Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Tamten, przecież wywiadowca, upierał się,iż najdalej pierwszego września czterdziestego pierwszego roku Hitler uroczyście wjedzie doMoskwy, a ja twierdziłem, ze zwyczajnej zresztą przekory, że nastąpi to znacznie, znaczniepózniej.Chciałem po prostu pożartować z fachowca, jako że po wrześniu straciłem wszelkiszacunek dla wiedzy zawodowych oficerów.Umówiliśmy się: od dnia wkroczenia Hitlera doMoskwy, jeżeli nastąpi to przed pierwszym września, ja stawiam co dzień flaszkę wermutu ażdo pierwszego września.Po pierwszym zaś września, aż do zajęcia Moskwy  on stawia namco dzień butelkę.Zakład nie został nigdy rozstrzygnięty, a raczej nie został nigdy wypłacony.W połowie sierpnia zagarnięto go z ulicy.Aapanka.Oświęcim.Potem kartka do rodziny, iżprochy są do odebrania.Ilekroć od tamtego czasu zamawiam flaszkę wermutu. A o co teraz chce się pan założyć i w tym zakładzie stawiać wermut? O czyje wejście, oczyje wyjście, z Moskwy, do Moskwy? z Warszawy, do Warszawy?  z przymusem roze-śmiał się Kileń.Zdawało mu się, iż taki dowcip jest specjalnie potrzebny w jego sytuacji. Nie! O niczyje wejście, o niczyje wyjście już się z panem nie założę! Nie! To wszystkomam już over. Suchowilk machnął dłonią.Ale w geście tym nie było żadnej rezygnacji, aw głosie inżyniera Kileń nie posłyszał nuty goryczy.A nawet zdawało się, iż zabrzmiał w nimton swobodnej, wyzwolonej radości.Suchowilk był coraz sympatyczniejszy.Jutro major Wrzos skomentuje to po prostu: winozawsze robi swoje! Wino! Poić go trzeba, mój drogi, poić go trzeba! Jego i siebie, ale główniejego.Przy winie straciliście swą wzajemną oschłość.Tak powie Wrzos.Czy tak myśli Suchowilk?Nagle ogarnął Kilenia niepokój: nie stracić kontaktu, jaki się między nimi nawiązał! Po-spiesznie, natychmiast wzbogacał swój kunszt dyskusyjny.To spierał się i przeciwstawiał  topowtarzał jak echo.Potakiwał  i atakował.Godził się  i bronił.Gdy póznym wieczorem wyszli przed baraczek na świeże powietrze  już byli dla siebieinni.Nazajutrz zawiodła dostawa surowca.Niebezpieczeństwo przestoju zażegnał Kileń w paręgodzin.Suchowilk znowu poprosił go na obiad, który przeciągnął się do kolacji.Major Wrzos był zupełnie zadowolony.III Wermut? Koniak? Winiak?  Z narożnej, trójkątnej szafki wyjmował kolorowe butelki iszeregował je starannie na niskim stoliku przeznaczonym do prezentacji spirytualiów. Amoże po prostu, zwyczajnie, po katolicku, czystą?  roześmiał się wesoło, serdecznie, ludzko.Suchowilk był teraz zupełnie inny  innego Kileń znał z warsztatu, z pierwszych dni znajo-mości. Obiecywał pan kawę  jęknął porucznik.Restauracyjne posiedzenie przeciągnęło się nadmiarę.Kileń miał już zupełnie dość picia, utrudzony był przy tym manewrowaniem ledwonapoczętymi kieliszkami, by jednak  o czym służbowo pamiętał  w siebie wlać mniej niż wSuchowilka. Kawa. gospodarz parsknął z wesołą pogardą. Słówko-omnibus, słówko-pretekst isłówko-terror.Wieczorem, gdy odprowadzisz kobietę do jej domu, pod bramą zaprasza namałą kawę.Dziewczynę do siebie też zapraszasz na kawę.Wszyscy wszystkich częstują ka-41 wą.Wszystko nazywa się kawą.Po kawie panowie w naszym wieku już zaczynają zle sypiaći żaden mądry nie zaryzykuje kawy wieczorem.Po wódce śpi się doskonale.Starzy Polacyodwiedzając kogoś po raz pierwszy przynosili wódkę.Pan nic nie przyniósł. Jak? O tej porze?  Kileń jęknął oburzony.Sklepy już dawno były pozamykane, gdy Su-chowilk nagle i niespodziewanie zawołał na kelnera: płacić! I jeszcze ponaglał: jak najprędzejdo domu, na kawę.Zagarnął Kilenia, nie puścił, aż pod furtką willi.Kileń się nie opierał; na-stępny krok w planowanej akcji  tym donioślejszy, iż raporty obserwatorów brzmiały jedna-kowo: inżynier gości niemal nie przyjmuje, nikt go nie odwiedza, nikogo do domu nie zapra-sza.Więc przełamanie jakiejś reguły, dopuszczenie do konfidencji? Tak przy tym gwałtowne,że po drodze Kileń nie zdołał niczego kupić  ani flaszki wina, ani kwiatów dla pani domu. Gość zapomniał, gospodarz musi. żartował Suchowilk napełniając oba kieliszki.Gabinet był wielki.Kileniowi wydawało się, iż zbyt ogromny na prywatne potrzeby czło-wieka.Salon, w którym można by zmieścić trzy pokoje przykryte wysokimi antresolami,przytłoczył go, oszołomił, zagubił.Z zewnątrz willa nie zdradzała sali tej wielkości i tej wy-sokości.Niskie półki upchane książkami, rozłożyste biurko, tapczan rozmiarów niezwyczaj-nych, wygodne fotele, każdy inny, kilka stolików, trzy duże puszyste, bardzo kolorowe dy-wany  i krzaki z ogrodu wpychające się w okna.Cale urządzenie było bardzo wygodne, leczz miejsca poraziło porucznika niedogodnością proporcji.Można było tutaj przyjmować gości,ale czy można było tutaj żyć na co dzień? Zabłysło wiele lamp i wtedy Kileń zobaczył naścianach, ponad półkami, wiszące obrazy.Wielkie reprodukcje tworzące jak gdyby kolorowyfryz wokół pokoju na wysokości oczu  ponad nim, ku sufitowi, były już tylko puste ściany.Kileń wstrząsnął się z niechęcią.Mieszkać w galerii takich obrazów? Poznał mistrzów, któ-rych nie lubił.Twarze i postacie kobiet storturowane, zmasakrowane geometrią.Ileż tych ko-biet jest tutaj? Kileń pomyślał: jakby znęcał się nad sobą samym, nad swą żoną, nad swoimidziećmi [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript