Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Czy starzec wyrażał subtelne ostrzeżenie? Jak wiele wiedział?- I to ma być rada? - zapytał Farad'n.- Jeżeli masz zwyciężać - mówił Kaznodzieja - musisz przysto­sować strategię do celu, jaki chcesz osiągnąć.Gdzie używa się stra­tegii? W szczególnym miejscu i wobec szczególnych ludzi.Lecz nawet przy największej trosce o szczegóły pewne drobiazgi, któ­rym nie przypisuje się znaczenia, wymykają się uwadze.Czy twoja strategia, książę, może ograniczać się do ambicji żony prowincjo­nalnego gubernatora?Tyekanik przerwał chłodnym głosem:- Dlaczego prawisz o strategii, Kaznodziejo? Jakie ambicje chcesz wmówić mojemu księciu?- Nakłania się go, by pożądał tronu - odparł Kaznodzieja.- Życzę mu powodzenia, lecz wiem, że będzie potrzebował czegoś więcej niż tylko powodzenia.- To niebezpieczne słowa - powiedział Farad'n.- Jak to możli­we, że ośmielasz się je wypowiadać?- Naturą ambicji jest to, iż nie obchodzi jej rzeczywistość - po­wiedział Kaznodzieja.- Ośmielam się mówić, ponieważ stoisz na rozdrożu.Możesz być kimś podziwianym, czczonym.Teraz jesteś otoczony ludźmi, którzy nie szukają moralnych racji, przez dorad­ców, których obchodzi tylko strategia.Jesteś młody, silny i wytrwa­ły, ale brak ci szkolenia, dzięki któremu mógłbyś rozwinąć swój charakter.To smutne, ponieważ masz w sobie słabość, której wy­miary właśnie ci opisałem.- Co masz na myśli? - zapytał z naciskiem Tyekanik.- Uważaj, co mówisz - rzucił ostrzegawczo Farad'n.- Co to za słabość?- Nie pomyślałeś nigdy, jaki typ społeczeństwa chciałbyś repre­zentować - rzekł Kaznodzieja.- Nie bierzesz pod uwagę potrzeb poddanych.Nawet postać Imperium, którego pragnąłbyś, nie jest do końca określona.- Zwrócił zamaskowaną twarz ku Tyekanikowi.- Twoje oko spoczywa na władzy, nie na jej subtelnym wyko­rzystywaniu i niebezpieczeństwach, jakie niesie.Twoja przyszłość jest wypełniona niewiadomymi: kłócącymi się kobietami, kaszlem i wietrznymi dniami.Jak możesz stworzyć epokę, skoro nie wi­dzisz każdego jej szczegółu? Uparty umysł nie będzie ci dobrze służył.Farad'n przez długą chwilę badał wzrokiem starca, zastanawia­jąc się nad głębią znaczeń wypowiadanych myśli, nad uporczywym powracaniem do zdyskredytowanych idei.Moralność! Cele społe­czne! Mity do odstawienia na bok razem z wiarą w dążący ku do­skonalszym formom ruch ewolucji.- Usłyszeliśmy już dość - powiedział Tyekanik.- Co z ceną, którą uzgodniliśmy, Kaznodziejo?- Duncan Idaho jest wasz - rzekł Kaznodzieja.- Bądźcie ostrożni.To bezcenny klejnot.- Och, mamy dla niego odpowiednią misję - powiedział Tyeka­nik.Rzucił okiem na Farad'na.- Za twoim pozwoleniem, książę?- Niech się pakuje, zanim zmienię zdanie - odrzekł Farad'n.Następnie, patrząc na Tyekanika, dodał: - Nie podoba mi się spo­sób, w jaki mnie wykorzystujecie, Tyek!- Wybacz mu, książę - powiedział Kaznodzieja.- Twój wierny baszar spełnia wolę Bożą, nawet o tym nie wiedząc.- Ukłoniwszy się, Kaznodzieja odszedł, a Tyekanik pospieszył za nim.Farad'n patrzył na oddalające się plecy, myśląc: "Muszę przy­jrzeć się religii, której Tyek stał się orędownikiem.- Uśmiechnął się ze smutkiem.- Cóż za tłumacz snów! Bzdury! Mój sen nie był niczym ważnym".I ujrzał wizję zbroi.Zbroja nie była jego własną skórą: była twardsza niż plastal.Nic nie mogło przez nią przeniknąć - ni nóż, ni trucizna, ni piach pustyni, ni jej wysuszający żar.W pra­wej dłoni miał moc rozpętania kurzawy Coriolisa, wstrząśnięcia ziemią i strącenia jej w nicość.Oczy skupił na Złotej Drodze, a w lewej dłoni dzierżył berło absolutnego władztwa.Za Złotą Drogą Jego oczy spoglądały w wieczność, o której wiedział, że jest pokar­mem duszy l wiecznotrwałego ciała."Heighia, Sen mojego brata" z "Księgi Ghanimy"- Lepiej byłoby dla mnie, gdybym nigdy nie został Imperatorem - rzekł Leto.- Och, nie sugeruję, że popełniłem pomyłkę i zajrza­łem w przyszłość przez szkiełko przyprawy.Mówię przez egoizm.Moja siostra i ja rozpaczliwie potrzebujemy czasu, czasu na swo­bodzie, aby nauczyć się jak żyć z tym, czym jesteśmy.Zamilkł, patrząc pytająco na lady Jessikę.Wyrecytował rolę, którą uzgodnił wcześniej z Ghanimą.Jaka będzie odpowiedź babki?Jessika patrzyła badawczo na wnuka stojącego w słabym świetle kul świętojańskich rozjaśniających pokoje w siczy Tabr.Był dopie­ro wczesny poranek drugiego dnia jej pobytu na Arrakis, a otrzy­mała już niepokojący raport o tym, że bliźnięta spędziły noc poza siczą.Co tam robiły? Nie spała dobrze.Czuła, że nadaktywność, w której utrzymywała się od owego wyczerpującego dnia w porcie kosmicznym, zmusza ją do sfolgowania tempa.Była to sicz jej ko­szmarów - ale tam, na zewnątrz, nie było pustyni, którą zapamię­tała.Skąd pochodzą kwiaty? Otaczające powietrze wydawało się zbyt wilgotne.Wśród młodych brakowało filtrfrakowego reżimu.- Czym jesteś, dziecko, że potrzebujesz czasu na nauczenie się siebie samego? - zapytała.Potrząsnął łagodnie głową, wiedząc, że manifestuje dziwaczną dorosłość w ciele dziecka, i przypominając sobie, że nie może po­zwolić, by ta kobieta wróciła do równowagi.- po pierwsze, nie jestem dzieckiem.Och.- Dotknął piersi.- Mam ciało dziecka, bez wątpienia.Ale nie jestem dzieckiem.Jessika przygryzła górną wargę, nie zważając, że się w ten spo­sób zdradza.Jej książę, martwy od wielu lat, śmiał się z niej, gdy to robiła.,,To twoja jedyna niekontrolowana reakcja - tak nazywał przygryzanie wargi - która mówi mi, że się niepokoisz i że muszę pocałować te usta, by opanować ich drżenie ".Teraz wnuk noszący imię jej księcia doprowadził do tego, że zamarła, nieruchoma.Tylko jej serce biło.Leto uśmiechnął się, mówiąc:- Jesteś zaniepokojona [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript