Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mało było wrodniaków,trudno było i trafić na niego.Kozic nie rachować, już i dzików zedwa, i niedzwiedzi coś pięć położył, była uciecha w domu, jedzeniadługo, skóry się sprzedało - to był najlepszy strzał.Kiedy Bartek Gronikowski miał już zwierzynę w torbie, sarnęalbo zająca, kiedy już był spokojny: to się dopiero lubił przypatry-wać zwierzęcemu życiu.Więc godzinami przypatrywał się dzikimkogutom albo głuhaniom, które osobliwie za Tatrami od południo-wej strony około Krywania, poza Wołowiec, po skoruszynach, pojałowcach, po maliniakach siadywać lubią, strzegąc się orłów i ja-strzębi z góry, nie dowierzając też kosodrzewinie i gąszczom leśnym,z których podkradały się rzutny ryś, zdradna kuna.krwiożerczy,podstępny lis i straszny, niespodziany, jak piorun wypadający żbik.Tam roztaczały one swoje przepyszne pióra, ogony w dwie stronyrozgięte, skrzydła barwiste, wspaniałe; tam toczyły z sobą wojny,rzucały się jak oszalałe na poddające się samice i brały je pod siebie,jeżąc się całe w zapamiętałej namiętności miłosnej? tam wygrzewałysię one w słońcu, jakby oślepłe blaskiem.Tam żerowały po upłazachdzikie gołębie, śmigłe i ostrożne; zrywały się z furczeniem jarząbkii dzikie kaczki, wielkie, ciężkie krzyżówki l mniejsze, ściglejsze cy-ranki, przypadały na młaczyska i mokradła popod doliny, w bujnetrawy, albo sterowały po Jeziorkach.Indziej, w Roztoce, wiedział on147 Kazimierz Przerwa-Tetmajero gronostajach białych z czarnymi ogonkami, które wyślizgiwałysię spod kamieni, ostre pyszczki i bystre oczki wysuwając naprzód.Nieraz przerwał on celnym rzutem kamienia albo i strzałem pogońkuny za nieszczęśliwą wiewiórką z drzewa na drzewo, kiedy rzucasię ona z cukaniem, rozczapierzając ogon, na ledwo chwytne gałąz-ki.Wiewiórki miłował on nade wszystko.Już kiedy ją na drzewiezobaczył, gotów się był bez końca przypatrywać: jak ona się po pniuspina, po gałęziach przechadza, tu skręci główkę, tam się obejrzy,siądzie, ogonem się nakryje jak baba spódnicą na deszcz.Szyszkęw łapki - dopiero wezmie łuszczyć, łupiny ciskać, ziarno gryzć.Ucie-cha! Zastrzelił ich Gronikowski, ale tylko kilka, kiedy młody byłi do bodaś strzału gorący; chował także parę w domu, ale mu tegożal było, to puścił zawsze po czasie.Tak i dzięcioły lubił, szpiegowałje przy robocie, jak ogonem do drzewa przyparte kują zapamiętalew korę albo, osobliwie na wczesną wiosnę, pogwizdując jak pisz-czałki, między gałęzie nieszybko przelatują.Gdzie się sojka zadarła - słuchał; gdzie drozdy zadzwoniły -przystanął.Nie dla samego też ich cudnego świstania nieraz; gdziedrozdy ku końcu marca, w początku kwietnia gwiżdżą, tam częstosłonka ciągnie.Rzadka ona w Tatrach i trudna do strzału na tlegór pod mrok wieczorny, ale przecie ich trochę Bartek dzieciomdo chałupy przyniósł.Ale to był taki strzał na zabawkę, kiedy bar-dzo dużo prochu w rożku było.Najczęściej to sobie tylko legł gdziepod smrekami, zawabił na gębie, a potem słuchał, jak chrapią.Lubił patrzeć wieczorem, zwłaszcza gdy mu się zdarzyło z wyższapatrzeć, jak w samotną pustkę u jego stóp, w stalowy, zimny mrokgór leci puchacz, ogromny ptak na puszystych skrzydłach, podobnydo widma, które złowrogo wróży.Patrzał za nim, dopóki nie znikł,z jakąś trwogą zabobonną w sercu, i patrzał za nim jeszcze w pust-kę, jakby się tam coś stać miało.I do kóz, kiedy się podkradał, a bać się nikogo nie potrzebował,o strzał mu też na gwałt nie szło: to patrzał, jak się po upłazkach148 Na skalnym Podhalupasą, jak po turniach łażą, po urwiskach, po krawędziach, pospasztach chodzą, że się zdaje, już gdzie nie ma racicy wszczerbić.I dopiero wereda spogląda w dół, w przepaść przeokropną, jakbyskrzydła miała, a to ma tylko nogi.Albo na skałkę wskoczy, żeledwie cztery nogi w kupie zmieści, i tak stoi i poziera naokoło,a gwiżdże przez nos, jak co zobaczy albo zawietrzy.Widział Bar-tek Gronikowski.jak się od orła kozy bronią, zbijając w stadko,jak koza broni kozlęcia sobą zastawiając, jak podskakuje ku orłuz rogami; widział, jak czasem młoda, ale już za ciężka, aby jąmógł unieść, a silna kozica pędzi z grani na grań z przyszpilonymdo jej grzbietu szponami orłem, tak szybko, aby mu się skrzydław tył wywinęły od pędu i aby ją puścić musiał [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript