Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Ta nagła zmiana nastroju tłumu wywołała nie­smak na twarzy Mike'a.Odwrócił się do tego wszystkiego plecami, patrząc na płonącą stertę papieru.Nie dziwił się im jednak.Sam, gdyby znalazł się w podo­bnej sytuacji, zachowałby się jak oni wszyscy.A mimo wszyst­ko zachowanie tłumu, sposób, w jaki ludzie pędzili do drzwi jeden przez drugiego, szarpiący się, wymachujący rękami, pozbawieni w tej chwili wszystkich ludzkich cech, wszystko to sprawiło, że żołądek zaczął Mike'owi podchodzić do góry.W ciągu kilku minut supermarket niemal zupełnie opusto­szał.Zostało dwoje albo troje klientów, zbyt rozkojarzonych lub zbyt boleśnie rannych, żeby wyjść na zewnątrz o własnych siłach.Ktoś leżał w chłodziarce na kurczaki, z twarzą przy­ciśniętą do lodu; było oczywiste, że nie żyje.Mike ściągnął go na podłogę.Trup miał otwarte oczy, a jego twarz - kolor skóry zamrożonego kurczaka.- Może powinniśmy coś powiedzieć? - zapytał Tony, pod­chodząc do ciała.Mike potrząsnął głową.- Jestem kierownikiem supermarketu, a nie księdzem.- Wszystkie drzwi są już zamknięte na klucz - powiedział Tony.- Dodatkowo założyłem kłódki i zasunąłem wszystkie zasuwy.- Dziękuję, Tony.Cicho pracowała klimatyzacja.Podmuch powodowany przez urządzenia klimatyzacyjne unosił czarne resztki spalonego papieru.W powietrzu unosił się swąd dymu.- Daleko uciekli? - spytał Mike.- Czy może wkrótce po­winniśmy spodziewać się ich z powrotem?- Trudno powiedzieć - odparł Tony.- Kilku wciąż kręciło się dookoła, gdy ryglowałem drzwi.Może dziesięciu, może dwudziestu.Wiedzą, że magazyny są nienaruszone, chyba więc szybko wrócą.Mike położył rękę na ramieniu zastępcy.- Jeśli chcesz stąd wyjść, teraz masz jeszcze szansę, dopó­ki jest w miarę spokojnie.Nie będę miał do ciebie pretensji.Chciałbym też, żeby Giną i Wendy natychmiast poszły do domu.Tony potrząsnął głową.- A po co mielibyśmy stąd teraz wychodzić? Żeby oglądać wszystko w telewizji?Giną stała w drzwiach do biura.- Raczej zostaniemy z tobą, Mike - powiedziała.- Przy­najmniej dopóki nic nie zagraża naszemu życiu.- Wiecie dobrze, że tłum może w każdej chwili powrócić -ostrzegł ich Mike.- I będzie to o wiele bardziej zdziczała banda niż za pierwszym razem.Gina pokiwała głową.- Mimo wszystko zostaniemy, jeśli nie masz nic przeciwko temu.Mike rozejrzał się po zdemolowanym sklepie - wszędzie widział połamane półki, porozbijane lodówki, po podłodze walały się najrozmaitsze artykuły żywnościowe, tworząc sur­realistyczną sałatkę, złożoną z sera, owoców, warzyw i kon­serw dla zwierząt.Dodatki stanowiły sznurowadła, plastyko­we sandały i małe laleczki.- Wiesz co, Tony - odezwał się - przynieś mi butelkę bour-bona.I zapisz na mój rachunek.Koniecznie muszę się napić.ROZDZIAŁ IIITej nocy pożary rozgorzały w całych Stanach Zjednoczo­nych.Z dachu Hancock Building w Chicago reporter CBS News opisał to jako “wstęp do końca świata, urzeczywistnie­nie wizji Hieronymusa Boscha”.Niewielu spośród słuchają­cych go ludzi miało pojęcie, kim był Hieronim Bosch, lecz to, co widzieli na swoich ekranach telewizyjnych, nie pozostawia­ło wątpliwości.Aleja za aleją, przecznica za przecznicą płonę­ły sklepy, poruszały się tajemnicze cienie, biegali oszalali ludzie.W całym kraju włamano się do tysięcy sklepów, restaura­cji, hoteli, magazynów i kiosków z hamburgerami.Wszędzie tam, gdzie była żywność, była również przemoc.W restaura­cji McDonalda w Darien w stanie Connecticut policja zastrze­liła aż siedmiu ludzi, którzy próbowali włamać się do chłodni na zapleczu.Jeden z nich w chwili śmierci kurczowo ściskał za pazuchą kolorowe samolociki, rozdawane konsumentom za darmo, w ramach reklamy; zapewne jeszcze tej nocy chciał dać je swoim dzieciom.W restauracji “Iron Kettle” w Cape