Wątki

[ Pobierz całość w formacie PDF ]
.Mężczyzna miał ponadto twarz wymalowną niczym konkubina z Jharkor.- Wybaczcie, że przeszkadzam wam śniadać.Nazywam się Yailadez Rench, do usług.Przybyłem, by zaproponować wam lokum do wyboru, byście jak najszybciej mogli stopić się z naszą społecznością.Rozumiem, że stać was na kwatery o odpowiednim standardzie?Nie mając chwilowo wyboru, a nie chcąc wzbudzać podejrzeń tubylców, podążyli potulnie za Vailadezem Renchem przez dobrze utrzymane i aż nazbyt czyste uliczki tego miasteczka jak z obrazka.Cała karawana jechała nieprzerwanie, choć niezmiennie powoli po ubijanej od wieków drodze.Zawsze do przodu, nieustannie, raz za razem wracając do punktu wyjścia.Pokazano im dom na skraju platformy, z widokiem na ściany sąsiednich wędrowców i rzeszę pieszych.Potem widzieli jeszcze mieszkania w starych domostwach, które przerobiono na mieszkalne z magazynów czy sklepów.W końcu Vailadez Rench, wciąż tryskający wymową i niezmiennie zachwalający wartość i zalety kolejnych mieszkań, przywiódł ich do niewielkiego domku z miniaturowym ogródkiem i ścianami obrośniętymi pnącymi różami herbacianymi i wspaniałym, purpurowozłotym powojem.Czyste okna obramowane były firankami, pachniało słodko kwiatami i ziołami.Róża aż klasnęła w ręce, zachwycona widokiem, chociaż dach domu miał się wyraźnie ku upadkowi i poczerniały aż był ze starości.Coś jednak tęskniło w dziewczynie za pięknem, nawet w tak pospolitej postaci.- To piękny dom - powiedziała.- Może starczyłoby w nim miejsca dla nas wszystkich?- O tak, mieszka tu pewna rodzina, jak widzicie, i to całkiem liczna, spotkała ich jednak tragedia i muszą się wynieść.- Vailadez Rench westchnął, uśmiechnął się i pogroził Róży palcem.- Wybrała pani najdroższy ze wszystkich przybytków! Masz dobry gust, moja pani.Wheldrake, który nabrał w międzyczasie obrzydzenia do tego paladyna wszelkiej pomyślności, rzucił kilka kąśliwych uwag zignorowanych równo przez wszystkich, chociaż z rozmaitych powodów.- Czy to one tak tu pachną? - spytał, pociągając nosem i wskazując na kwitnący krzak piwonii.Vailadez Rench zastukał w drzwi, których nie udało mu się otworzyć.- Dostali już swoje papiery i powinni byli odejść.To była prawdziwa katastrofa.Cóż, winniśmy pamiętać o miłosierdziu, skoro, gwiazdom niech będą dzięki, nie nam było dane zejść na sam dół, do kieratu.Drzwi otwarły się nagle, głośno i szeroko, i stanął w nich rozczochrany, wielkooki mężczyzna o czerwonej twarzy niemal równie wysoki, jak Elryk, z piórem w jednej dłoni i kałamarzem w drugiej.- Szanowny panie! Zaniechaj mnie, błagam cię! Właśnie piszę list do krewnego.Jestem niewątpliwie wypłacamy, ale sam wiesz, jakie opóźnienie mają obecnie listy przesyłane pomiędzy wioskami.- Podrapał się ostrzem pióra w jasną czuprynę, aż strumyki ciemnozielonego atramentu pociekły mu po czole upodabniając go do dzikiego wojownika szykującego się na wojnę.Zaniepokojone, niebieskie oczy błądziły od twarzy do twarzy.- Mam wielu świetnych klientów, ale martwi nie płacą, jak wiesz, rachunków.Ani niezadowoleni.Jestem jasnowidzem, to moje powołanie.Moja matka jest jasnowidzem, moi bracia i siostry, a największym spośród nas jest mój syn, Koropith.Mój wuj Frett był sławny w całym państwie, a nawet poza nim.I my byliśmy sławni przed naszym upadkiem.