[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Jestem teraz robotnikiem i żyję wolno; nigdy niczego więcej nie chciałem”.Stał się głośny jako Janosch, ale w dowodzie osobistym nazywa się właściwie Horst Eckert.Trudno się dowiedzieć, jak to z tym Janoschem było i gdybyśmy go odwiedzili w jego monachijskim mieszkaniu na Schwabingu, opowiedziałby nam zapewne, że nawet wydawcę jego drugiej książki zdziwił ów Janosch, nie zauważył bowiem, że drukarz popełnił błąd w tytule składając „Valek und Jarosch” i z tym błędem ta jedna książka krąży po czytelnikach; ale potem już było prawidłowo Janosch, jak tego przy innych książkach autor dopilnował.Urodził się Janosch w Zaborzu, dzielnicy Zabrza, 11 marca roku 1931 i kiedy skończyła się wojna i ta arcypolska dzielnica wróciła do Polski, nie miał jeszcze czternastu lat, przestał chodzić do szkoły i niewielkie miał pojęcie o niemieckiej ortografii, jak sam się do tego przyznaje.O pisaniu długo nie było mowy, zresztą musiał rzeczywiście coś robić, zaczął się więc uczyć ślusarki.W końcu jednak postanowił zostać malarzem.Jeszcze teraz w książce telefonicznej w Monachium obok jego nazwiska figuruje jako zawód nie literat (Schriftsteller) lecz malarz (Maler).Ale z tym malarstwem wcale nie poszło mu zbyt łatwo.Janosch wspomina: „Dostałem się na próbny semestr i przepadłem.Profesor powiedział: nie ma pan zdolności i jest pan niezgraba, albo pan stąd wyjdzie, albo polecę pana koledze abstrakcjoniście.Załatwił i jako abstrakcjonista otrzymałem stypendium.Ale zaczęło mi to śmierdzieć, zacząłem znowu malować kwiatuszki, wtedy abstrakcjonista mnie wyrzucił.Wówczas zacząłem pisać”.I to jednak nie było takie proste - ze względu na owe ortograficzne niedomogi a może także i z tej przyczyny, że Janosch był wprawdzie urodzonym gawędziarzem, ale o pisaniu nie miał w ogóle pojęcia.Ktoś go namówił, żeby zaczął rysować dla dzieci.Nikt jednak do tych jego rysunkowych opowieści nie miał ochoty dorabiać tekstu.Gdy spróbował sam, długo szukał wydawcy, wreszcie znalazł się taki.Zresztą to on postanowił, aby Horst Eckert przestał istnieć - Janosch brzmiało mu piękniej, może i egzotyczniej.W taki to sposób Janosch, zanim zyskał rozgłos swoim „Cholonkiem”, stał się ulubionym autorem i rysownikiem nie tylko niemieckich dzieci i młodzieży, gdyż zaczęły się potem pojawiać również przekłady na języki obce.W bardzo pracowitym roku 1965 znalazł się na liście niemieckich bestsellerów młodzieżowych, a to już oznaczało powodzenie materialne i pięćdziesięciotysięczne nakłady w serii kieszonkowej.Od czasu wydania pierwszej książki pt.„Valek” długa jest lista jego dziecięcych i młodzieżowych tytułów.Przypomnijmy niektóre z nich, najbardziej popularne i najczęściej wznawiane: „Das kleine Schiff”, „Der Räuber und der Leichnam”, „Das Auto hier heisst Ferdinand”, „Onkel Pop-poff kann auf Bäume fliegen”, „Heute um Neune hinter der Scheune”, „Ferdinand im Löwenland”, „Poppoff und Piezke”, „Janosch erzählt Grimm's Märchen”, „Hottentotten grüne Motten”, „Hannes Strohkopp und der unsichtbare Indianer”, „Komm nach Iglau, Krokodil”, „Lari Pari Mogelzahn”, „Der Mäusesheriff”.Znalazły się tutaj także komiksy jak „Die Globeriks”.Same już tytuły mają wdzięk, lekkość i dowcip, więcej tego jest w rysunkach - aż dziwi to czytelnika „Cholonka”, gdzie nie brak dosadności, którą zresztą popisuje się w rozmowach, jak gdyby nigdy nie starał się być subtelny w tamtych swoich głośnych książkach.Nie wierzymy mu także, kiedy mówi, że pisząc je, nie myślał o młodym czytelniku, chciał po prostu zarobić.Prawdziwy