[ Pobierz całość w formacie PDF ] .- Ty też, kolego.I rzuć ten majcher.Ale już!Ponownie wycelował broń w szeroką, muskularną pierśSchultzheimera, gdyż zwinny jak pantera blondyn był stanowczo zablisko i stanowił teraz największe zagrożenie - Tęcza, choć nożajeszcze nie rzucił, stał cztery, pięć kroków dalej.- Cofnij się, stary, tylko powoli.O tak, o to właśniechodzi- mruknął z aprobatą, gdy wyraźnie rozjuszony goryl zrobiłostrożny krok.Zgodnie z regulaminem, który miał kierować postępowaniemagentów w takich sytuacjach, Freddy Sanjanovitch zadziałałprawidłowo.Choć miał przed sobą nagą i nieprzytomną koleżankę,nie nacisnął złośliwie spustu i nie wpakował w pierśSchultzheimera kilku pocisków kalibru 97mm ani też nie otworzyłognia do Rayneego, choć ten go nie posłuchał i noża nie rzucił.Freddy postąpił tak z dwóch bardzo logicznych powodów.Popierwsze, nie wiedział, co się, do diabła, dzieje.I po drugie,święcie wierzył, że całkowicie panuje nad sytuacją, obojętne jakaby nie była.Lecz różnica między reakcją prawidłową a w danejsytuacji odpowiednią jest bardzo istotna.Nie ufając żadnym regulaminom i kierując się tylko wyćwi-czonym na ulicach instynktem, ani Ben Koda, ani Charley Shannonnie zawahaliby się ani sekundy: dwie kulki wpakowaliby w serceszarżującego Schultzheimera, a cztery w najszerszą część ciałaRayneego, i to bez względu na to, co ów przerażający ćpunzrobiłby ze swoim nożem.Postąpiliby tak głównie dlatego, żeregulamin nie przewidywał, by tak bestialski morderca jak Rayneemógł w ogóle chodzić po tej ziemi.Poza tym napisanie raportu, wktórym usprawiedliwiliby swój czyn obroną własną, miało więcejsensu niż ryzyko utraty kumpla - dokładniej mówiąc kumpelki, wdodatku nagiej - w niebezpiecznej sytuacji z cyklu "zakładniczkaw niebezpieczeństwie".Z drugiej strony Ben Koda i Charley Shannon byli na tylecyniczni, że z pewnością uwzględniliby ewentualność, iż kusząconaga i na wpół odurzona narkotykiem Kaaren może nagle wstać,zatoczyć się i bełkocząc coś zupełnie zwariowanego - "nie, nierób mu krzywdy" - ruszyć na czujnego, pałającego żądzą morduSchultzheimera.Freddy Sanjanovitch był człowiekiem o wiele bardziejcywilizowanym i niczego takiego nie oczekiwał.Dlatego popełniłfatalny w skutkach błąd: zaufał temu, czego nauczył się natreningach strzeleckich, przesunął lufę śmiercionośnej czter-dziestki piątki, tak że nie celowała już między szkliste oczyznarkotyzowanej Kaaren i zdjął palec ze spustu.Oczywisty błąd, który już w sekundę później usiłował na-prawić.Ale dla człowieka o instynktach wyrobionych latamiulicznych walk, dla mordercy takiego jak Tęcza jedna sekundawystarczyła: jego ciężki nóż utkwił w piersi Sanjo w miejscu,gdzie poniżej ramienia zachodzą na siebie dwa płaty mięśni.Ostrze ześlizgnęło się z zakrzywionego żebra i przecięło dwaniezwykle ważne nerwy łokciowy i promienisty, które kontrolowałyruchy prawej ręki agenta - ręki uzbrojonej w czterdziestkępiątkę.Bez względu na to, czy szok został wywołany uderzeniemciężkiego noża, czy bólem, czy też nieprzyjemnym wrażeniem, żesparaliżowało mu nagle całe ramię, ogólny efekt