[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Zwierały się wtedy jakieś układy i co najmniej przez trzy minuty robot stał nieruchomo.Oczywiście i sztuczka udawała się tylko z robotami starego typu, nie wyposażonymi w specjalny blok ochrony przed umyślnym uszkodzeniem.Ale warto było zaryzykować.I udało się: w tym muzealnym podziemiu robot był równie stary jak cała reszta.Zamarł w okropnej pozycji, z Palcem w oku, i nie mógł już przeszkodzić Jasonowi.A drzwi do gabinetu doktora Solvitza nie były zamknięte.Tyle że gabinet był pusty.I w odróżnieniu od zadbanego sekretariatu stanowił obraz nędzy i rozpaczy.Wątpliwe, czy doktor Solvitz przebywał w nim pół godziny temu.Raczej nie.A przy tym jeden istotny drobiazg rzucił się Jasonowi w oczy i już nie było czasu na badanie różnych przedmiotów na ścianach i biurku gospodarza.Sekretne drzwi w regale z książkami były uchylone.Gospodarz czy nie, ale ktoś zwiał tędy.I to chyba zupełnie niedawno.Drzwi prowadziły do wąskiego mrocznego przejścia zawalonego książkami, o które Jason kilka razy się potknął i omal nie upadł.Intuicja podpowiadała mu, że należy się śpieszyć.Krzywy i długi jak jelito korytarzyk kończył się całkiem naturalnie śluzą, nad którą pulsował napis "UWAGA!" i świecąca strzałka wskazywała na szafę ze skafandrami.Należało przypuszczać, że za drzwiami jest już otwarta przestrzeń kosmiczna.Nic dziwnego - sekretne galerie na przestrzeni wieków zawsze wyprowadzały uciekinierów poza granice zamków, mieszkań, miast czy statków kosmicznych.Musiał zmienić swój mocno już podniszczony i od dawna nieszczelny skafander na nowiutki, uprzejmie zaproponowany przez zagadkowego doktora Solvitza.Najbardziej ujęło Jasona to, że każdy ze skafandrów wyposażony był nawet w naładowany do maksimum laserowy pistolet.W porównaniu z pyrrusańskim nowy strój wydawał się trochę przyciężkawy i niewygodny, ale i tak dawał spore poczucie bezpieczeństwa.Jeszcze minutę Jason stracił na przekładanie najcenniejszych dlań rzeczy: apteczki, Latarki, papierosów i innych drobiazgów.Gdy drzwi śluzy się otworzyły, nawet nie zaskoczyło go to, że po drugiej stronie wcale nie panuje pustka kosmiczna.Wszedł do olbrzymiego hangaru i w tej samej chwili z pasa startowego wzbiło się w górę małe uniwersalne czółno, równie sprawne w atmosferze, jak i w próżni.Doktor Solvitz dawał dyla.Zaiste, dziwnie gościnny gospodarz! Na dodatek zachowywał się jak dyletant, popełniając kolejne głupstwa raz po raz.Czy może tu chodzić o prawdziwy pościg? Nie, to jakaś zabawa w "poddawanego"! Tuż obok stoi identyczne czółno i byłoby co najmniej dziwne, gdyby nie miało paliwa.Rzeczywiście, zbiornik był pełny.- Cóż, doktorze Solvitz - powiedział na głos Jason.- Zobaczymy teraz, który z nas lepiej kieruje takimi niewielkimi czółnami!Z hangaru można było wylecieć tylko jedną drogą - przez wiele wrota, których nikt, rzecz jasna, nie zablokował.Otworzyły się automatycznie, gdy Jason się zbliżył, nawet nie musiał wyhamowywać.Znalazł się pod tym samym, zaciągniętym obłokami matowopopielatym niebem.Hangar stał nad urwiskiem zaskakująco wielkim jak na tak mały glob.Pod brzuchem czółna rozciągała się niezmierzona zielona równina, przecięta na dwie części cienkim błękitnym wężykiem rzeki wypływającej zapewne z górskiego