głową także.Teraz niebo miało kolor północy.Wysoko w górze świeciła samotna, zimna gwiazda - jasny, mrugający punkcik.Nic poza tym.Cień postąpił krok naprzód i o mało się nie przewrócił.Spojrzał w dół.W skale wycięto stopnie, tak wielkie, iż zdawało się, że to olbrzymy je wykuły i używały dawno, dawno temu.Zaczął gramolić się w dół; na pół zeskakując, na pół zsuwając się z kolejnych stopni.Bolało go całe ciało
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|