Cod w stanie Massachusetts właściciel został tak poturbowany przez ogarniętych paniką złodziei, że zmarł nad ranem, nie odzyskawszy przy­tomności.Miał siedemdziesiąt dwa lata.A w Nowym Jorku setki wrzeszczących kobiet i mężczyzn zbiło szyby wielkich delikatesów na Trzydziestej Trzeciej Uli­cy i złupiło je doszczętnie.Na pobojowisku pozostały trupy dwóch kobiet i jednego mężczyzny.Na policjantów, którzy otrzymali zadanie: “powstrzymać złodziei, lecz nikogo nie aresztować”, nikt nie zwracał uwagi.Jeden z pracowników, świadek tej grabieży, powiedział później: “To było przerażające.Tak mogłaby wyglądać wy­przedaż w Hadesie”.Szef nowojorskiej policji w pośpiesznie udzielonym telewi­zji wywiadzie wyjaśniał: “To katastrofa.Policja nie jest w sta­nie zapanować nad porządkiem i powstrzymać napadów i ra­bunków, odbywających się jednocześnie na tak dużą skalę.Nie mamy ani ludzi, ani wystarczających środków technicz­nych.W tej chwili nasze działania ograniczają się do przed­sięwzięć zmierzających ku zminimalizowaniu strat ludzkich”.Manhattan był tej nocy koszmarnym miejscem.Po ulicach pędziły z wyciem syren samochody policyjne i ambulanse.Od Harlemu do West Side co chwilę rozlegały się strzały.Cały południowy Bronx płonął; łuny pożarów widoczne były aż w New Rochelle.Na Brooklynie piętnaście kobiet znalazło się w pułapce i spłonęło żywcem w sklepie Woolwortha; wszyst­kie chciały uciec z suszarkami do włosów, rowerami, meblami ogrodowymi i kosmetykami.Ich ciała znaleziono poskręcane “jak małe czarne małpki”.Żadna z nich do ostatniej chwili nie wypuściła z rąk swoich łupów.Nad ranem żywności nie było już w żadnym sklepie i w żadnym barze czy w restauracji.W telewizji wystąpił burmistrz Nowego Jorku: “To, co w tych godzinach obserwujemy, jest anarchią konsumentów.Nauczy­liśmy ludzi w Stanach Zjednoczonych Ameryki, że jednym z ogromnych przywilejów życia w tym kraju jest łatwy dostęp do wszelkich dóbr.Przywilej ten nieoczekiwanie został zagro­żony i ludzie nie potrafią się z tym pogodzić.Raczej rozerwą to miasto na strzępy, niż się z tym zgodzą”.W Nowym Jorku, bardziej niż w jakimkolwiek innym miej­scu w Stanach, w sposobie dokonywania rabunków uwidocz­niły się różnice społeczne.W Harlemie i w dzielnicach slum­sów ataki na sklepy i magazyny były niezwykle gwałtowne i często kończyły się podpaleniami.Raporty, które wcześnie rano w poniedziałek trafiły na biurko szefa nowojorskiej poli­cji, wskazywały, że w biedniejszych częściach miasta zrabo­wano mniej niż połowę zawartości okradanych obiektów.Re­sztę niszczono lub płonęła w pożarach kończących rabunek.W lepszych częściach miasta, na przykład na Wschodniej Osiemdziesiątej Ulicy i wokół Gramercy Square, sklepy plą­drowano dokładnie, systematycznie i rzadko dochodziło do aktów przemocy.Policję zadziwiło ośmiu mieszkańców Olym­pic Tower, którzy plądrowali sklepy w zwartej ekipie, używa­jąc sześciu furgonetek (wszystkie legalnie wypożyczone od Hertza) i jednej ciężarówki.Zanim ich schwytano, zdołali załadować samochody żywnością o wartości ćwierć miliona dolarów.Oceniając odmienny charakter rabunków w różnych dziel­nicach, reporter “New York Post” zauważył: “Ludzie nie za­bierają tego, co uważają, że im się teraz przyda.Biorą to, co uważają, że im się należy”.W poniedziałek o świcie Detroit płonęło.Ciemne kłęby dymu unosiły się nad Hamtramck i Harper Woods, a smród pożogi docierał aż do St Clair Shores.Przez całą noc w mie­ście słychać było warkot policyjnych helikopterów i zawodze­nie syren radiowozów, a kiedy blade słońce wstało nad jezio­rem St Clair, miasto otoczone było wrakami samochodów dopalających się na trasach wylotowych, a centrum zamknię­te ciasnym kordonem Gwardii Narodowej [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript