[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Pozatym brak tu fachowej siły roboczej, surowce dowozi się przez całą równinę, a ma-teriały budowlane dostaniesz tylko na półoficjalnym rynku.Natomiast Los Ange-les ma nieograniczone zasoby kwalifikowanych robotników i inżynierów i wciążnapływają nowi.Los Angeles to wielki nadmorski port.Los Angeles jest. A co ze smogiem? Nie jest godny wzmianki? Uporają się z tym problemem znacznie szybciej, niż myślisz.Wierz mi.Zresztą, czy nie zauważyłeś, że Denver zaczyna dorabiać się własnego smogu? Nie tak szybko.Dałeś mi jasno do zrozumienia, że to ja będę musiał kie-rować całą firmą, a ty znikniesz z osobistych powodów.W porządku, zgadzamsię.Czy nie uważasz, że powinienem mieć chociaż możliwość wyboru warunkówpracy? Tak być musi, John. Dan, kto ma wszystkie klepki w porządku i kto mieszka w Kolorado, tennie przeprowadzi się do Kalifornii.Służyłem tam w wojsku, więc trochę znam142teren i ludzi.Spójrz na Jenny: urodziła się w Kalifornii, co do dzisiaj wstydli-wie ukrywa.Za nic w świecie nie zmusiłbyś jej do powrotu.Tutaj mamy zimy,zmienne pory roku, zdrowe górskie powietrze, wspaniałe. Nie, wcale nie twierdzę, że nikt nigdy by mnie tam nie zaciągnął. Jennypodniosła głowę znad robótki na drutach. Co mówisz, kochanie?Jenny nigdy nie wtrącała się do rozmowy, jeśli nie miała nic do powiedze-nia.Teraz odłożyła druty, co nieomylnie wskazywało, że poważnie potraktowałatemat. Gdybyśmy się tam przeprowadzili, najmilszy, moglibyśmy wstąpić doOakdale Club.Można tam się kąpać przez cały rok.Przyszło mi to do głowypodczas ostatniego weekendu, kiedy zobaczyłam lód na basenie w Boulder.Zostałem z nimi do ostatniej prawie minuty do wieczoru 2 grudnia 1970roku.Byłem zmuszony pożyczyć od Johna trzy tysiące dolarów (podzespoły osią-gnęły koszmarnie wysokie ceny) i zaproponowałem mu jako poręczenie zapis hi-poteczny na moje akcje.Poczekał, aż go podpiszę, a następnie podarł na kawałkii wrzucił do kosza. Gdy wrócisz, to mi je oddasz. To będzie trwało trzydzieści lat, John. Tak długo?Zastanowiłem się.Nie nalegał nigdy, bym opowiedział mu całą tę zwariowanąhistorię, ale uznałem, że teraz nadszedł czas wyjaśnień. Zbudzmy Jenny.Ma także prawo to usłyszeć. Hmm.nie.Pozwólmy jej spać, dopóki nie przyjdzie czas pożegnania.Jenny należy do ludzi, którzy nie przejmują się niczym, Dan.Jak jej się podobasz,nie zależy jej na tym, kim jesteś lub skąd przyszedłeś.Jeśli nie masz nic przeciwkotemu, opowiem jej to kiedy indziej. Jak chcesz.Słuchał cierpliwie, przerywając tylko, gdy nalewał mi oranżadę, a sobie alko-hol.Doprowadziłem opowiadanie do momentu swojego upadku na górskie zboczew Boulder i zamilkłem. To wszystko.Jedno jest tylko dla mnie niezrozumiałe.Oglądałem to miej-sce wielokrotnie i doszedłem do wniosku, że spadłem z wysokości nie większejniż pół metra.Gdyby pogłębiono wykop pod budynek laboratorium to znaczychciałem powiedzieć, gdyby miano w przyszłości wykopać głębszy fundament ,zostałbym pogrzebany za życia.Prawdopodobnie zabiłbym i was jeżeli nie wy-sadziłoby to w powietrze całego okręgu.Nie wiem, co się właściwie stanie, kiedyfala zamieni się w masę tam, gdzie jest już inna masa.John palił w milczeniu.143 Więc co? zapytałem. Co o tym sądzisz? Danny, opowiadałeś mi sporo o tym, jak będzie wyglądać Los Angeles,Wielkie Los Angeles.Powiem ci, co o tym sądzę, kiedy przekonam się, że twojarelacja była dokładna. Była dokładna, mogłem tylko pominąć mało ważne szczegóły. Hmm.rzeczywiście brzmi to logicznie.Między nami mówiąc, jesteś naj-sympatyczniejszym szaleńcem, jakiego kiedykolwiek