był taki sam-pistolet upadł z trzaskiem na drewnianą podłogę.Freddy Sanjanovitch zachwiał się, cofnął, wydał z siebiegłuche stęknięcie i zszokowany ścisnął rękami paskudny nóżsterczący mu z ramienia.Agent wciąż tkwił w lekkim półprzy-siadzie i z szeroko otwartymi ustami gapił się na swój pistolet,gdy Roy Schultzheimer wykonał w powietrzu błyskawiczny obrót ikantem tenisówki wyrżnął go w szczękę.Siła uderzenia była takwielka, że na szczęście nieprzytomny już Sanjo grzmotnął ościanę, po czym osunął się bezwładnie na podłogę tuż koło bosychstóp Kaaren Mueller.6W ciemności woda wyglądała jak tafla czarnego falistegoszkła, migocząca jasnymi prążkami światła i niosąca odgłosywesołych balang, które odchodziły na arizońskim brzegu rzekiKolorado, niedaleko Big Bend.- Ruszaj!Benjamin Koda i Bart Harrington nie mieli najmniejszegozamiaru wstawać z wygodnych leżaków i ponownie wchodzić do rzeki,żeby ratować włochatego potwora stojącego po kostki w wodzie, znartą przymocowaną do niepewnie uniesionej stopy i z liną, którąściskał muskularnymi łapami.Charley Shannon zachwiał się na potężnej jak słup nodze iryknął:- Powiedziałem ruszaj!- Charley, ty palancie głupi! - wrzasnął Koda z ustamipełnymi steku.- Tym razem pójdziesz na dno! Za ciemno na narty!- Eeeee tam.Przecież widzę, gdzie jadę, nie? - ryknął wodpowiedzi Shannon.- Co o tym sądzisz? - mruknął Koda, zerkając na Harring-tona.- Czy ten kretyn choć raz w życiu miał na sobiekamizelkę, która by na niego pasowała? - spytał Harrington,dolewając szczodrą działkę brandy do parującej filiżanki Bena.Ben zmrużył oczy i spojrzał na ciemną rzekę.- Kamizelkę? Chyba ma ją na głowie.Kurwa, wygląda jakjakiś pieprzony Zulus.- I tak by go nie utrzymała - rzucił Bart i ostrożniespróbował gorącej kawy.- A to na pewno.No dobra, dziewczyny! - wrzasnął wstronę brzegu.- Gaz do dechy!Perlisty chichot dwóch młodych "rozrywkowych" kobietzginął w wysokim, jękliwym zawodzeniu słabego silnika z ma-ksymalnie otwartą przepustnicą.Zwoje liny pływającej koło nogiCharleya zaczęły się szybko rozwijać i niknąć w ciemności.Kiedyrozwinął się ostatni, lina wyskoczyła z wody i napięła się jakstruna.Nagle silnik przeraźliwie zawył, zazgrzytał i zgasł,niewielka motorówka stanęła dęba, chichoczące i wrzeszczącedziewczyny wylądowały w wodzie, a gwałtowne szarpnięcie pozbawiłoShannona równowagi.Przez bardzo długą chwilę nie byli pewni, co się terazwydarzy.Charley stał na jednej nodze, chwiał się na wszystkiestrony, rozpaczliwie wymachiwał rękami, a okoliczne urwiskarozbrzmiewały echem koszmarnych przekleństw.Ale prawo grawitacjiw końcu zwyciężyło i nabierając coraz większego rozpędu, Shannonrunął do wody z wdziękiem walącego się drzewa.Upadł twarzą w płytką, zimną wodę dokładnie w chwili,kiedy Sandy Mudd - która pokonała już stromy, kamienistożwirowaty zjazd - parkowała Toyotę na pokrytym liśćmi skrawkuziemi tuż obok oświetlonych pomarańczowymi żarówkami kontenerówmieszkalnych.- Bo on widzi, gdzie jedzie, cholera - mruknął Bart Har-rington, przeżuwając kęs soczystego steku
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|