- Upadkiem, sir? - spytał Wheldrake, mocno zaciekawiony i nabierający szybko przekonania do osobnika.- Jakieś długi?- Dług, sir, którego cień ściga nas przez multiwersum.Niezmiennie i zawsze, tyle mogę powiedzieć.Zamierzaliśmy osiedlić się niegdyś w krainie, która należała do mej rodziny, gdy wypadliśmy z łask u króla.Salgarafat nazywał się ten kraj, w wymiarze na skraju uniwersum, zakątku z dawna zapomnianym przez Wielkiego Ogrodnika, bo i czemu niby miałoby być inaczej? Ale śmierć nie jest już naszą winą.Zupełnie, sir.Jesteśmy przyjaciółmi Śmierci, ale nie Jej sługami.A król orzekł, że ściągnęliśmy plagę, przewidując jej nadejście, i zmuszono nas do ucieczki.Myślę, że tak naprawdę była to sprawa polityczna, ale naszej rodziny nie dopuszcza się nawet do narad pomniejszych władców, o najznamienitszych królach nie mówiąc, chociaż właśnie władcom Światów Centralnych służymy, panie, całą rodziną, choć na swój sposób.Przerwał, by zaczerpnąć oddechu i oparł poplamioną tuszem dłoń na prawym biodrze, lewą rękę, wciąż z kałamarzem, przycisnął do piersi.- Jestem wypłacalny - powtórzył.- Trzeba tylko poczekać na odpowiedź na mój list.- Tak i dobrze, wrócimy zatem do sprawy, gdy odpowiedź nadejdzie.Znajdziemy cię wtedy, osiedlimy tu na nowo, może w jakimś innym domu.Ale na razie muszę ci przypomnieć, że twój byt opierał się na pewnych usługach świadczonych naszej społeczności przez twoją siostrę i twego wuja.A oni już tu nie mieszkają.- Bo posłaliście ich do kieratu! - krzyknął zagrożony lokator.- Zesłaliście ich tam.Taka jest prawda!- Nie jestem kompetentny, by wypowiadać się w tej kwestii.Ta tutaj nieruchomość potrzebna jest nowym użytkownikom.Oto oni.- Nie - powiedziała Róża - nie w ten sposób.Nie chcę, by z mojego powodu ten człowiek i jego rodzina tracili dach nad głową!- To sentymenty, tylko głupie sentymenty! - roześmiał się szyderczo Vailadez Rench.- Kochana pani, ta rodzina mieszka w domu, na który jej nie stać.Sprawa jest prosta, rzekłbym, naturalna.Ich na to nie stać, was tak.Takie jest życie.- To ostatnie było skierowane do mężczyzny z piórem.- Proszę nas wpuścić, sir, proszę nas wpuścić, zgodnie z pradawnym obyczajem, mamy prawo narzucić najem! - Odepchnął pechowego epistolografa i wciągnął trójkę przybyszów do ciemnego korytarza, z którego wiodły schody na górę.Z półpiętra śledziły ich jasne, okrągłe oczy, które mogłyby należeć do łasicy, ze schodów zaś zerkały jeszcze jedne, pełne tłumionej złości.Weszli do obszernego, nie uporządkowanego pokoju pełnego zarzuconych papierami sponiewieranych mebli.Na wózku inwalidzkim z kości słoniowej i deszczułek siedziała tu drobna, przygarbiona postać.I znów tylko oczy zdawały się świadczyć, że jest to żywa istota, oczy czarne, świdrujące, chociaż pozbawione błysku inteligencji.- Matko, naszli nas! - krzyknął gospodarz.- Och, sir, jak można być tak okrutnym wobec niedołężnej, starej kobiety! Ona nie chodzi, sir, to jak niby ma maszerować?- To niech ją pchają, panie Fallogard! Potoczy się, jak my wszyscy.Naprzód, zawsze naprzód, ku lepszej przyszłości.Ku temu zdążamy, panie Fallogard, to nasz cel.- Vailadez Rench przystanął, by przyjrzeć się staruszce [ Pobierz całość w formacie PDF ]

  • zanotowane.pl
  • doc.pisz.pl
  • pdf.pisz.pl
  • mikr.xlx.pl
  • Powered by MyScript