widziałem.Nie, żebyś byłzłym konstruktorem.albo złym przyjacielem.Podobasz mi się, chłopie.Kupięci na święta nowy kaftan bezpieczeństwa. Jeśli chcesz brać to w ten sposób. Nie mam innego wyjścia.Alternatywą jest tylko mój obłęd.co znaczy-łoby, że Jenny czekają spore kłopoty. Spojrzał na zegarek. Powinniśmyją już obudzić.Oskalpowałaby mnie, gdybym pozwolił ci odejść bez pożegnania. Nie sądzę.Odwiezli mnie na międzynarodowe lotnisko, a Jenny pocałowała mnie na po-żegnanie.Złapałem samolot do Los Angeles o jedenastej.Rozdział 11Wieczorem następnego dnia, 3 grudnia 1970, wysiadłem z taksówki tuż przeddomem Milesa.Przyjechałem dość wcześnie, ponieważ nie pamiętałem dokład-nie, o której dotarłem tam za pierwszym razem.Było już ciemno, ale przy chodni-ku stał samochód, cofnąłem się więc sto metrów, by mieć spory odcinek chodnikana oku, i zacząłem czekać.Po dwóch papierosach spostrzegłem nadjeżdżający sa-mochód.Zatrzymał się przy aucie Milesa zgasły światła.Poczekałem jeszczekilka minut i pospieszyłem w tę stronę.Był to mój własny wóz.Kluczyków nie miałem przy sobie, ale to nie był żaden problem.Od zawsze,gdy pogrążyłem się w pracy nad jakimś projektem, zapominałem o bożym świe-cie, a co dopiero o kluczykach.Dlatego trzymałem zapasowy komplet w bagażni-ku.Oczywiście znalazłem je na swoim miejscu.Ponieważ wóz stał zaparkowanyna niewielkim wzniesieniu, nie zapalając reflektorów i nie uruchamiając silnikapopchnąłem go do przodu, i skręciłem za róg, gdzie włączyłem silnik przy wyga-szonych światłach.Ustawiłem się w wąskiej uliczce za domem Milesa, naprzeciwdrzwi.Garaż był zamknięty.Spojrzałem przez brudne okienko i zauważyłem, żestoi tam coś pod brezentową płachtą.Po kształcie poznałem, że jest to mój starydobry przyjaciel Uniwersalny Frank.Przy montażu wrót garażowych nikt nieliczy się z tym (przynajmniej nie w południowej Kalifornii w roku 1970), że po-winny wytrzymać atak człowieka uzbrojonego w łom i determinację.Ich otwarciezabrało mi więc najwyżej parę sekund.%7łeby rozebrać Franka na kawałki, którezmieściłyby się w samochodzie, potrzebowałem znacznie więcej czasu.Sprawdziłem najpierw, czy moje notatki i rysunki są tam, gdzie je zostawiłem.Były.Wyciągnąłem je i rzuciłem na podłogę, a potem zabrałem się do demontażuprototypu.Nikt inny nie znał tak dobrze jak ja tej konstrukcji.Poza tym nie zale-żało mi, by model na tym nie ucierpiał.Pomimo to tyrałem prawie przez godzinę,choć zwijałem się jak w ukropie.Właśnie układałem w bagażniku ostatni fragment podwozie krzesła na kół-kach kiedy usłyszałem, że Pit zaczął lamentować.Zakląłem i od razu pospie-szyłem na tyły domu.Trafiłem w sam środek wrzawy bitewnej.Przyrzekłem sobie, że będę delektował się każdą sekundą triumfu Pita.Przez145siatkę tylnych drzwi błyskało zapalone gdzieś wewnątrz światło.Niestety niczegonie widziałem, bo ani razu nie zrobili mi tej przyjemności, by przebiec w moimpolu widzenia.Słyszałem odgłosy bieganiny i upadków, bojowy okrzyk Pita, odktórego krew tężała w żyłach, i jęczenie Belle.Podkradłem się więc do drzwi,w nadziei że coś z tej wrzawy jednak zobaczę.Te cholerne drzwi były zamknięte na haczyk! Jedyny nie przewidziany szcze-gół.Błyskawicznie sięgnąłem do kieszeni, wyciągnąłem scyzoryk, łamiąc przyokazji paznokcie, i ostrzem podważyłem haczyk.Zrobiłem to w ostatniej chwili.Ledwie zdążyłem odskoczyć, Pit wypadł jak kaskader na motocyklu.Wycofałem się tyłem przez grządki róż.Nie mam pojęcia, czy Miles i Bellew ogóle próbowali wybiec za Pitem.Wątpię w to, na ich miejscu nie ryzykował-bym
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|