[ Pobierz całość w formacie PDF ] .Nie jesteś aż taki chory.Prawdę powiedziawszy, wyglądasz już całkiem dobrze.- Już mi lepiej.Nie wiem, co się stało.- To przez tę podróż.Tak przypuszczam.Ja też nie znoszę podróży.Całe towarzystwo z Montparnasse nie znosi podróży.I z Saint-Germain.Chociaż jeśli jesteś Cole Porterem, Agą Khanem czy kimś takim, pewnie zawsze latasz samolotem.Powiedziałam tacie i doktorkowi Gittensowi, że ten wieczór jest tylko nasz.Twój i mój.Gittens był wstrząśnięty.Tłumaczył, że nie miał pojęcia, że jesteśmy przyjaciółmi; że gdyby wiedział.i takie tam.Wierzę mu.Paryż tak działa na wielu ludzi, którzy nie są do niego przyzwyczajeni.Nadmiernie pobudza.Star zostawia Jonathana, żeby się ubrał.Gdy wiąże krawat, Gittens wsuwa głowę przez drzwi i pyta o samopoczucie.Trwa krótka wymiana zdań.Pod koniec rozmowy Jonathan jest przekonany, że zupełnie źle go ocenił.W gruncie rzeczy bardzo przyzwoity z niego człowiek.Pogwizdując, czyści szczotką marynarkę i ostrożnie wkłada pierścionek zaręczynowy do wewnętrznej kieszeni.Małe kwadratowe pudełeczko wyraźnie odznacza się na piersi, więc przekłada je do lewej kieszeni.Teraz doskonale.Jonathan jest pokrzepiony na duchu, spokojny i gotów na wszystko.Star czeka w holu, ubrana w popielatą suknię wieczorową z lśniącej tkaniny.Na rękach pobrzękują bransoletki Fotse.Włosy okalają jej twarz z precyzją widywaną na ilustracjach do reklam.Kiedy mówi: „Dziś, drogi Johnny, ty i ja będziemy się świetnie bawić”, brzmi to jak gwarancja udzielana przez producenta.Taksówka wiezie ich w stronę Montmartre’u wzdłuż zatłoczonych kawiarenek na chodnikach.Paryż nagle się zaludnił.Na ulicach roi się od sprzedawców papierosów, mężczyzn na rowerach, elegantek z małymi pieskami na rękach, ludzi wszelkiego autoramentu spieszących dokądś, wylewających się z bogato dekorowanych stacji metra niczym nowo zbawione chrześcijańskie dusze.To miasto wydaje się zupełnie inne od sieci pustych ulic, którymi wędrował wczoraj wieczorem.Jest ludne, tętni życiem.Star każe kierowcy zatrzymać się na rogu.Prowadzi Jonathana w boczną ulicę ku drzwiom obwieszonym latarniami z czerwonego papieru.Odchylają przesłonę z koralików i wchodzą do mrocznej, niskiej sali.Za kontuarem mężczyźni z warkoczykami siekają warzywa, wrzucają do rondli i od czasu do czasu mieszają.Wokół pełno pary.Rojno jak w ulu.W mroku widać stoliki ustawione ciasno jeden przy drugim.To pierwsza chińska restauracja, do jakiej Jonathan zawitał, i ani trochę mu się nie podoba.- Naprawdę będziemy tu jeść? - pyta.To nie jest wymarzone miejsce na romantyczną kolację.- Oczywiście.Smażone mięso z ryżem i cebulką.Czy to nie cudowne?Jonathan nie jest tego pewien.Niewielka salka jest zatłoczona i zadymiona.W porównaniu z resztą gości on i Star są przesadnie wystrojeni.Kelner podaje im duże niebiesko-białe półmiski z potrawą, którą trudno włożyć do ust bez oblania się sosem.Zasuszony Chińczyk przy sąsiednim stoliku puszcza do Jonathana oko i unosi w górę kciuki.Star jest w swoim żywiole.Je z łokciami na blacie, rzucając Jonathanowi szerokie uśmiechy między jednym kęsem a drugim.Jonathan uśmiecha się do niej i raz po raz dotyka pudełeczka z pierścionkiem w kieszeni.Może teraz? Nie.Lepiej zaczekać na stosowniejszy moment.- A teraz - anonsuje Star, gdy przez zasłonę z koralików wychodzą na ulicę - czas na prawdziwą zabawę.Łapią taksówkę i jadą w stronę rue Pigalle, gdzie zaczyna się strefa niskich, sypiących się budynków.Wygląda na to, że prawie w każdym mieści się bar albo kabaret.W powietrzu unosi się zapach benzyny.Ulicą płynie żądny wrażeń tłum.Pijani wytaczają się z lokali na chodniki, krzykliwie ubrane prostytutki stoją zbite w gromadki.W autach siedzą napuszeni alfonsi w smokingach, z papierosem w zębach.Całe miejsce pulsuje życiem i światłem.Nieświadomie Jonathan powraca do młodszej wersji samego siebie.Poprawiając krawat, usiłuje odnaleźć w tej krzątaninie jakiś ład.Wśród białych twarzy trafiają się ciemne: zawodzący latynoscy grajkowie, pary dobrze ubranych Murzynów zachowują się tak, jakby chodnik należał tylko do nich.Jonathana przechodzi dreszcz.Usiłuje strząsnąć z siebie stare wspomnienia.Wzniósł się już ponad tamto.Pierścionek w kieszeni przypieczętuje ten fakt.Dlaczego Star przywiozła go między tych ludzi? Czarni mężczyźni z laseczkami i w jedwabnych koszulach to zły omen
[ Pobierz całość w formacie PDF ] zanotowane.pldoc.pisz.plpdf.pisz.plmikr.xlx.pl
|