[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Ojciec siedział przy stole, rozłożył przybornik do golenia; patrząc w lustro, pokrywał twarz rozrobionym mydłem.- Zimno tutaj, Iruś, jak w psiarni, chociaż piec dobrze napalony.Sprawdź, dotknij, jeszcze całkiem gorący.Nic, cholera, nie dbają o te hotele.Wilgotno, wiatr buszuje.Tylko takie szczęście, cholera, miałem, że mi nikogo na noc nie dołożyli, bo czteroosobowy pokój, zobacz, cztery łóżka stoją.Mówił półgębkiem, przenosił mydło na pędzlu z blaszanej miseczki uważnie i ostrożnie, żeby nie zachlapać podkoszulka.Odłożył pędzel, pogrzebał w chrzęszczącej pergaminowo paczce, włożył papierosa do szklanej lufki zapapranej brunatnym osadem i zapalił.Trzymał potem cygarniczkę między palcami lewej ręki, a prawą zdejmował zarost za pomocą maszynki na żyletki, marszcząc przy tym brwi, robiąc miny i od czasu do czasu potężnie zaciągając się dymem.Kiedy skończył, wyjął płaską buteleczkę ze spirytusem salicylowym, porządnie natarł policzki, kark i czoło i tak odświeżony, przeciągnął się, nie wstając z krzesła.- Herbaty sobie, Iruś, zrobimy, póki co.Zimno jak w psiarni, ciemno jeszcze, a tu już, cholera, trzeba do roboty.Ulica w dole, za oknem powoli ożywała.Neon zgasł, choć jeszcze ćmiła się koślawa latarnia na rogu, jakby uporczywie broniąc praw odchodzącej nocy.Pierwsze niewyraźne ludzkie sylwetki zamajaczyły na chodniku, przejechał żuk rozwożący chleb, z innej strony przewlókł się wyładowany skrzynkami ciężarowy furgon, zaprzężony w łysego, idącego skosem konia.Ojciec zmalał raptownie, wyglądał jak główka kapusty, leżąca na stole między zeszytami, rejestrami, bloczkami urzędowych druków i poduszkami do pieczątek, które nie wiadomo skąd nagle się tam znalazły.Jego głos nabrał tonu piskliwej, zawodzącej skargi:- Kiedy to się, cholera, nareszcie skończy?! Zaraz na kontrolę, cały dzień użerania, potem szesnasta trzydzieści jeden pociąg do Gołdapi, tam jutro to samo i osiemnasta dwanaście do Ełku, stamtąd do Wydmin, do Pisza, do Sępopola i jeszcze, cholera, do Węgorzewa, Korsz, Bartoszyc, Górowa.Śmierdzę, cholera, karbidem z dworcowych wychodków i parowozowym kopciem, wszyscy konduktorzy mnie znają, nawet nie chcą ani biletu, ani legitymacji, traktują jak wyposażenie wagonu, jak gaśnicę czy półkę na walizki.Ile ta tułaczka, cholera, jeszcze potrwa?! Przysypiam w pociągu, budzę się i oblewam potem, bo wiem, że znowu nie jadę do domu, że będę po nocy szukał hotelu w jakimś zaplutym miasteczku, jadł mielonego z zimnymi kartoflami, sztywnego jak zelówka, wymawiał się od wódki obcym gościom, spał z teczką pod kołdrą, żeby mi, cholera, hotelowi współtowarzysze nie ukradli rozliczeń delegacji i pieczątki służbowej.Jak ja bym chciał już być w domu, poleżeć, koncertu życzeń wysłuchać, Świętego, cholera, obejrzeć albo Kobrę, wiedzieć, że jutro nie trzeba znowu na stację, w te pędy, żeby na pociąg zdążyć.Zamilkł, podniósł się, chwycił kubek z niebieskim szlaczkiem i napisem „Społem”, wyszedł na korytarz po wodę, później wyciągnął z teczki grzałkę, rozwinął i zanurzyłw kubku.- Mógłbyś już, tatuś, pomyśleć o zmianie roboty.Masz rację, rzeczywiście musisz do domu, to naprawdę ponad siły, nawet kogoś wiele młodszego - Irkowi wydało się, że jego słowa dudnią echem w wąskim pokoju, odbijają się o obtłuczone stiuki pod sufitem i prostacko pomalowaną na olejno boazerię - świadectwa lepszych, przedwojennych czasów.Ojciec żachnął się z wrażenia, wstrzymał rękę sięgającą po nowego sporta, zsunął okulary na nos.Natychmiast też spotężniał, wyogromniał do takich rozmiarów, że jego ciało zaczęło swoją masą zajmować całą przestrzeń, budząc respekt i przytłaczając.- Coś ty powiedział, Iruś? Robotę rzucić? Jaki ty jednak, cholera, głupi jesteś, wy wszyscy jacy głupi jesteście! - krzyczał, aż huczało pod wysokim sufitem.- Czyli kierować sobą doraźnie, według własnego widzimisię? Tak byście, cholera, chcieli? A wyższy cel? Są sprawy ważniejsze niż zmęczenie, brak wygód.- Jaki wyższy cel? Jakie sprawy? - Irek wybuchł śmiechem.- Jak tak mówisz, to wybacz, ale kiszki stają dęba
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|