jest jednak zarówno, gdy pisze i rysuje dla dzieci i młodzieży, jak i w swoim „Cholonku”.W wywiadzie, jakiego udzielił Valentinowi Polcuchowi na łamach „Welt des Buches”, powiada m.in.: „W pierwszych dwóch miesiącach książka ta bez jakiejkolwiek reklamy rozeszła się w pięciu tysiącach egzemplarzy, znalazła się na liście bestsellerów, otrzymała nagrodę w Monachium, bez pomocy wydawcy, żeby dodać, wydawca dołożył jeszcze dwa tysiące egzemplarzy, ale ani myślał o reklamie, ani razu nie wykorzystał faktu, że otrzymała nagrodę.Odebrałem mu więc prawa do mojej książki.”Dalsza rozmowa, która jest jakby kolejną opowieścią z kart „Cholonka” i w której nie we wszystkim trzeba autorowi wierzyć, tkwiącemu nadal w skórze swoich powieściowych bohaterów, ale i próbującemu ustanowić dystans wobec samego dzieła, potoczyła się następująco:Polcuch: Janosch, jak pan napisał tego „Cholonka”? Jak pan to pisze?Janosch: Muszę niestety powiedzieć, że najpierw się upijam.Polcuch: W porządku, taki jest stan, ale jaka jest metoda? Wydobywa pan życie z krainy, która jest dla pana tylko wspomnieniem.Rozkłada pan przed sobą jakąś mapę, poszukuje pan gdzieś nazwisk?Janosch: Kiedy Górnoślązak zaczyna opowiadać pijąc, nie przestaje nigdy, tak było również ze mną.Po prostu to zapisałem.Polcuch: Jaką wódkę pan pija?Janosch: Chlałem wówczas gin.Na książkę zużyłem czterdzieści butelek.Polcuch: Droga książka.Janosch: Zależy od tego, co przynosi.Polcuch: A więc tyle o ginie.Był pan, Janosch, pilny?Janosch: Obłędnie pilny.Prawie nic wtedy nie jadłem, jedenaście razy tę książkę przerabiałem.Było tak: kiedy jednego wychyliłem, notowałem, co mi przyszło na myśl, na przykład nazwiska, których nie pamiętałem.Robiłem tak wciąż od nowa.Potem raz jeszcze przepisać na maszynie, aż wreszcie od tego pisania dostałem zapalenia ścięgna, palce przestały biegać, także od chlania.Polcuch: Jakie jest, Janosch, pańskie miejsce na niemieckiej obrotowej scenie literackiej?Janosch: Czuję się jak rzemieślnik.Mam to samo uczucie co wówczas, kiedy wczesnym rankiem jako ślusarz szedłem przez pola do warsztatu.To uczucie towarzyszy mi jeszcze dzisiaj przy każdej robocie i tak również zostanie.Ten, który przepadł na wszystkich egzaminach akademickich, zaczął odnosić sukcesy w rysunku i malarstwie.Nie umiejąc dobrze pisać po niemiecku, zaczął odnosić sukcesy literackie.Może należy mu wierzyć, że nigdy nie chciał tak naprawdę tworzyć sztuki i literatury, za to być solidnym rzemieślnikiem.Kiedy patrzy na nas znad swojego obfitego, opadającego wąsa, przypomina niejednego z bohaterów „Cholonka”.Zostańmy zatem przy Cholonku czyli dobrym Panu Bogu z gliny.Ten typ humoru śląskiego, który bliski był obyczajowości wielkoprzemysłowego proletariatu ale także lumpenproletariatu, częsty był w utworach zarówno polskich jak i niemieckich, tutaj powstających.Dodajmy jednak od razu, że niemieckie dość często wykorzystywały ów humor, także w oryginalnej polskiej postaci językowej, dla polityczno-agitacyjnych celów, wymierzonych w żywioł polski.Rodziły się one zresztą niejednokrotnie pod piórem ludzi polskiego pochodzenia, kiepsko tylko panujących nad językiem niemieckim, z czego powstały dodatkowe humorystyczne efekty; przykładem niechaj będzie piszący w latach międzywojennych pod pseudonimem Felixa Kondziolki, tak pilnie strzegący swojego prawdziwego nazwiska, że nawet dobry znawca tego nurtu literatury, jak Arno Lubos, w swojej wydanej w NRF „Geschichte Literatur Schlesiens” nie zdołał pseudonimu tego rozszyfrować
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|