wąwozu.Ale Jason nie zaprzątał sobie głowy krajobrazem.Lecące przed nim czółno skręciło gwałtownie i błyskawicznie uciekało w lewo i do góry.Jason wyrównał kurs i poprowadził swoją maszynę nieco niżej, łagodniejszym łukiem.Ponieważ uciekinier wciąż kierował się do góry, można było przypuścić, że zamierza ukryć się w obłokach.Bardzo prymitywny chwyt.Wszystkie przyrządy czółna pracowały idealnie i na ekranie pelengatora jedyny metalowy przedmiot przesuwający się po niebie widniał w postaci znakomicie widocznej kropki.Na pewno przeciwnik szykował jakiś inny zaskakujący manewr.Wejdzie, na przykład, w strefę zwartego zachmurzenia i jednocześnie włączy urządzenia antyradarowe.Widywało się już takich spryciarzy, uśmiechnął się Jason.Jednakże spryciarz zachowywał się dziwnie, nawet bardziej niż dziwnie: wynurzył się z niemal nieprzeniknionych chmur, gwałtownie obniżył lot, potem powtórzył tę woltę.Jason chciał zaoszczędzić paliwo i przekonany, że czółno wróci, nawet nie zmieniał kursu.W końcu, ustawiwszy się równolegle do ziemi, uciekający doktor Solvitz, jeśli to w ogóle był on, rozwinął maksymalną możliwą w tej atmosferze prędkość.W ekstremalnej sytuacji można lecieć jeszcze szybciej, ale wtedy korpus maszyny zaczyna się rozgniewać, a zewnętrzne czujniki większości przyrządów pękają albo topią się i lot staje się, delikatnie mówiąc, mało komfortowy.Do tego, na szczęście, nie doszło.Lecieli teraz nad morzem, a Jason powoli, skradając się, skracał dystans.W końcu przypomniał sobie, że istnieje taka rzecz jak łączność radiowa.Nie wysilając fantazji przekazał najpierw tradycyjne SOS i od razu otrzymał oryginalną odpowiedź:- Sygnał przyjęty.Pomóc nie mogę.A to cham! - pomyślał Jason i przekazał polecenie natychmiastowego lądowania.- Sam sobie ląduj na morzu - odparł cham.Jason coraz bardziej wątpił, że ściga właśnie doktora Solvitza.Dopadli przeciwległego brzegu.Jason powtórzył żądanie, na które tym razem w ogóle nie otrzymał odpowiedzi.To go rozjuszyło i postanowił wznieść się wyżej, chociaż dobrze wiedział, że nie da się w walce jeden na jednego przycisnąć do ziemi latającego obiektu.Ten jednak zachowywał się nader dziwnie.A nuż się uda!Pilot pierwszego czółna rozeźlił się.Wystrzelił w górę i to tak, że Jasonowi pociemniało w oczach na samą myśl o przeciążeniach doznawanych przez tamtego.Cóż, w górę, to w górę, pomyślał.Sam też muszę sprawdzić, co jest ponad chmurami.A ponad chmurami było ciekawie.To znaczy, oczy nic nie widziały, ale aparatura pokładowa zwariowała.Wszystkie ekrany, czujniki i wskazówki stwierdziły, że nad głową Jasona znajduje się twardy grunt.Wrzeszczały: "Niebezpieczeństwo! Alarm! Lądowanie niedopuszczalne!"Jakie, do licha, lądowanie?! Co się dzieje? Przecież ląd jest na dole.Do ostatniej chwili przed tą zawieruchą altymetr wskazywał wysokość, ale teraz.Przy akompaniamencie wszystkich alarmujących sygnałów Jason wzniósł swoje czółno jeszcze odrobinę wyżej i dopiero gdy niespodziewanie poczuł nieważkość, przestraszył się i obniżył lot.Kiedyś słyszało grawitacyjnych ekranach.Eksperymenty z nimi kosztowały niesamowicie drogo i jeśli go pamięć nie zawodziła, zostały zakazane przez prawo galaktyczne.Przez cały czas ścigał uciekające czółno
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|